Beata Kozidrak "4B": Dojrzałość w nowoczesnym wydaniu [RECENZJA]
Niech mi ktoś wyjaśni, jak to jest, że dojrzała kobieta, obecna na scenie już 40 lat, jest w stanie nagrać dużo bardziej nowoczesny i intrygujący album niż wielu debiutantów?
"4B" pokazuje, że mimo ogromnego kryzysu wizerunkowego, miano królowej polskiej piosenki popowej nadal należy się Beacie Kozidrak. Oczywiście kariera artystki nie była usłana różami, a po drodze zdarzyło się trochę miałkiego pop-rocka, który zsuwał koronę z głowy. Ale niezależnie co się działo w przeszłości, gdyby ktoś mi powiedział, że w 2023 liderka Bajm dostarczy nam solowy album, którzy będzie tak świadomie maczał się w retrofuturystycznym sosie, byłbym mocno zaskoczony. A "4B" to rzecz doprawdy... intrygująca.
Rozpoczynający krążek "Frajer" doskonale pokazuje, z czym będziemy mieć do czynienia. To szlachetnie uknute retrowave’owe brzmienie, próbujące odzwierciedlić to, jak lata osiemdziesiąte brzmiałyby w anturażu współczesności.
Oczywiście niektóre numery idą w ten temat bardziej: singlowy "Gambit" to bujanie się pod dyskotekową kulą pełną piersią. "Jak dla mnie" ze swoim sznytem z nu-disco wręcz przypomina rzeczy, które mogłyby się znaleźć na "Future Nostalgii" Dua Lipy, nawet jeżeli pod kątem miksu wokal za bardzo przysłania moc, z którą mogłaby wyjść warstwa instrumentalna. "Panama" za to z czystym sumieniem zasiliłaby ścieżkę dźwiękową do "Hotline Miami" lub filmu "Drive". Zupełnie nie z tej ziemi jest "Opium", oparte na 8-bitowych dźwiękach, brzmieniach analogowych syntezatorów i wprowadzającym enigmatyczny klimat samplu wokalnym.
Kiedy jednak płyta odchodzi od tego rodzaju klimatów, robi się trochę... nudniej? Ciekawie posłuchać, jak "Praga tango" (co to za niemal rapowane triplety?!) ubiera tradycyjną formułę w elektryczną formę, ale to zaledwie eksperyment. I to tego typu, w którym de facto krążek traci moc, łamiąc wcześniej składaną obietnicę. "Ogień w moim sercu" spotyka się w połowie drogi między zambientowanymi nowoczesnymi dźwiękami a radiowym popem i to jeszcze można obronić. Gorzej jest z opartym na fortepianie "Siedem nocy, siedem dni", które za bardzo uderza w klimaty radiowych ballad. To są te chwile, gdy ktoś nie zauważył, kiedy cienka linia emocjonalności przechodzi w patos. Nawet jeżeli te krótkie momenty, w których Beata Kozidrak "wydziera" gardło sprawiają, że szczęka słuchacza opada na ziemię.
To bowiem nieustannie jedna z najlepszych, a przede wszystkim najbardziej uniwersalnych wokalistek, jakie zdarzyły się polskiej scenie. Trudno znaleźć stylistykę, w której się nie odnajdzie. Można oczywiście zastanawiać się czy ta quasi-rapowana zwrotka w hawanowym "Biegiem" jest potrzebna, ale oprócz tego daje z siebie wiecznie ponad sto procent.
A o czym "4B" jest? Cóż, tutaj nie będzie zaskoczeń: krążek traktuje przede wszystkim o miłości. Głównie w kontekście rozstań, zawiedzionego zaufania, ale też nadziei na przyszłość. Standard? Jasne, ale nie ma tu momentów przypałowych, a w kontekście brzmieniowym tej płyty takie treści są zaskakująco kompatybilne.
Owszem, czwarta solowa płyta Beaty Kozidrak ma swoje wady. Ale przyznaję, nie spodziewałem się pozycji tak satysfakcjonującej. Gdyby tylko artystka zdecydowała się na pełną bezkompromisowość i pójść w stronę retrofuturystycznych brzmień, mielibyśmy do czynienia z prawdopodobnie jedną z najlepszych pozycji, jakie oferowałby nam rodzimy pop. Trochę szkoda, ale rozumiem - rynek rządzi się swoimi prawami.
Podsumowując, album "4B" Beaty Kozidrak to interesująca mieszanka retrofuturystycznych brzmień i nowoczesnego podejścia do popowej muzyki. Pomimo pewnych momentów, w których płyta traci swoją moc, wokalna wyjątkowość i uniwersalność artystki wciąż robią wrażenie. Teksty skupiają się głównie na tematyce miłości, rozstań i nadziei na przyszłość. Choć nie brakuje wad, "4B" dostarcza satysfakcji i potwierdza, że Beata Kozidrak nadal zasługuje na miano królowej polskiej piosenki popowej.
Beata Kozidrak, "4B", Sony Music Entertainment
7/10