Wzywali do bojkotu, a Madonna zacierała ręce. "Bolesna religia"
Kiedy Madonna wydawała 35 lat temu singel "Like a Prayer", wiedziała, że wywoła zamieszanie, ale gdy do piosenki dołączył klip ze "świętym" i płonącymi krzyżami, do bojkotu wokalistki wzywał już nawet Watykan. Gwiazda tylko zacierała ręce, bo znów udało jej się zaszokować świat.
Lata 80. wydawały się rajem dla Madonny. "Holiday", "Like a Virgin", "Material Girl", "Papa Don’t Preach" - między innymi te single podbijały listy przebojów, a artystka stała w jednym rzędzie z największymi popowymi gwiazdami. Wokalistka miała na koncie trzy płyty z rzędu, które wielokrotnie pokryły się platyną, zdążyła też zagrać rekordowo dużą trasę koncertową. Wydawałoby się, że o takiej sytuacji marzy każdy muzyk, a nagrywanie nowego albumu jest wtedy czystą przyjemnością i nie trzeba się przejmować presją. W tym przypadku było trochę inaczej, bo na pięknym obrazku zaczęły się pojawiać rysy.
Madonna: Koniec z różem i lukrem
Relacja piosenkarki z kinem od dawna jest napięta. Madonna zawsze bardzo chciała grać i zajmować się produkcją, ale czasem ta miłość okazywała się nieodwzajemniona. Bywało, że kończyło się sukcesem, nawet wielkim, ale zdarzały się też spore porażki. Kto jak kto, ale akurat ta artystka nie znosi przegrywać. To dlatego Madonnie trudno było pogodzić się z niezbyt dobrymi wynikami, a przede wszystkim średnimi recenzjami produkcji "Kim jest ta dziewczyna?" oraz "Niespodzianka z Szanghaju". Wokalistka zagrała też w sztuce "Speed-the-Plow" na Broadwayu, jednak nie dostała pochwał, na które liczyła. Nieprzyzwyczajonej do porażek piosenkarce trudno było się odnaleźć w takiej sytuacji, tym bardziej że prywatnie Madonna też miała więcej zmartwień niż sukcesów. Małżeństwo artystki z Seanem Pennem rozpadało się, poza tym wokalistka skończyła 30 lat, a to oznaczało, że przeżyła swoją matkę, która zmarła na raka piersi. Zmieniał się też rynek muzyczny, co gwiazda szybko dostrzegła. Piosenkarka zdecydowała, że pora porzucić różowe, infantylne stroje, zacząć robić muzykę dla słuchaczy, którzy dorośli razem z nią i zamiast nastawiać się wyłącznie na przeboje, lepiej wydać coś, co zapewni jej miejsce w historii, a potem długą karierę. Tak powstał pomysł na płytę "Like a Prayer", a przy okazji głośny tytułowy utwór. Nie było lepszego momentu, żeby zaryzykować, zrobić coś nowego i innego, a ryzyka akurat Madonna nigdy się nie bała.
Chęć zmian wzięła się też z pracy Madonny na Broadwayu i nie chodziło tylko o to, że gwiazda czuła się niedoceniona przez krytyków. Gra w "Speed-the-Plow" okazała się dla wokalistki wyczerpująca emocjonalnie. Tekst sztuki zwyczajnie ją dołował, przez co piosenkarka wkrótce zmieniła sposób patrzenia również na muzykę. Wcześniej skupiała się tym, żeby jej utwory przede wszystkim dostarczały radości, zabawy, a teraz stwierdziła, że chce czegoś więcej. To nie była do końca nagła zmiana. Okazało się, że Madonna w poprzednich latach napisała wiele "poważniejszych" piosenek, jednak uznała, że są zbyt szczere albo "ciężkie", żeby je nagrywać. Utwory trafiały więc po kolei do szuflady, a na płytach pojawiały się bardziej cukierkowe przeboje. Tym razem artystka postanowiła przejrzeć swoje stare zapiski i odkurzyć pamiętniki, żeby znaleźć nowe inspiracje.
"Czyje to zdjęcie?"
Nad muzyką i produkcją płyty czuwali, oprócz samej Madonny oraz Prince'a w przypadku jednego z utworów, Stephen Bray i Patrick Leonard. Stephen zaczynał od grania na perkusji w zespole wokalistki, a Patricka gwiazda poznała przy okazji poprzednich albumów - co wcale nie oznacza, że wszystko tym razem przebiegło bezproblemowo. Piosenkarka przeżywała najgorsze chwile swojego małżeństwa, zresztą kilka miesięcy później do sądu trafiły papiery rozwodowe. Współpracownicy artystki wspominali, że praca nad płytą była dla niej trochę jak terapia. Madonna, mimo niewielkiego doświadczenia w roli producenta, przychodziła do studia świetnie przygotowana i doskonale wiedziała, czego chce. Leonard też wiedział, czego chce, więc czasem kończyło się awanturą. "Pewnego dnia wzięła w rękę okładkę albumu 'True Blue' i zapytała: 'Czyje to zdjęcie?'. To zakończyło większe spory" - przyznał Patrick w "The Guardian".
Producenci, muzycy, a przy okazji autorzy piosenek, czyli Bray i Leonard, mieli pomóc wokalistce w stworzeniu płyty, na której Madonna pokaże swoje nowe oblicze. Wśród tych nieco poważniejszych tematów, które artystka nareszcie odważyła się poruszyć, znalazła się religia. "Jeśli jesteś katolikiem, zostaniesz nim na zawsze - w sensie winy, pokuty i tego, czy popełniasz grzech, czy nie. Bywa, że męczy mnie poczucie winy, chociaż wcale nie powinno i uważam, że to pozostałości po katolickim wychowaniu. Według katolicyzmu rodzisz się grzesznikiem i jesteś nim przez całe życie. Nieważne jak bardzo starasz się od tego uciec, masz ten grzech w sobie przez cały czas" - stwierdziła gwiazda w rozmowie z magazynem "Rolling Stone". Przy okazji "Like a Prayer" artystka postanowiła rozliczyć się ze swoim wychowaniem oraz wyznaniem. "Katolicyzm nie jest łagodną wiarą. To bolesna religia. Jesteśmy jak masochiści" - tłumaczyła piosenkarka. Bunt Madonny, który dzisiaj pewnie nie zrobiłby na nikim wielkiego wrażenia, pod koniec lat 80. zakończył się wielkim skandalem.
Uparła się, żeby niczego nie zmieniać
Sam singel "Like a Prayer" ukazał się wiosną 1989 roku, na kilka tygodni przed premierą płyty. Można spokojnie powiedzieć, że album sprzedał się na fali popularności piosenki, ale też w pewnym sensie pozostał w jej cieniu, bo wszyscy mówili o "tym utworze". Madonna przyznała, że kawałek opowiada o młodej dziewczynie, która tak bardzo kocha Boga, że niemal staje się on najważniejszym mężczyzną w jej życiu. Artystka zaczerpnęła inspirację z liturgii katolickiej, jednak dodała kilka luźnych nawiązań do seksu. Patrick Leonard na początku próbował protestować, ale gwiazda wtedy tym bardziej uparła się, żeby niczego nie zmieniać.
Wokalistce zależało na małej prowokacji, a interpretację zostawiła słuchaczom. Chór, który zaśpiewał w piosence to prawdziwy zespół gospel z Los Angeles, który wystąpił też w "Man in the Mirror" Michaela Jacksona. Fragmenty partii gitary nagrał natomiast sam Prince. Kiedy singel się ukazał, nikt jednak nie skupiał się zbytnio na gościach specjalnych, bo o piosence mówiło się najczęściej w zupełnie innym kontekście.
Na początku "Like a Prayer" podpadło tylko najbardziej czepialskim, którym mogło nie spodobać się słowo "modlitwa" w popowym utworze, ale poza tym raczej trudno było doszukiwać się tu skandalu. Świat poznał fragmenty piosenki już na kilka dni przed premierą, dzięki reklamie. W latach 80., w ramach odwiecznej rywalizacji z Coca-Colą, producent Pepsi postanowił zaangażować do promowania swojego napoju gwiazdy muzyki. W spotach pojawili się między innymi Tina Tuner oraz David Bowie, Michael Jackson i właśnie Madonna. Reklama z tą ostatnią miała premierę podczas gali Grammy, kiedy przed telewizorami zasiadły miliony widzów. Klip z tańczącą wokalistką i małą dziewczynką, która ogląda ją w telewizji, nie był zbyt kontrowersyjny. Tę produkcję mogły swobodnie obejrzeć całe rodziny. Wkrótce jednak Madonna pokazała światu swój teledysk do utworu i rodzinna atmosfera prysła.
Będzie z tego afera
Klip miał premierę w MTV. Dostawa taśmy (w końcu to końcówka lat 80.) opóźniała się, ale kiedy wreszcie wydawcy dostali materiał, usiedli z wrażenia. Ostatecznie udało się wyemitować tylko fragment teledysku, bez najbardziej kontrowersyjnych fragmentów, jednak pracownicy telewizji już wtedy doskonale wiedzieli, że będzie z tego wielka afera. Nie pomylili się. W klipie Madonna jest świadkiem morderstwa młodej kobiety, potem widzi, jak policja zatrzymuje na miejscu zbrodni niewinnego czarnoskórego mężczyznę. Piosenkarka biegnie do pobliskiego kościoła, a tam obserwuje figurę świętego, który zupełnie przypadkiem bardzo przypomina zatrzymanego nieznajomego. Postać ożywa, całuje się z Madonną przed ołtarzem, a sama artystka tańczy razem z chórem gospel w kościele, a także na tle płonących krzyży. Czarnoskóry święty od razu skojarzył się wielu widzom z Jezusem, co tylko powiększyło rozmiar afery.
Zestawienie religii, seksualnych nawiązań i motywów niesprawiedliwości rasowej sprawiło, że konserwatyści płonęli ze złości, nawet bardziej niż krzyże w teledysku. Wystarczyło kilka emisji klipu, żeby religijne grupy rozpętały piekło. Wierni nawoływali do bojkotu Madonny, jej muzyki i koncertów, a bardziej konserwatywni krytycy grzmieli, że klip jest świętokradztwem, a nawet "policzkiem dla wierzących". Protesty były tak silne, że wiele stacji zrezygnowało z pokazywania teledysku, poza MTV, w której "Like a Prayer" pojawiało się wyjątkowo często. To była jedna z pierwszych wielkich afer, które pokazały, że na skandalu związanym z klipem można się świetnie wypromować. Spece od reklamy byli pod wrażeniem tego, jak dobrze Madonna łączy biznes ze światem rozrywki i jak sprawnie potrafi wykorzystać okazję do zrobienia wokół siebie szumu. No właśnie, à propos reklamy: organizacje katolickie zaczęły naciskać na producenta napoju i namawiać do bojkotu wszystkich jego produktów. Firma próbowała przeczekać kryzys, ale ostatecznie stwierdziła, że to zbyt duże ryzyko dla biznesu, mimo że sam spot z Madonną był zupełnie niekontrowersyjny. Koncern zerwał współpracę z wokalistką, wycofał się z działań przy trasie, chociaż gwiazda zachowała wynagrodzenie. Nie było ono zresztą niskie, bo kontrakt opiewał na pięć milionów dolarów. Teledysk do "Like a Prayer" oburzył nawet Watykan, a Jan Paweł II namawiał do bojkotu Madonny we Włoszech. Konserwatyści i papież niewiele jednak wskórali. Singel zdobył ogromną popularność i podbił listy przebojów, nawet te włoskie, a im więcej było protestów, tym szybciej sprzedawały się bilety na koncerty artystki.
"Sztuka powinna być kontrowersyjna i tyle w temacie" - podsumowała aferę Madonna, która może i straciła wtedy kontrakt reklamowy, za to udowodniła światu, że jest mistrzynią promocji, a do tego doskonale wie, jak zyskać na skandalu. Nic dziwnego, że kiedy magazyn "Rolling Stones" zapytał przy okazji płyty, jakich stacji radiowych słuchają Madonna i Patrick Leonard, skąd wiedzą, co się dzieje w muzyce, oni odpowiedzieli: "Żadnych. To my decydujemy o tym, co się dzieje".