Chivas "młody say10": Piekło i bolało [RECENZJA]

Jeżeli patrzycie na tę wątpliwej jakości estetycznie okładkę i myślicie "Ale to musi być złe", nie zaskoczę was w żaden sposób. "młody say10" to krążek próbujący ograć słuchacza domniemaną szczerością emocjonalnością w rzeczywistości będącą stosem nadekspresyjnie podanych banałów.

Okładka płyty "młody say10" Chivasa
Okładka płyty "młody say10" Chivasa 

"młody say10" to zupełnie nieironicznie płyta idealnie odpowiadająca na potrzeby współczesnego odbiorcy. Pomimo bycia teoretycznie pełnoprawną płytą, trwa zaledwie 26 minut, a żaden z 11 utworów nie przekracza 3 minut. Do tego jest do bólu przeładowana bodźcami, byleby nie dać słuchaczowi momentu na drobny odpoczynek, nie pozwolić mu na moment dekoncentracji. Ot, chociażby spowodowany próbą zrozumienia, o czym emo-traper nawija.

A mówi na sposób niewymagający uruchomienia jakiegokolwiek procesu dekodowania - wszystko ma być proste, dosłowne, niepozostawiające pola do domysłów, niepozwalające zostać na dłużej. Jednocześnie wersy są najprawdopodobniej klejone śliną: to, że jeden czterowers nijak nie będzie pasował do kolejnych to tu norma. Ba, czasem Chivas gubi się w obrębie dwóch linijek umieszczonych tuż obok siebie: teksty są dla niego wyłącznie strumieniem świadomości, w których szybko zatraca temat. Rzekomo oczywiście obecny, o czym mają nam przypominać refreny.

To, że reprezentant GUGU zacznie kawałek od autorefleksji o swoich związkach, po czym wrzuci coś o swoim statusie majątkowym, zwróci się do dziewczyny, zaraz opowie o niej w trzeciej osobie, następnie sprzeda słuchaczowi motywacyjną gadkę, a kawałek skończy zwracając się bezpośrednio do swoich wrogów to nie emocjonalne rozedrganie - to czysty chaos i nieumiejętność panowania nad własnym piórem.

Abstrahując już od licznych zdrobnień, które potrafią zabić nawet coś potencjalnie możliwe do cytowania. W końcu przy wersach "Pożegnałem paru kumpli/Jednak fajnie jest powiedzieć "do widzenia"/Bo to wygląda tak, że niektórzy są jak chmurki/Wszystko się robi jasne, gdy ich nie ma" czuć zamysł, ale infantylizacja sprawia, że pierwszą naturalną reakcją jest wybuch śmiechu. Co więcej, mówimy o artyście, który nie ma problemu rozpocząć numer od wersów "Czuję się w połowie niedobrze - dopiero zrobiłem jej dobrze".

Zresztą to nie jedyny problem, z jakim Chivas się zmaga. 24-letni raper brzmi jakby w życiu słuchał tylko dwóch ksyw z Polski - co najgorsze, z jednej ekipy. Trudno wyobrazić sobie bowiem podśpiewywanie Chivasa i trapowe nawijanie z ziemniakiem w mordzie na auto-tune'ie, gdyby nie White 2115. Podobnie jak wejście w delikatniejszą lub krzykliwą manierę bez tego, co wcześniej w tej materii wyrabiał Bedoes.

Gdybyśmy poszerzyli inspiracje o zagranicę, umieściłbym tu jeszcze dwie postacie: Post Malone'a, od którego pożycza zamysł na vibrato brzmiące jakby trzymał usta pod wodą, oraz pop-punkową edycję Machine Gun Kelly'ego (szczególnie w otwierających płytę "anyżowych żelkach"). To wszystko spina się w nadpobudliwości, bo Chivas nieustannie przeskakuje między różnymi rodzajami ekspresji, co na dłuższą metę robi się niesamowicie męczące. Szczególnie że nawet nie ma zamiaru ukrywać, że nagrywa swoje wokale na partie. Na ile to pozwala przykryć niedostatki warsztatowe? Nie wiem, ale się domyślam.

To, z czym problemów mam dużo mniej, to warstwa instrumentalna - Chivas jako jej autor chętnie sięga po żywe instrumenty, buduje bity wielowarstwowe, ma zmysł melodii i czerpie z różnych gatunków. Co natomiast najważniejsze, wie dobrze, jak aranż potrafi zadziałać na numer, gdzie uciąć część instrumentów, a kiedy je nasilić, aby wyeksponować to, na czym w danym momencie mu zależy. Oczywiście można się zastanawiać czy gitara w "to ostatni raz gdy jadę nad bałtyk" nie jest zbyt przesłodzona, ale jednocześnie Chivas potrafi to zespoić z drillową sekcją rytmiczną w sposób, który pokazuje, że mamy do czynienia z profesjonalistą. Oczywiście zdarzy mu się coś do bólu generycznego jak w "kupić jej gaz czy torebkę?", ale jeżeli już mamy się doszukiwać gdzieś faktycznie talentu Chivasa, to właśnie w producenckiej profesji.

Tylko to nie zmienia faktu, że musimy przez większość czasu słuchać, co Chivas ma do powiedzenia i w jaki sposób te słowa z siebie wypluwa. A nie jestem w stanie uwierzyć, że dorosły facet, zaledwie kilka lat młodszy ode mnie, pisze tak źle i niedojrzale bez cienia premedytacji (nie wspominam już o takich kwestiach jak romantyzowanie depresji i nie wmawiajcie mi, jako osobie doświadczonej w temacie, że tutaj to nie występuje). "młody say10" jest bowiem płytą, którą trudno odbierać na poważnie, jeżeli osiągamy w życiu pewien poziom inteligencji emocjonalnej, którego pułap już powinien zostać przez Chivasa na tym etapie już osiągnięty.

Chivas "młody say10", GUGU

2/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas