Sebastian Fabijański "Primityw": Zajawka to nie wszystko [RECENZJA]
Ludzie mają różne pasje. Jeden gotuje, drugi zbiera znaczki, trzeci chowa się w krzakach i robi zdjęcia zwierzętom. Są też tacy, którzy rapują. I wszystko byłoby dobrze, gdyby swoje hobby postanowili zostawić tylko dla siebie.
Prestiżowa wytwórnia, grono świetnych producentów, a wcześniej współpraca z jednym z najpopularniejszych polskich raperów. Na nic to się zdało. Od początku miało się przeczucie, że z "Primitywa" Sebastiana Fabijańskiego raczej nic dobrego nie będzie, bo już wydany wiele miesięcy temu singiel "Psy. W imię zasad" (zobacz klip!) to było trochę za dużo. A co dopiero cały album... Jednak trzeba być sprawiedliwym i warto zaznaczyć, że debiutanckie dzieło aktora-rapera ma przecież swoje plusy i nie mam na myśli tylko tego, że trwa niewiele ponad dwa kwadranse.
Wychowany na klasycznym rapie, nie rozumiejący młodego pokolenia, z dala od auto-tune'a. A to dziwne, bo nowe brzmienia, oczywiście bez nakładek na wokale, są najmocniejszą stroną "Primitywu". Największa w tym zasługa uznanych beatmakerów i tu trzeba chwalić Fabijańskiego za celne wybory. Auer na chwilę przenosi na Wyspy wraz z udanym "Nightcrawlerem" (sprawdź!). Klasycznie nie zawodzi LOAA, który dostarczył jeden ze swoich najbardziej wymagających swoich podkładów, nawet dla bardziej doświadczonego rapera. Co ciekawe, na jego minimalistycznym "Potworze" (zwracam uwagę na świetnie zaprogramowane bębny) pitbullowy Cukier odnajduje się zaskakująco dobrze. Gniecie bas "Prymitywa" Karbida, muszę pochwalić aranż "Dirty dancing" wyprodukowanego przez 9797 czy rozpływającego się "Sory" (sprawdź!), gdzie znowu klasę pokazuje LOAA. Dobrze brzmią również te bardziej klasyczne podkłady, jak "Nieaktualne" Urba, które spokojnie mogłoby się znaleźć na jednej z wcześniejszych płyt mentora gospodarza, Ostrego, czy "Yin/Yang" zapomnianego Żusto. Muzycznie jest dobrze, momentami nawet bardzo, więc pod tym względem Sebastianowi Fabijańskiemu należy się duży plus.
Podkłady, często bardzo wymagające, w znacznym stopniu maskują wszystkie raperskie braki. I to jest też problem, bo kiedy przestajemy skupiać się muzyce, to zaczyna się najgorsze. Flow i Fabijański są parą dobraną tak samo, jak filmy Vegi i uznanie krytyków. Raper, pardon, rapujący aktor, z nielicznymi wyjątkami po beatach porusza jak wóz wypełniony węglem ("Morfologia"), a przecież i to można by było przekuć w zaletę. Karykaturalnie brzmi przeciąganie niektórych końcówek (po nocach śnią się "Tłukłem w domu te rapy na jumanych beatach / Chciałem być taki by pokochała mnie ulica"), a niezbyt eksponowany tutaj śpiew nie jest jego dobrym kompanem.
Jest zwyczajnie słabo, a w wielu momentach wręcz niesłychanie źle, a apogeum następuje wraz z fatalnym refrenem w "Bezkrólewiu". Całość brzmi tak, jak eksploracja Youtube'a w poszukiwaniu mniej znanych zwrotek z Hot 16 challenge (odbiegając od tematu - szesnastka dzisiejszego bohatera była naprawdę niezła!) - dają one fun, ale nie taki, jaki ich autor miał na myśli. Różnica jest tylko taka, że tutaj wszystko jest znacznie lepiej zrealizowane. Dużo tłumaczą wersy z "Dirty Dancing" - "Aktor-raper, wszystko w jednym / W atmosferze kontrowersji". Niestety, ale tego nie da się wytłumaczyć zajawką czy miłością do rapu.
To może Sebastian Fabijański nadrabia tekstami? Absolutnie nie, ale od razu zaznaczę, że niesprawiedliwym by było, gdyby nie doceniło się kilku zaskakująco udanych wersów. "Nie jestem slim, ale bardzo real, i niewystarczająco shady" z "Jasona Bourne'a" to więcej niż solidne stany, których nawet dobry raper nie powinien się wstydzić. Takich momentów wiele nie ma, ale nawet kiedy już się pojawią, to giną wśród takich perełek, jak "Pieniądze, pieniądze! Ale po co pieniądze, gdy spokój w domu jest gościem? / Ciepło i owszem! Miałem na co dzień przez ogrzewanie podłogowe" czy "Śmierdzę filozofią swojej ciężkiej nienawiści / Mam jej potąd, ale biorę ją na cycki". Momentami wersy są wręcz odpychające, a sam gospodarz w żaden sposób nie nadrabia też tematyką. Nocne życie, sława, seks i podglądacze, "licencjat" z instagramowych samojebek czy linijki wymierzone w stronę Quebonafide. Atak na komercję także jest obecny, jednak Fabijański zapomina, że sam gra w filmach Patryka Vegi. Jakby jeszcze mało było złego, to o nijakości "Primitywu" gościnny udział Sonii Bohosiewicz w "Więźniu_", będący taką samą pomyłką, jak jej ostatnie hashtagi na Instagramie.
W jednym z numerów Sebastian Fabijański rapuje, że na końcu drogi czeka hejter. Tym jest ten, który robi raban z niczego. Bez powodu. Po to, by zaczepić. Wyżyć się. Mi do niego daleko, ale "Primitywa" chwalić za bardzo za co nie ma, choć nie można wykluczyć, że za jakiś czas nagra coś znacznie lepszego. Szkoda tylko tych podkładów, ale szacunek za zajawkę, bo kto wie, czy w tym przypadku nie jest najważniejsza.
Sebastian Fabijański "Primityw", Asfalt Records
2/10