Fabijański "Cukier": Rap deficytowy [RECENZJA]
Wszyscy wiedzą, że świat jest niesprawiedliwy, a w środowisku hiphopowym doskonale zdaje sobie z tego sprawę Fabijański. Owszem, zawsze można sobie tłumaczyć, że robi się swoje, a opinie innych ma się gdzieś. Ze swoją twórczością trzeba jednak do kogoś trafić, a nowa płyta rapującego aktora udowadnia hejterom, że nie ma się co śmiać i trzeba traktować go poważniej niż dotychczas.
Oczywiście przed Fabijańskim nikt się kłaniał nie będzie, ale na przestrzeni ostatnich lat jego progres jest jednym z większych w polskim hip-hopie. Przypomnijcie sobie okropny "Primityw". Mimo zacnych producentów album momentami był wręcz asłuchalny, co jeszcze mocniej daje o sobie znać po czasie. Szansą na zmianę wizerunku był "Reset", ale nikt go nie słyszał. O nim również, a szkoda, bo to niesłusznie pominięte dzieło, o którym zdaje się, że nawet sam Fabijański nie pamięta. No i ta naprawdę udana "Rymowana anatomia prawdy" Skandalu, którą zna niewielu, ale każda z tych osób ma sporo dobrego do powiedzenia na jej temat. Czas na "Cukier" - wejście w nowy etap i album, który pozwala kompletnie inaczej spojrzeć na rapera z zegarkiem, o którym mogłyby wypowiedzieć się lewicowe aktywistki.
Debiut nieoczekiwanie pojawił się w Asfalcie, tutaj wsparcie płynie z DaNekstBest VNM-a. Pierwsze zaskoczenie więc za nami, drugim jest poziom, bo wspólna produkcja Fabijańskiego i Ńemy'ego to level wyżej w dyskografii ziomeczka, który fejm przecież zdobył nie za majkiem. Mimo to nie ma tutaj przypadku - czuć miłość do rapu i jego klasycznej odmiany, a zwroty ku nowym formom są z dala od auto tune’a, przypałowych 808 i rozklekotanych Rolandów.
"Cukier" to głównie teksty o cyferkach, czerwonych dywanach, hejterach i rapie o rapie, w których bije pewnością siebie. Już na otwarcie Fabijański deklaruje "Znowu się czuję jak rycerz - Zawisza Czarny / P*** zbroja mnie chroni, bo robię te rapsy / I nie muszę być zawodnikiem żadnej freak federacji" i robi to w takim stylu, że zaczyna się wierzyć w sens muzyki. Zaczyna się porządnie, a potem... jest lepiej, co całkiem nieźle kontrastuje z kilkoma zaproszonymi, teoretycznie bardziej szanowanymi, raperami.
Nie ma tu przypadkowych wersów i rymów, a przyspieszenia w "imho" i trochę zabawy głosem we "Wszystkich świętych" dodaje trochę kolorytu zwrotkom. Fabijański kiedy trzeba, uskutecznia Bałagane style: "Mów mi Sofokles, mordo, i zamknij mordę / Mam wielkiego fallusa i się nad tym spuszczam / Gdy się ze sobą puszczam, odbijam się w trzech lustrach / W sumie nas jest czwórka - kamasutra" w "Narcysie", a kiedy indziej potrafi zrobić solidny, radiowy banger w postaci "Szlagieru", w którym o swoim istnieniu przypomina Marika.
Gdyby było z Fabijańskim aż tak źle, jak niektórzy myślą, to na płycie pojawiliby się tacy goście jak m.in. Donguralesko, Wdowa, Klarenz, Kasta, Prykson Fisk czy Abradab? No nie, a to tylko część wyliczanki. Co istotne, słuchając ich zwrotek, nie odnosi się wrażenia, że zostały napisane na kolanie, aby tylko odbębnić ewentualny przelew za gościnny występ. Świetnie wypada Gverilla w "Werterze", który dał najlepszy refren na płycie, DGE sieje ferment na otwarcie, a Bilon i Dudek P56 dodają trochę ulicznego cwaniactwa. Okej, jest jeszcze Rahim z jakże kreatywnymi wielokrotnymi: fraszka, porażka, watażka, czaszka, daszka - wierzcie, że to nie koniec listy, taki to wirażka. KPSN i Penx znów udowadniają, że większa popularność nie jest im pisana, a Piotr Rogucki jest okropnym dodatkiem w "Narcosie". A szkoda, bo jego występ u Szczyla miał trochę sensu.
Siłą "Cukru" jest produkcja. Gorzko, nie słodko. Brud, mocne bębny, bas, trochę elektroniki, co przekłada się na jedną z lepiej zrealizowanych pod względem muzyki płyt w tym roku w Polsce. Ńemy nie odkrywa hip-hopowego beatu na nowo, ale umiejętnie dopieszcza to, co już jest znane i powszechnie lubiane, nawet w postaci archaicznego już psycho rapu, który reprezentuje tutaj "Bełkot A". "Popcorn" i "Rój" ociekają cypressowo-wutangowymi klimatami. Cała konstrukcja "2.0 wampir" powinna być wyznacznikiem dla tych, którzy za pomocą kilku dźwięków chcą opowiedzieć historię. Zaczyna się od trzęsienia ziemi, potem napięcie rośnie. Albo psychodelia "HRC" i "Wroga" - słuchając, zastanawiasz się, co cię spotka z kilka sekund. Jednak żeby nie było tak smutno i mroczno, trafiają się też tutaj momenty, które luzują całość i pozwalają przewietrzyć pomieszczenie z zielonych oparów - szacunek za "Narcysa" i "Wertera", w którym prym wiedzie gitarowa solówka.
Ostatecznie "Cukier" brzmi trochę jak mixtape, w którym Fabijański jest dobrym hostem i dzielnie pomaga mu kilka osób, poczynając od producenta, a kończąc na gościach, którzy pojawili się w aż 13 numerach. Na sam koniec prośba - nie czytajmy o aferach, słuchajmy muzyki, a nie ksywek, bo to do bólu szczery hip-hop, który jest jak tytułowy cukier. Towar deficytowy, ale trzeba wiedzieć, gdzie go szukać.
Fabijański "Cukier", DaNekstBest
7/10
Dawid Bartkowski
Czytaj także: