Reklama

Recenzja Arch Enemy "Will To Power": Will to power (metal)

Zawarta w tytule 11. płyty Arch Enemy, nietzscheańska "wola mocy" jest synonimem siły i wytrwałości. Jeśli w ten sposób rozumieć upór szwedzkiej grupy w dążeniu do dewaluacji własnego potencjału, wszystko się zgadza.

Zawarta w tytule 11. płyty Arch Enemy, nietzscheańska "wola mocy" jest synonimem siły i wytrwałości. Jeśli w ten sposób rozumieć upór szwedzkiej grupy w dążeniu do dewaluacji własnego potencjału, wszystko się zgadza.
Okładka płyty "Will To Power" Arch Enemy /

Trzeba przyznać, że utrzymany w spotęgowanym d-beatowym rytmie, przedzielony na półmetku kroczącym zwolnieniem z niskim growlingiem Alissy White-Gluz, thrashowo-deathmetalowy "The Race" otwiera "Will To Power" w sposób całkiem przyzwoity.

Z grubsza te same (od pozytywnych do, powiedzmy, mieszanych) odczucia budzą nieco wolniejszy "Blood In The Water" z neoklasycznie brzmiącą gitarową solówką; powoli budujący napięcie, wreszcie dość niepokojący i na swój sposób ciężki "First Day In Hell" z udziałem bliskowschodniej melodyki oraz "Murder Scene", w którym pupile Century Media Records znów wchodzą na wysokie obroty. Do tej grupy zaliczyłbym także dynamiczny "My Shadow And I", w ramach którego znajdziemy zarówno - nie po raz pierwszy i nie ostatni - wirtuozerskie popisy amerykańskiego gitarzysty Jeffa Loomisa (eks-Nevermore), jak i tłusty groove na wzór New Wave Of American Heavy Metal.

Reklama

Niestety, w koleiny konfekcyjnego metalu Arch Enemy wracają już w trzecim utworze "The World Is Yours", którego boleśnie banalny tytuł idealnie koresponduje z obrzydliwie melodyjną gitarą w refrenie, wspartą na domiar złego miałkimi klawiszami.

Tych ostatnich nie brakuje też (początek i koniec) w "The Eagle Flies Alone", kolejnym typowym "hymnie" skrojonym pod gusta najmniej wymagających bywalców festiwalowych spędów i stadionowych rozrywek, gdzie muzyki słucha się zazwyczaj w kolejce po następne piwo. Negatywnych wrażeń po torsyjnie przesłodzonej, powermetalowo-popowej melodii nie zniweluje tu nawet chwilowe opamiętanie w postaci riffów mogących kojarzyć się z Megadeth lub - a może przede wszystkim - pomnikowym "Heartwork" Carcass, na którym blisko ćwierć wieku temu swe niezatarte piętno odcisnął Michael Amott, gitarzysta i lider Arch Enemy.

Wbrew wcześniejszemu zarzekaniu się zespołu co do udziału czystych wokali, w "Reason To Believe" - bodaj po raz pierwszy w karierze Arch Enemy - kanadyjska wokalistka daje próbkę swoich możliwości, z których zasłynęła w macierzystym The Agonist. Śpiew White-Gluz, podobnie jak cały numer, powinien przypaść do gustu miłośnikom grup, na czele których stoją Otep Shamaya czy Maria Brink (In This Moment), jest to bowiem na poły rockowa ballada z - skądinąd absurdalnie brzmiącym w tym kontekście - powtarzaniem tytułowej frazy w refrenie w manierze niskiego growlingu.

Na uznanie zasługuje jednak choćby sam fakt sięgnięcia po coś innego i skorzystanie - nareszcie! - z różnorodnych umiejętności wokalnych Alissy, których do tej pory wystrzegano się w Arch Enemy z uporem godnym döbrej zmiany, o czym wspominałem w recenzji poprzedniej płyty "War Eternal" (2014 r.). Bo przecież przy tej ilości lukru, którym podlane są kompozycje Szwedów, czysty wokal nie może niczemu zaszkodzić, a wręcz przeciwnie - stosownie dopasowuje się do całości, już bez pozornego zacietrzewiania w tej materii. Obstawiam zresztą, że w przyszłości czystego śpiewu może być u nich więcej.

Osobną kategorię stanowią za to dwa blisko siedmiominutowe utwory "Dreams Of Retribution" i "A Fight I Must Win", przy tytule którego PRL-owskie hasła w rodzaju "Coś ty zrobił dla odbudowy ojczyzny!?" wydają się szczytem najśmielszej frazeologii. Znacznie większym rozmachem charakteryzuje się za to warstwa instrumentalna. W panoramicznym "Dreams Of Retribution" natrafimy wszak nie tylko na galopujące tempo, obowiązkowo przesadną power melodyjność i sporo przestrzeni dla solowej ekwilibrystyki gitarzystów, ale także osobliwie brzmiące klawisze w klawesynowym wydaniu na modłę sonat Bacha.

"Epickie", rzec można, symfoniczne wręcz zacięcie posiada z kolei tożsamy z nim, kończący album "A Fight I Must Win", motoryczny numer w średnim tempie, którego finał przy wydatnym udziale dźwięków instrumentów smyczkowych wieńczy "Will To Power" dawką iście filmowego, złowrogiego patosu.

Nawet przy ogromnych pokładach dobrej woli, trudno jednak nie odnieść wrażenia, że Arch Enemy coraz bliżej do power metalu niż melodyjnego death metalu z dawnym pazurem wyostrzonym jeszcze w czasach szwedzkiej dominacji - ten element pozostaje właściwie już tylko w coraz mniej pasującym growlingu.

Cóż z tego, że warsztatowo jest to mistrzostwo świata, skoro elektroniczne ozdobniki, klawiszowy sztafaż, uczesana produkcja, źle rozumiana chwytliwość skupiona głównie na ordynarnie aplikowanych refrenach oraz koturnowość rzekomych hymnów mają się nijak do podejmowania artystycznego ryzyka. Arch Enemy okopali się na swoich pozycjach i, póki żre, wątpię by odważyli się wyjść poza schemat, o czym przekonuje m.in. karygodny brak zaangażowania Loomisa w komponowanie muzyki.

"Will To Power" to doskonale wykonany produkt adresowany włącznie do wypróbowanej grupy odbiorców. Typowo bezpieczny i typowo bezduszny. Po cichu liczyłem na opamiętanie. Srodze się zawiodłem.

Arch Enemy "Will To Power", Sony Music Poland

4/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Arch Enemy | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy