Wielki przebój napisał o romansie z kolegą z zespołu. Później wylądował na dnie
"Opposites Attract", czyli przeciwieństwa się przyciągają. Tytuł wielkiego przeboju Pauli Abdul mógłby stać się tematem muzycznym do opowieści o karierze i twórczości Culture Club. Ten londyński zespół, z charyzmatycznym liderem Boyem Georgem zawładnął muzyczną świadomością świata na początku lat 80. za sprawą przeboju "Karma Chameleon". Piosenka wydana pod koniec 1983 roku podbiła wszystkie listy przebojów i sprzedała się w zawrotnym wielomilionowym nakładzie. Ukoronowaniem sukcesu był numer jeden na amerykańskiej liście Billboardu. Czterdzieści lat temu nagranie rozpoczęło swój trzytygodniowy pobyt na szczycie zestawienia, windując sprzedaż albumu "Colour by Numbers" i przeszło do historii muzyki jako jeden z niezapomnianych hitów dekady.
Londyn lat 70. był wyjątkowym kulturowym tyglem, którego wrzenie generowało niezwykłą kreatywność. Punk rock i glam rock przełamywały wśród młodych skostniałe społeczne zasady kierujące brytyjskim społeczeństwem. Inność przestawała razić i zadziwiać, a stała się charakterystycznym motywem wszelkich działań kulturowych. Muzyka, moda, twórczość literacka wirowały w szalonym uścisku i przenikały się wzajemnie. Coś, co nie było do końca akceptowalne poza wielkimi ośrodkami miejskimi, znajdowało podatny grunt na londyńskich ulicach.
To właśnie na barkach przemian tej dekady powstawały nowe trendy, które czasem podążały w zupełnie innych kierunkach, często zupełnie odmiennych od swoich korzeni i pierwotnych inspiracji. Fani popowych gigantów lat 80. ze zdziwieniem odkrywają, że ich ulubieńcy, ABC, Spandau Ballet, Ultravox czy Culture Club, znani z pełnych i wysmakowanych brzmień, które królowały na listach przebojów, zaczynali jako młodzi gniewni fani szalonych riffów Sex Pistols, The Clash, T. Rex czy Davida Bowiego.
"Karma Chamelon" największym przebojem lat 80.? Tak wyglądał początek Culture Club
Jednym z miejsc, w których wykuwał się nowy styl, był londyński klub The Blitz. Miejsce mieszczące się w dzielnicy Covent Garden, między dwiema artystycznymi uczelniami Central School i St. Martin's School, było doskonałym miejscem spotkań i wymiany myśli, a przede wszystkim szalonej zabawy. Prowadzony przez Stevena Strange'a, lidera formacji Visage i Rusty Egana, perkusisty The Rich Kids klub organizował wieczorne imprezy, na których spotykali się ci wszyscy, którzy w kolejnych latach mieli mieć wpływ na muzykę, modę, film i wszelkie działania artystyczne. The Blitz uważany był za kolebkę nowego stylu New Romantic, który na kolejne lata miał zdominować muzykę popularną.
Pochodzący z katolickiej irlandzkiej rodziny młody George Alan O'Dowd, zawsze gdzieś nie pasował. Jak sam wspominał w swojej autobiografii, mogło to być wynikiem tego, że był średnim dzieckiem, trochę niezauważanym przez rodziców pośród pięciorga rodzeństwa. Od najmłodszych lat czuł się outsiderem i robił wszystko, aby udowodnić innym swoją inność. To David Bowie i jego glam rockowe wcielenia zainspirowały przyszłego wokalistę Culture Club, do wykreowania siebie na nowo i stworzenie nowego ja. Zanim jednak narodził się błyszczący i krzykliwy Boy George zwykły George nie odnajdywał zrozumienia na londyńskich ulicach, często stając się obiektem fizycznych ataków czy wyzwisk ze względu na swój wygląd. Jak sam żartował, nie musiał się często malować, bo ciągle miał cienie pod oczami.
Kiedy O'Dowd odkrył The Blitz, poczuł się jak ryba w wodzie. Codziennie spotykał ludzi, którzy byli często odmienni, jak on, interesowali się podobnymi rzeczami, dzielili się pasją i odnajdowali radość w niekończącej się zabawie. To tam wypatrzył młodego chłopaka, o androgynicznym wyglądzie Malcolm McLaren, który właśnie promował swój nowy projekt muzyczny Bow Wow Wow i zaprosił go do współpracy. George wystąpił kilkukrotnie jako Lieutenant Lush, jednak wyczuwał niechęć ze strony wokalistki grupy Annabelli Lwin i opuścił grupę. Miał już własny pomysł, a sceniczne szlify dodały mu tylko pewności w tym, co che robić dalej w swoim życiu.
Być może Sex Gang Children, pierwotna nazwa nowej grupy była ukłonem w stronę punkowych korzeni, wkrótce została jednak porzucona na rzecz Culture Club. Roy Hay (gitara), Mikey Craig (bas) i Jon Moss (perkusja), a także narodzony na nowo Boy George rozpoczęli ponad pięcioletnią muzyczną podróż na szczyt sławy, wydając cztery albumu, które sprzedały się w ponad stumilionowym nakładzie. "Jestem człowiekiem, który nie wie, jak sprzedać sprzeczność" - śpiewał Boy George w słynnym przeboju "Karma Chameleon", jednak to chyba nadmiar kokieterii, ponieważ doskonale odnalazł się w popkulturowym krajobrazie lat 80., a jego kontrowersyjny wizerunek wzbudzał reakcje i przyciągał uwagę. Obrzucany z jednej strony homofobicznymi żartami, był ulubieńcem kolorowej prasy i rozdającej wówczas karty w muzycznym biznesie stacji MTV. Nieśmiały chłopak z londyńskich przedmieść, marzący o sławie, stworzył Boya George'a - superbohatera, który w świetle jupiterów lśnił blaskiem niczym największa gwiazda. Może właśnie z tego powodu, kiedy w 1984 roku Culture Club odbierali nagrodę Grammy, podczas łączenia telewizyjnego z miejscem gali Boy George powitał zebranych słowami: "Ameryko, masz gust, styl i poznajesz dobrą drag queen, kiedy ją zobaczysz".
Boy George z Culture Club. Szalony skandalista i ikona popu
Zanim jednak Culture Club wskoczyli na sam szczyt, przebili się w 1982 roku do świadomości słuchaczy przebojem "Do You Really Want to Hurt Me". Udany debiut dał grupie napęd do dalszego działania, działania, który jak wiadomo, pełne było pozornych sprzeczności. Wszyscy muzycy zaangażowani w projekt byli weteranami sceny postpunkowej, a jednak poszli w kierunku soulowo-funkowych piosenek doprawianych elementami reggae. Twórczość grupy była doskonale zbalansowana, łagodna i pieczołowicie dopracowana, co powodowało, że kolejne piosenki nawet w zderzeniu z niepokojącym dla wielu wizerunkiem Boya George'a były łatwe do przyswojenia. W końcu po pierwszym występie w 1982 roku w niezwykle popularnym programie "Top of the Pops" prasa więcej uwagi poświęciła dziwnemu, dwuznacznie seksualnemu wyglądowi lidera, niż samej muzyce grupy. Peter Burns, wokalista Dead or Alive wypłakiwał się w tabloidach, że to on pierwszy nosił warkoczyki we włosach, a lider Culture Club uszczypliwie odpowiadał, że nie ważne kto był pierwszy, ale kto lepiej wyglądał.
Tymczasem zamieszanie wokół Culture Club tylko zwiększało zainteresowanie młodym zespołem. Kolejne single cieszyły się popularnością, a wydanie "Karma Chameleon" było niczym wybuch muzycznej bomby. Boy George twierdził, że utwór opowiada o strachu przed wyobcowaniem i koniecznością wyboru jednej drogi, a także o konieczności tego, by być prawdziwym w swojej relacji. Pełna smutku i nostalgii, obaw o ulotne uczucie, piosenka będąca echem romantycznej relacji wokalisty z perkusistą Jonem Mossem, okazała się uniwersalną opowieścią, którą pokochały miliony. Chociaż pod kompozycją podpisani są wszyscy członkowie grupy, wokalista twierdził, że pomysł powstał podczas jego egipskich wakacji i początkowo nie podobał się reszcie muzyków. Twierdzili, że utwór za bardzo trąci country, jednak po pracy nad brzmieniem zespół uzyskał zaskakujący efekt, który od czterdziestu lat zachwyca kolejne pokolenia.
"Karma Chameleon" podbijał listy przebojów, a Culture Club poza Grammy otrzymało również Brit Awards. Mimo to krytycy wciąż roztrząsali, jak tak pozornie nijaki muzycznie utwór mógł stać się tak wielkim przebojem, a MTV bez przerwy emitowała teledysk osadzony w XIX-wiecznej rzeczywistości ukazujący podróż parowcem po rzece Mississippi. Chociaż kolejne piosenki z albumu "Colour by Numbers" nie cieszyły się już takim powodzeniem, to sukces "Karma Chameleon" wystarczył do tego, aby cały album pokrył się wielokrotną platyną, zdobywając pierwsze miejsce w Wielkiej Brytanii, Kanadzie, Australii, a w USA drugie. To ogromne zainteresowanie przebojem sprawiło, że twórcy piosenki "Handy Man", którą w latach 50. spopularyzował Jimmy Jones, zwrócili uwagę na pewne podobieństwa między utworami i wystąpili z roszczeniami do Culture Club. Chociaż Boy George utrzymywał, że stary hit nie był źródłem jego inspiracji, to zespół przystąpił jednak do ugody.
Kiedy Culture Club zaczynał swoją działalność, Boy George był wesołym chłopakiem, który rzadko pił, unikał narkotyków, nie palił. Po sukcesie drugiej płyty szybko zaczął nadrabiać zaległości, oddając się wszelkim "urokom" hedonistycznego życia. Kiedy jego związek z Jonem Mossem rozpadł się, wokalista całkowicie stracił kontrolę nad uzależnieniem. Prace nad czwartym albumem, którego tytuł "From Luxury to Heartache" okazał się w pewnym sensie proroczy, przedłużały się w nieskończoność. Sesje przerywane były ze względu na niedyspozycję wokalisty albo kłótnie między byłymi kochankami. Płyta okazała się komercyjną klapą i Culture Club na długie lata zniknęli z muzycznej mapy.
Przez lata Boy George był bardziej znany ze swoich skandali, niechlujnego wyglądu i uzależnienia. Tabloidy z uwielbieniem opisywały upadek gwiazdy, którego finałem była rozprawa sądowa w sprawie uwięzienia mężczyzny do towarzystwa, zakończona wyrokiem więzienia. Jak zauważył sam muzyk, był to przełomowy moment w jego życiu. Po odbyciu kary przeszedł kurację odwykową i jak sam twierdzi, jest od kilku lat zupełnie czysty. Kontynuował swoją solową karierę, udzielał się programach telewizyjnych i został trenerem w brytyjskiej i australijskiej edycji "The Voice". Po latach byli członkowie kilkukrotnie reaktywowali Culture Club, wyruszając w trasy koncertowe i wydając album "Don't Mind If I Do" w 1999 roku. Pięć lat temu brytyjska prasa ogłosiła wielki powrót Boya George’a i jego grupy po wydaniu ciepło przyjętej płyty "Life", która dotarła do 12 miejsca na UK Chart. Rok temu ukazała się autobiografia muzyka pod tytułem "Karma".