Pożegnanie Sepultury w katowickim Spodku. Zespół zaskoczył fanów [RELACJA]

21 listopada 2024 roku w katowickim Spodku wystąpiła metalowa legenda Sepultura! Koncert przy okazji trasy "Celebrating life through death", na której zespół świętuje 40 lat na scenie, zaskoczył i wywołał masę przeróżnych emocji, ale o tym później. Oto relacja z wydarzenia!

Sepultura w Spodku, co za energia!
Sepultura w Spodku, co za energia!Miikka SkaffariGetty Images

21 listopada Spodek rozbrzmiał dźwiękami thrashu, death metalu, metalcore'u, a nawet hardcore'u. Trasa celebrująca 40 lat Sepultury na scenie rozpoczęła się 30 października, a jej zakończenie zaplanowane jest na 24 listopada 2024 roku.

Trasa "Celebrating Life Through Death " zgromadziła fanów metalowych brzmień z całej Polski, zespół zarzekał się, że jest to trasa pożegnalna, więc najwierniejsi słuchacze zapewne nie zastanawiali się długo nad zakupem biletu...

Jesus Piece przed Sepulturą w Spodku: Stworzeni dla dużej sceny

Wieczór rozpoczęła amerykańska formacja prosto z Pensylwanii, Jesus Piece. Zwinna mieszanka metalcore'u i hardcore'u już na starcie wprowadziła słuchaczy w odpowiedni nastrój. Występ głównie opierał się na ostatniej płycie "...So Unknown", która na żywo wybrzmiała fenomenalnie. Nie zabrakło jednak "Curse of the Serpent" i "Neuroprison" z krążka "Only Self", które idealnie oddały buntowniczą energię grupy. Osobiście, jeżeli chodzi o hardcore, dużo bardziej gustuję w kameralnych występach, ale Jesus Piece? Oni są stworzeni do grania na dużych scenach, było głośno, intensywnie i przede wszystkim... za krótko. Po występie pozostał we mnie spory niedosyt i z niecierpliwością będę czekał, aż znowu pojawią się w Polsce.

Obituary - legenda death metalu w Katowicach

Chwilę później scenę przejęło Obituary, które wjechało z chwytliwym "Redneck Stomp". Było to moje trzecie zderzenie z legendami death metalu i tym razem nie porwało mnie aż tak bardzo. Obituary jest jak kotlet z ziemniakami, tego nie da się nie lubić. Ciężkie i proste riffy w połączeniu z wokalem Johna Tardy'ego sprawiają, że głowa rusza się sama. Publiczność również zdawała się bawić świetnie, bo pojawiły się nawet pierwsze circle pity. Moim problemem była bardzo umiarkowana energia zespołu i nijakie interakcje z fanami. Kawałki takie jak "Chopped In Half", "Deadly Intentions" czy "Threatening Skies" ratowały, zagrany na jedno kopyto koncert. Ironicznym stwierdzeniem jest, że na death metalowym show brakowało życia, bo choć technicznie wszystko się zgadzało, nie poczułem tej energii, którą zespół zaraził mnie lata temu, gdy widziałem ich po raz pierwszy. Mimo wszystko miło było sobie odświeżyć klasykę w postaci "Slowly We Rot" i posłuchać imponujących solówek.

Następnie przyszedł czas na Jinjer. Zaczęło się od obiecującego "Sit Stay Roll Over", które z początku przykuło moją uwagę. Zwinne połączenie metalcore'u i progresywnego grania mimo tego, że na albumach studyjnych do mnie nie przemawia, tutaj miało swój urok. Spory plus należy się liderce zespołu Tatianie Shmayluk, która swoimi growlami onieśmieliłaby niejednego metalowego frontmana. Problemy pojawiały się jednak przy czystych partiach, w których momentami troszkę wypadała z tonacji. Nie zabrakło największych hitów zespołu takich jak "Ape" czy "Colossus", ale setlista obracała się głównie wokół utworów z nadchodzącego krążka "Duél" takich jak "Kafka" czy "Someone's Daughter" . Największe wrażenie zrobił na mnie perkusista zespołu Vladislav "Vladi" Ulasevich, który swoim technicznym graniem najzwyczajniej mnie oczarował.

Jak wypadła Sepultura na pożegnalnym koncercie w Polsce? Kompletne zaskoczenie

W końcu przyszedł czas na wielką gwiazdę tego wieczoru, czyli Sepulturę. Przed wejściem muzyków na scenę wybrzmiał punkowy utwór brazylijskiego zespołu Titãs - "Polícia", a zaraz po nim, grupa wjechała z fenomenalnym "Refuse/Resist", po którym usłyszeliśmy "Territory" i "Slave New World". Tak się robi prawdziwe show! Derrick Green od czasu do czasu zagadując publiczność, poruszał się po scenie, jakby był co najmniej 20 lat młodszy. 40 lat Sepultury na scenie oznaczało tylko jedno - przekrojowa lista utworów. Podczas trwającego około godzinę i 45 minut koncertu, muzycy przeszli przez prawie całą dyskografię od "Morbid Visions" aż po "Quadrę".

Przy okazji "Guardians of Earth" poświęconemu tym, którzy walczą o dobro naszej planety, grupa zwolniła nieco tempo, proponując akustyczne i zahaczające o progresywny metal granie, by następnie powrócić do ostrej jazdy ze skocznym "Choke". Przy "Escape to the Void" zespół zabrał fanów w nostalgiczną podróż, wyświetlając na ekranach archiwalne plakaty z dawnych koncertów. Gitarzysta Andreas Kisser opowiadając o tym, jak na albumie "Chaos A.D." Sepultura zaczęła wplatać w muzykę coraz więcej wpływów kultury brazylijskiej, przeszedł do utworu "Kaiowas". Wtedy na scenie pojawiły się zespoły występujące przed główną gwiazdą i uderzając w wystawione bębny wspólnie odegrali klasyczny utwór. Nie obyło się też bez klasycznego coveru "Orgasmatron" zespołu Motörhead. Zbliżający się ku końcowi wieczór dopełniony był fenomenalnym "Arise", po którym muzycy zrobili sobie pożegnalne zdjęcie z publicznością i zaserwowali dwa przeboje z uwielbianego "Roots" czyli oczywiście "Roots Bloody Roots" i "Ratamahatta".

Byłem pod ogromnym wrażeniem tego, w jak dobrej formie po tylu latach jest ten zespół, dlatego nie do końca rozumiałem decyzję o pożegnalnej trasie. Co poszło nie tak? Wszystko stało się jasne, gdy po koncercie na ekranie pojawił się wielki plakat zapowiadający występ Sepultury na przyszłorocznej edycji Mystic Festival. Przeglądając komentarze pod oficjalnym ogłoszeniem zespołu na festiwalu, jasno widać, że fani zdenerwowani są takim obrotem spraw. Pod postem na profilu Mystic Festival na instagramie przeczytać możemy: "No to niezłe „pożegnanie” wczoraj", "Ile oni tych pożegnań będą mieć? Żenada" czy "Cringe". Wychodzi na to, że muzycy wzięli przykład od Scorpionsów i żegnać ze sceną będą się przez następne kilka lat. Mimo wątpliwego chwytu na przyciągnięcie fanów wszystko tutaj grało, od fenomenalnej muzyki, interakcji z publicznością, aż po energię na scenie. Z pewnością będzie to wydarzenie, które zapamiętam na długo.

Matteo Bocelli zaprasza na swój świąteczny koncertINTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas