Polski metal: Nieodkryty potencjał
W popularnym serwisie internetowym "Metal Archives" jest aż 2277 polskich zespołów metalowych. 200-milionowa Brazylia czy 65-milionowa Francja w tej samej "Encyklopedii metalu" ma ich zaledwie o tysiąc więcej. Dlaczego zatem z tej chmary nadwiślańskich grup o uszy przeciętnego Kowalskiego, w najlepszym wypadku, obiła się tylko nazwa Behemoth?
W ilości metalowych formacji per capita o połowę gorsi są od nas Japończycy, których po świecie chodzi aż 128 milionów, a wartość ich muzycznego rynku plasuje się w pierwszej piątce w skali globu.
Gdy w relacji w TVP Info z niedawnego Sonisphere Festival z udziałem Wielkiej Czwórki amerykańskiego thrashu (Metallica, Megadeth, Slayer, Anthrax), a także Behemoth, koncerty na lotnisku Bemowo w Warszawie podsumowano słowami zdziwienia: "Żadnej rozróby nie było", poczułem się jak uczestnik nielegalnej demonstracji w słusznie minionych czasach PRL-u.
Nie lada paradoksem jest również to, że w Polsce fani i muzycy zajmujący się metalem nadal uważani są za społeczny margines, podpitych chłopaczków po zawodówce, choć fakty są takie, że w dużej mierze są to dziś ludzie znajdujący się na przeciwległym biegunie - inteligentni, oczytani, poszukujący. Mimo upływu lat stereotypowy obraz miłośnika muzyki metalowej w kraju nad Wisłą trudno jednak zmienić.
Stereotypy ciągle żywe
- Stereotypy z czasów moich szczenięcych lat są nadal aktualne i popularne. Młody plus inny równa się winny - z rozbawieniem przyznaje Tomasz Krajewski, szef kultowej, podziemnej Pagan Records, wytwórni, w której w pierwszej połowie lat 90. ukazał się debiutancki album, dziś znanego na całym świecie, Behemotha.
- Co z tego, że gość ma dziesięć fakultetów, skoro skacze i wydziera się jak małpa? Witamy w Polsce. Tutaj ocenia się ludzi po pozorach i wyglądzie. Możesz być gwałcicielem, złodziejem i mordercą, napier***** po pijanemu babę i dzieciaki, ile wlezie, ale jeśli w niedzielę idziesz odświętnie ubrany do kościółka, to znaczy, że dobry i zacny z ciebie człowiek. Normalna polsko-katolicka mentalność - mówi Krajewski.
Metallica na Sonisphere Festival - Warszawa, 16 czerwca 2010 r.
Zobacz zdjęcia z występu Metalliki podczas Sonisphere Festival, święta Wielkiej Czwórki thrash metalu!
Sonisphere Festival: Slayer, Megadeth i Anthrax - Warszawa, 16 czerwca 2010 r.
Zobacz zdjęcia z występów grup Slayer, Megadeth i Anthrax na Sonisphere Festival!
- Nie dziwię się, że TVP ze zdziwieniem i zapewne z rozczarowaniem skwitowało brak zadym na koncercie Metalliki. A wystarczyło, żeby komuś rozkwaszono tam ryj, żeby zacząć zachłystywać się sensacją i aż piać o szkodliwości tej diabelskiej muzyki i zdziczeniu młodzieży. Czasem wydaje mi się, że dla mediów impreza, gdzie kogoś nie zabito, to nudy i strata czasu. W moim rodzinnym mieście przez ponad pięć lat nie można było zorganizować żadnego metalowego koncertu, po tym jak ktoś przypadkowo na jednym z nich zbił wino w Domu Kultury. Pamiętam też, jak po którejś edycji S'thrash'ydła, gdzie jakiś kolo przytrzasnął sobie palec drzwiami, prasa pisała ze zgrozą, że byli ranni i musiało interweniować pogotowie. Na drugi dzień mówiło o tym całe miasto i festiwal znikł na długie lata. Nie pytam, gdzie tu logika, bo jej nie ma - komentuje szef Pagan Records.
Co zatem musiałoby się zmienić, by w Polsce muzyka metalowa zaczęła być traktowana tak jak w Skandynawii czy Niemczech, gdzie gatunek ów stanowi prężnie działającą gałąź muzycznego rynku?
- Przede wszystkim mentalność i tzw. cechy narodowe: zawiść, hipokryzja, brak tolerancji, gloryfikacja porażek i nieudacznictwa. Żyjemy w kraju męczeństwa i kompleksów, gdzie najwyższą wartością jest martyrologia, wszystkie święta narodowe mają pompatyczno-żałobny charakter, a pomniki wystawia się wyłącznie przegranym, zapominając o zwycięzcach. Taki destrukcyjny sposób myślenia przekłada się na każdy element życia, więc i na muzykę też - kontynuuje Tomasz Krajewski.
- Mam paru znajomych działających w branży komputerowej, a konkretnie w jej gałęzi zajmującej się grami. Rozmawiając, nieraz dochodziliśmy do podobnego wniosku, że rynek gier w Polsce ma dużo wspólnego ze sceną i rynkiem metalowym. Jeden i drugi działa z pozoru dynamicznie, ale nijak nie może być porównywalny z tym, co dzieje się na zachodzie Europy, i kwestia zarobków nie jest tutaj najistotniejsza - tłumaczy.
Niech się dzieci bawią
- Zarówno gry, jak i muzyka metalowa przedstawiane są jako dziecinne dziwactwa, których nie należy traktować poważnie, poza sezonowymi nagonkami i oskarżaniem o propagowanie satanizmu, przemocy i kokluszu. Z jednej strony, niech się dzieci bawią, a z drugiej - zlikwidować, niech nie będzie niczego. Zależy, jak w danej chwili pasuje. W Skandynawii ludzie są dumni, że w ich miasteczku działa jakiś band, który koncertuje po całym świecie. I nieważne, jaką muzykę gra - to swoi i należy się tym cieszyć. U nas nie wyobrażam sobie takiej sytuacji - mówi z rozgoryczeniem Tomasz Krajewski.
Podobnego zdania jest Michał Kapuściarz z agencji Fantom Media, zajmującej się promocją muzyki i koncertów w mediach lokalnych i ogólnokrajowych.
- Niestety, nie zauważyłem, by rynek muzyczny w Polsce reagował na rozwój metalu w kraju. Najtrudniejsza jest sytuacja z telewizją i dużymi komercyjnymi rozgłośniami. Nawet te, które mają w nazwie "rock", unikają metalu jak diabeł święconej wody. Potencjał muzyki metalowej nie jest dostrzegany, bo nikomu na tym nie zależy, żeby był. Na metalu nie da się zarobić dużych pieniędzy, a na pewno nie jest to łatwe. Łatwiej jest wypromować plastikową dziewczynkę bez głosu, która tylko dobrze się prezentuje przed kamerą - mówi Kapuściarz, związany niegdyś z polską wytwórnią Mystic.
- Choć w konstytucji mamy zapis, że Polska jest państwem świeckim, rzeczywistość bywa zgoła odmienna. Choć w budżecie państwa są środki na kulturę, mało kto je ostatnio widział. Choć mamy publiczną służbę zdrowia, do wszystkiego trzeba dopłacać... Nie jesteśmy Norwegią ani Finlandią, i jeszcze długo nie będziemy - stwierdza z przekonaniem.
- Negatywne jest to, że w dalszym ciągu nikt nie ma odwagi zainwestować w muzykę metalową, że po tylu latach nadal nie możemy się doczekać choćby jednego festiwalu metalowego w naszym kraju - w Niemczech jest ich kilkadziesiąt i na każdym z nich korzystają i zespoły, i organizatorzy, i widzowie, i sponsorzy... U nas jakoś nie da się tego pogodzić - dodaje.
"Opór materii" bywa czasami nie do przejścia.
- O tym można by napisać pracę magisterską, liczba nieuzasadnionych odmów, bądź irracjonalnych uzasadnień, jest po prostu przykra. Szczególnie wtedy, kiedy przy koncercie klubowym słyszę, że muzyka jest zbyt niszowa, a niedługo później, gdy proponuję współpracę przy imprezie na 15 tysięcy osób, to pada wymówka, że gatunek muzyki jest nieodpowiedni.
- Choć czasem sprzedaż płyt metalowych jest wyższa niż naszych pop-gwiazdek, to jednak metalowca nie wciśniesz na festiwal transmitowany przez telewizję, na dni Wielkiej Wsi, do udziału w reklamie czy do "Jak oni śpiewają?"... A przecież na tym robi się pieniądze, a nie na sprzedaży płyt - zauważa Michał Kapuściarz.
Dotrzeć do mas
- Media w dalszym ciągu traktują muzykę metalową jak chorobę, a jej fanów jak trędowatych, dalej wyłazi brak tolerancji, niezrozumienie odmienności, bezpieczne trzymanie się miałkiej muzyki środka. Jeszcze niedawno myślałem, że koncertowa sytuacja trochę poprawi bilans, ale nadal nie mogę pojąć, dlaczego na festiwal rockowo-alternatywny przychodzi 60 tys. ludzi, dla festiwalu metalowego (gdyby ktoś się w końcu odważył) jedna dziesiąta z tej frekwencji byłaby sukcesem. W Niemczech obie tego typu imprezy nie dość, że mogą być w pobliskich miastach, to jeszcze cieszą się podobnym zainteresowaniem.
Media w dalszym ciągu traktują muzykę metalową jak chorobę, a jej fanów jak trędowatych
Nieco inaczej kwestia ta wygląda od strony niezależnych, podziemnych wytwórni, których działania celują w konkretnego, wyrobionego słuchacza. Im tak naprawdę nie zależy na dotarciu do szerokich mas.
- Nie, bo i po co? - potwierdza szef Pagan Records. - Jesteśmy wytwórnią metalową i rzeczy przez nas wydawane przeznaczone są dla hermetycznej i bardzo konkretnej grupy odbiorców. Wątpię czy spotkałoby się to ze zrozumieniem ludzi, którzy nie mają pojęcia o takiej muzyce. Nie uważam, żeby nasze wydawnictwa były odpowiednimi do zaczynania przygody z metalem, to raczej rzeczy dla ludzi z już wyrobionym gustem i jakąś wiedzą muzyczną. Kiedyś, zdaje się Empire Records, czy jeszcze Carnage, próbowało zawojować rockowy rynek wypuszczając płyty Zaraza i Los Vaticaneros. Skończyło się kompletną porażką i w odwrotną stronę wyglądałoby to podobnie.
W porównaniu z latami 80. także metalowe podziemie wygląda dziś inaczej. Tape trading, kserowane ziny czy przeprowadzane listownie wywiady zastąpił wszechobecny internet.
- W dobie internetu trudno mówić o dawnym podziemiu. Dostępność do tego medium jest praktycznie nieograniczona i granica między podziemiem a obiegiem oficjalnym bardzo mocno się zatarła. Choć, oczywiście, jest pewna postawa, którą można tu przyporządkować. Jeśli gdzieś cię nie chcą, to możesz albo prosić, upominać się, przekonywać kogoś na siłę, dowodzić swojej wartości - albo spokojnie robić swoje, tworzyć dla ludzi, którzy chcą słuchać, którzy niezależnie od ekspozycji w mediach i tak do twojej sztuki dotrą. Dla mnie ta druga postawa jest takim współczesnym, szeroko rozumianym "podziemiem" - tłumaczy Kapuściarz.
Bufoni i gwiazdy - na drzewo!
- Według mnie to opozycja do tzw. oficjalnego rynku, mainstreamu, opanowana przez pasjonatów i działająca w niezależny od wielkiego biznesu sposób, rządząca się swoimi niepisanymi prawami. Pod tym względem rozumiem je tak samo jak kiedyś. Zmieniły się możliwości, narzędzia, ale sama idea, wydaje mi się, pozostała taka sama - uważa Krajewski.
Ale i w podziemiu romantyczne idee spotykają się z rynkowym pragmatyzmem.
- Głównym i decydującym czynnikiem doboru zespołów jest mój gust oraz to, jacy ludzie tworzą zespół - bufoni i gwiazdy - na drzewo! - ostrzega szef wytwórni ze Świecia.
- Naturalnie, że ładując w jakieś wydawnictwo kilkanaście tysięcy złotych, trzeba również myśleć o komercyjnym (brzydkie słowo) aspekcie całej sprawy, chyba że ma się wyjątkowo hojnego sponsora, albo maszynkę do drukowania pieniędzy. Kasa nie spada z nieba i żeby mieć fundusze na nowe wydawnictwa konieczne jest zapewnienie jako takiej sprzedaży.
Nie od dziś na wielu zagranicznych zdjęciach zauważam celebrytów w rodzaju Megan Fox, Elijah Wooda, Jima Carreya, ale i słynnych sportowców, w tym Davida Beckhama, paradujących w koszulkach Megadeth czy Iron Maiden. Will Smith wraz z żoną Jadą Pinkett (także wokalistką numetalowej grupy Wicked Wisdom) zasłuchują się ponoć w szwedzkim Soilwork, a młode gwiazdy Disneya, jak choćby Demi Lovato, obwieszczają swe uwielbienia dla norweskiego Dimmu Borgir. Keanu Reeves promuje swoją osobą wyreżyserowany przez kolegę film dokumentalny o Anvil, weteranach kanadyjskiego metalu.
Na urodzinach syna Cher wystąpił z kolei amerykański Cannibal Corpse, jedna z najbardziej ekstremalnych formacji w dziejach death metalu (którą laicy mogą pamiętać z filmu "Ace Ventura: Psi detektyw"; scena w barze).
Cannibal Corpse w filmie "Ace Ventura: Psi detektyw":
W koszulkach Iron Maiden nosi się też Miley Cyrus ("Hannah Montana"). Nie mówiąc już o zagorzałych fanach rocka i metalu z Kalifornii, jak Jack Black czy Brian Posehn, no i oczywiście Johnny Depp.
Miley Cyrus w koszulkach Iron Maiden:
Nie mniejsze zdziwienie wywołał u mnie Chris Nunez, który w kilku odcinkach "Miami Ink - studio tatuażu" z dumą nosił koszulkę Entombed, ojców szwedzkiego death metalu. Jak i skąd, nie pytajcie. Znana z tego samego reality show Kat Von D (później "LA Ink") nierzadko nosi się w Slayerze, zaś na ścianach jej studia w Los Angeles eksponowane są takie nazwy jak choćby Deicide.
Na płytach Led Zeppelin, Black Sabbath i Deep Purple wychował się z kolei Dmitrij Miedwiediew, prezydent Rosji. Wśród piłkarzy przed meczem mocniejszej muzyki, zwłaszcza AC/DC, lubi posłuchać Víctor Valdés, bramkarz Barcelony. Prawdziwym maniakiem metalu jest za to Kasey Keller, były golkiper reprezentacji USA i trzykrotny uczestnik mistrzostw świata, o czym z dumą chwalił się w "MTV Cribs", rekomendując jedną z płyt niemieckiej grupy Caliban. Jak pisze na swojej stronie Keller: "Jestem wielkim fanem heavy metalu; Soulfly, Slipknot, Metalliki...".
Dość powiedzieć, że niedawno na rynku ukazała się symfoniczno-metalowa płyta autorstwa 87-letniego (!), brytyjskiego aktora Christophera Lee. W Polsce analogiczną sytuację krajowe media uznałyby zapewne za starcze zdziecinnienie. Dlaczego w polskim show-biznesie jest to zjawisko zupełnie nieznane?
Christopher Lee i płyta "Charlemagne: By the Sword and the Cross":
- Ciekawe pytanie, u nas faktycznie temat nie istnieje, myślę, że nasi celebryci albo uważają, że ubieranie się w koszulki zespołów metalowych to obciach (choć sami robią po stokroć bardziej obciachowe akcje), albo nie wiedzą, co to metal. Jeśli wzrósł ostatnio popyt wśród polskich gwiazd na wspomnianą konfekcję to tylko z logiem Behemoth - z przyczyn oczywistych. Skoro Nergal był gościem "Lekcji stylu", to czemu nie nauczyć się czegoś od naszej gwiazdy eksportowej? Jeśli chodzi o samą muzykę, to wiem że Paweł Małaszyński interesuje się tematem i w jednym z wywiadów wymieniał z nazwy kilka zespołów białostockich. Aha, kiedyś widziałem Andrzeja Grabarczyka na koncercie Anthrax w Proximie - wspomina Michał Kapuściarz.
Wbrew panującym w Polsce modom, światowi giganci fonografii, z EMI i Warnerem na czele, postawiły na dystrybucję wydawnictw z nalepkami dużych metalowych wytwórni, co stało się szczególnie widoczne w ostatnich latach.
- Duży może więcej i z tym nie ma co dyskutować. Natomiast jest wyraźna granica - fan metalu nie jest klientem przypadkowym, nie chodzi cały czas po sklepach szukając okazji i wybierając jakąś płytę, bo akurat ta była na półce, a innej nie było. Jest klientem świadomym, wybiera produkt, z którym w jakiś sposób się zapoznał, przeczytał o nim, widział reklamę - zaznacza Kapuściarz.
- Drogę dotarcia do płyty zawsze jakąś znajdzie. Natomiast jeśli mówimy o grupie nowych, potencjalnych fanów, lub bardziej przypadkowych ludzi, to oczywiście Warner czy EMI docierają do nich łatwiej niż jakiś mała wytwórnia ze sprzedażą przez internet. Od strony promocji - tu małe wytwórnie mają więcej chęci i zapału, by pomóc zespołowi. Majorsi inwestują w promocję jeśli faktycznie widzą w zespole duży potencjał komercyjny - dodaje.
Polska muzyka na świecie praktycznie nie istnieje
Żaden z przedstawicieli polskich oddziałów rzeczonych gigantów fonografii nie znalazł, niestety, wolnej chwili, by podpowiedzieć na moje pytania. W jednej z nich, na prośbę o skontaktowanie mnie z osobą, która mogłaby mi wyjaśnić podejście tak dużej firmy do muzyki metalowej w Polsce, usłyszałem tylko, że człowiek mający nad tym pieczę "na metalu się nie zna". Jak na ironię, sporo to wyjaśniło.
Wszystko to dziwi tym bardziej, że światowy, acz, rzecz jasna, środowiskowy sukces pomorskiego Behemotha, a wcześniej olsztyńskiego Vadera, nie jest przypadkowy, choć i tu, trzeba mieć odrobinę szczęścia. Sukces Behemoth jest przykładem wyjątkowo osobliwym, jako że jest to grupa niezwykle ekstremalna, choć ciesząca się największą popularnością. Dla mediów, które kompletnie nie rozumieją tej muzyki, ich sukces na świecie wydaje się bardziej leczeniem własnych kompleksów.
- Behemoth obecnie jest i zapewne przez długi czas będzie postrzegany przez pryzmat pewnej blondynki, która przypadkiem urodziła się w tym samym mieście co ja. Mogą grać cokolwiek, dla mediów to zupełnie bez znaczenia - twierdzi Krajewski.
- Nie wiem jak z kompleksami, ale sukcesów na świecie mamy wciąż tak mało, że każdy kolejny jest podkręcany przez media do oporu. W muzyce sytuacja jest oczywista - poza paroma wyjątkami (jazzmani i czy kompozytorzy muzyki klasycznej) polska muzyka na świecie praktycznie nie istnieje. Nie mamy żadnego rockowego zespołu, który mógłby pojechać nawet na małą trasę zagraniczną. A w metalu - jak najbardziej - mówi Michał Kapuściarz.
Czy w najbliższej przyszłości coś może się poprawić? Dla niezależnych wytwórni alternatywą jest kierowanie się z polskimi zespołami na Zachód. Duże oficyny nadal zachowują się w tym względzie asekuracyjnie.
- Od strony biznesowej zauważam znaczną poprawę, bo nasze wytwórnie coraz odważniej wchodzą z polską muzyką metalową na zagraniczne rynki. Jednak do tego by to sprawnie działało potrzeba jeszcze wielu lat wypracowanych kontaktów na Zachodzie - póki co jest tak, że media np. niemieckie czy brytyjskie zachwycają się zespołami z Polski, ale brakuje... może funduszy, może odwagi, może determinacji, by ruszyć tam z koncertami i wkręcić się w wir promocji płyt - przeszkody stojące na drodze do sukcesu wylicza Michał Kapuściarz.
Światowa jakość
W porównaniu z wieloma innymi krajami, polskie formacje metalowe uchodzą często za niezwykle solidne, profesjonalnie przygotowanie, gwarantujące wysoką jakość nawet na gruncie undergroundu.
- Faktem jest, że polska scena należy do jednych z najmocniejszych na świecie, niekoniecznie ze względu na ilość, ale ogólną dynamikę i potencjał. Jest solidnie. Postawiłbym ją w pierwszej szóstce najlepszych scen na świecie i to niekoniecznie na ostatnim miejscu. Jakość zespołów, poziom powstających tutaj płyt naprawdę może imponować reszcie świata. Inna sprawa, że nie przekłada się to na globalną popularność, ale większość najczęściej nie ma racji - z uśmiechem zaznacza szef Pagan Records.
Jaka przyszłość czeka zatem polskie grupy metalowe?
- Niestety z wielu przyczyn młode zespoły mają pod górkę, a sytuacje kiedy przyjeżdża menedżer z walizką pieniędzy i robi z zespołu gwiazdy można między bajki włożyć. Trzeba cholernie ciężko pracować i na początkowym etapie być przygotowanym na dokładanie do interesu. Ale poziom tej świadomości jest coraz wyższy, a podejście coraz zdrowsze. Czyli gramy, bo to kochamy, a jak z tego będzie coś więcej to super - tak trzeba myśleć, by uniknąć rozczarowań i nie zostać za kilkanaście lat zgorzkniałym dziadem - radzi Kapuściarz.
Co zrobić, by o bohaterskich czynach Polaków fan muzyki metalowej nie musiał dowiadywać z utworów szwedzkiego Sabatonu, holenderskiego Hail Of Bullets czy szwedzkiego Marduka, a radny z partyjnego nadania nie był piętnowany za "młodzieńczy wybryk", za jaki uznano jego grę w metalowym zespole, nie mówiąc już o słynnej "Czarnej liście" rzekomo satanistycznych zespołów, przygotowanej przez Ryszarda Nowaka i jego Ogólnopolski Komitet Obrony przed Sektami, twór wyspecjalizowany w odwoływaniu koncertów? Pozostaje liczyć na cud. Ten jednak, uważany za wynik działalności Boga, nie zawsze idzie w parze z diabelską muzyką.
Na sukces pracuje się latami
Metal nie jest ani obciachem, ani ostatnim krzykiem mody. To muzyka płynąca własnym nurtem, choć w swej gatunkowej różnorodności bywa bardzo eklektyczna.
- Może dlatego jest metalem... Gdyby głównym wyznacznikiem aktywności w muzyce metalowej była moda to mielibyśmy sezonowe gwiazdki, które rynek przeżuwa i chwilę potem wypluwa - mówi Kapuściarz.
- Tu na sukces pracuje się latami, ale zawsze można liczyć na wierną grupę odbiorców. Metalowcy z zasady nie lubią pojęcia mody - to, co jest modne w jednym sezonie, staje się passé w następnym. A metal trwa niezależnie od okoliczności. Zespołów metalowych powstałych w latach 80. i odnoszących sukcesy dziś są tysiące. Zespoły pop czy disco, które radziły sobie wtedy i teraz można policzyć na palcach jednej ręki.
Metal jest z jednej strony bezkompromisowo ortodoksyjny, z drugiej niesamowicie otwarty, czerpiący z muzyki klasycznej, folku, jazzu i wielu innych stylów, o czym statystyczny Polak raczej nie prędko się dowie. A przecież nie chodzi tu o to, by perkusyjne gradobicia, kaskady ostrych riffów i ryk wokalisty atakowały nas w paśmie telewizji śniadaniowej. Wystarczy dostrzec potencjał polskich grup metalowych i dać im równe szanse w walce na muzycznym rynku. Jeżeli zawiodą, proszę bardzo, niech ich piekło pochłonie!
Bartosz Donarski