Redakcja Rozrywki poleca
Reklama

Najlepsze z najgorszych, czyli muzyczne guilty pleasure naszej redakcji. Aż wstyd się przyznać!

Każdy z nas ma taką jedną piosenkę, której potrafi słuchać godzinami, a nigdy się do tego nie przyzna. Muzyczne guilty pleasure jest nam potrzebne i nam się należy. Niekiedy wywołuje nostalgię, pomaga odpłynąć w inną rzeczywistość, czasem pozwala śpiewać w niebogłosy podczas domowego karaoke, a jeszcze innym razem przywołuje wspomnienia z pamiętnego wyjazdu. I co z tego, że wstyd się do tego przyznać? Każdy powinien mieć swoje słodkie, muzyczne tajemnice.

Każdy z nas ma taką jedną piosenkę, której potrafi słuchać godzinami, a nigdy się do tego nie przyzna. Muzyczne guilty pleasure jest nam potrzebne i nam się należy. Niekiedy wywołuje nostalgię, pomaga odpłynąć w inną rzeczywistość, czasem pozwala śpiewać w niebogłosy podczas domowego karaoke, a jeszcze innym razem przywołuje wspomnienia z pamiętnego wyjazdu. I co z tego, że wstyd się do tego przyznać? Każdy powinien mieć swoje słodkie, muzyczne tajemnice.
Marcin Rozynek /Warda /AKPA

Redaktorzy naszego serwisu przygotowali zestawienie piosenek, którymi przyznają się do swoich największych grzeszków. A co jest waszym muzycznym guilty pleasure?

MARTA PODCZARSKA

Marcin Rozynek "Siłacz": czy to jeden najbardziej grafomańskich tekstów, jakiego przyszło mi słuchać? Owszem. Czy to przeszkadza mi być fanką wokalisty, który jest gwiazdą jednego przeboju? Absolutnie nie!

"I wiesz, bez ziół smakujesz mi, prorocze miewam sny, jak pies gdy śpi przy tobie. Więc chodź kopuła niebios drży, jak chleb smakujesz mi. Ruszymy z posad bryłę świata". Ała! Tak złe, że aż dobre, tak brzydkie, że aż piękne! No majstersztyk wśród miłosnych ballad.

Reklama

Słowa piosenki spotkały się z powszechną krytyką, ale sam Rozynek zacięcie bronił utworu: "Pierwszym poważnym singlem z 'Księgi urodzaju', mojego solowego debiutu, był 'Siłacz'- i niech każdy mówi, co chce, ale uważam go za rewelacyjny kawałek. Jak będę umierał, to jeszcze z trumny głowę podniosę i zanucę: 'Niech noc przykryje nas!' (śmiech)" - mówił w wywiadzie dla Planety Kobiet.

Jest to poezja dla wybranych, w sam raz do słuchania następnego dnia po suto zakrapianych imprezach lub podczas PMS-u. Polecam. Marta Podczarska.

OLIWIA KOPCIK

Podobno z tych najbardziej true punkowych, "trzy-akordy-darcie-mordy" kawałków się wyrasta. Kłamstwo. Można tego nie słuchać na co dzień, ale jeśli masz na scenie Brudne Dzieci Sida, to grzecznie drzesz się: "Beton, Beton, Beton punk, Beton, Beton punk" razem ze wszystkimi. Tak jest zapisane w regulaminie. Tak że tego się nie wstydzę.

No, ale kojarzycie Klaudiusza z "Big Brothera"? To on wydał album "Optymista" i choć zdania są podzielone, to tytułowy kawałek jest moim numerem 1. "Optymistą bądź, a sięgniesz nieba, optymistom łatwiej żyje się, im do szczęścia potrzeba tak niewiele, możesz wierzyć lub nie" - podnoszące na duchu, nie? Albo to, że "gdzieś pomiędzy niebem a ziemią jest ukryty salon gier". Cudowne.

Tak naprawdę była to piosenka wałkowana podczas jednego wyjazdu, więc to trochę wpis z cyklu "Pozdro dla kumatych". Ale od tamtej pory wycieczka się nie liczy, dopóki nie posłuchamy Klaudiusza. I to nie tak, że słuchamy tego dla beki. Po prostu jeśli ktoś słucha ze mną "Optymisty" i nie każe wyłączać, to wiem, że to mój człowiek.

MAJA KRAWCZYK

Każdy, kto mnie zna, wie, jak bardzo nie przepadam za polskim rapem - w przeciwieństwie do amerykańskiego hip-hopu, który klimatycznie uważam za genialny. Mimo to nic nie sprawia mi takiej frajdy jak odtworzenie prostego hitu "HERO" od Kizo i Bletki, który dostarcza solidną dawkę pozytywnej energii.

Jeszcze niedawno nie przypuszczałabym, jak bardzo odprężająca jest twórczość Taco Hemingwaya, zwłaszcza utwory takie jak "1-800-OŚWIECENIE" czy "WUJEK DOBRA RADA". Dla większości "gen Z" to oczywisty wybór, ale dla mnie to kompletnie nowa przygoda z jednym z nielicznych rapowych artystów, który rzadko używa autotune.

Prawdziwym guilty pleasure są również niemal wszystkie piosenki w wersji "slowed + reverb", czyli spowolnione z dodatkiem pogłosu. Przenoszą mnie w zupełnie inny świat, przy którym można odpłynąć i absolutnie nic nie robić. Chciałabym, żeby było ich więcej na streamingach!

WERONIKA FIGIEL

Byli objawieniem brytyjskiego talent-show i fenomenem na skalę światową tamtych czasów. Wszyscy rozpisywali się o "One Direction Infection", a ja zostałam tym z powodzeniem zarażona. Od tego zespołu rozpoczęła się moja przygoda z muzyką i chociaż większość piosenek wciąż słucham z szybko bijącym serduchem i potężną tęsknotą za nastoletnimi czasami, to jest taka jedna, której nie da się włączyć bez ciarek żenady. 

"Na Na Na" już od samego początku nie zachęca do posłuchania. Tak jakby ktoś zupełnie nie miał pomysłu na tytuł (i w ogóle cały tekst), ale trzeba było szybko coś wydać, więc poszło - w wersji nieskończonej, z roboczą nazwą. Założę się, że musieli komuś dużo zapłacić, aby to przeszło na ich debiutancki album. 

"We're like na na na, Then we're like yeah yeah yeah, Always like na na na, Then we're like yeah yeah yeah". O czym w ogóle jest ten tekst? Zastanawiam się po dziś dzień. I chociaż bolą mnie słowa tej piosenki, to melodia w dalszym ciągu potrafi wywołać potężną nostalgię.

BARTOSZ STOCZKOWSKI

Nie uzupełnię tego tekstu o żaden tytuł, ponieważ jeśli mam pleasure ze słuchania danego kawałka, to nigdy nie czuję się z tego powodu w najmniejszym stopniu guilty. Muzyka jako taka - przynajmniej w moim odczuciu - służy do sprawiania sobie przyjemności, więc "embrace cringe", volume na max i niech sąsiadowi tapczan chodzi.

 




INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy