Reklama

Tak naprawdę wyglądała praca z kultowym zespołem. "Miałem dość"

Pod koniec lat 70. nazwisko Giorgio Morodera świeciło jasno, niczym błyszczący neon ery disco i było synonimem komercyjnego sukcesu w świecie muzyki. To on wzmocnił popularność Donny Summer, za sprawą przeboju "I Feel Love" i albumu "I Remember Yesterday". Miał na swoim koncie niezapomnianą muzykę do filmu "Midnight Express" Alana Parkera, z genialnym utworem "The Chase", który uważa się za jeden z najważniejszych momentów, definiujący brzmienie muzyki popularnej w kolejnych latach. Na horyzoncie pojawił się nowy projekt, który miał nie tylko ugruntować pozycję Morodera, ale przynieść sławę młodemu aktorowi Richardowi Gere'owi i stać się najjaśniejszym momentem w karierze Blondie.

Pod koniec lat 70. nazwisko Giorgio Morodera świeciło jasno, niczym błyszczący neon ery disco i było synonimem komercyjnego sukcesu w świecie muzyki. To on wzmocnił popularność Donny Summer, za sprawą przeboju "I Feel Love" i albumu "I Remember Yesterday". Miał na swoim koncie niezapomnianą muzykę do filmu "Midnight Express" Alana Parkera, z genialnym utworem "The Chase", który uważa się za jeden z najważniejszych momentów, definiujący brzmienie muzyki popularnej w kolejnych latach. Na horyzoncie pojawił się nowy projekt, który miał nie tylko ugruntować pozycję Morodera, ale przynieść sławę młodemu aktorowi Richardowi Gere'owi i stać się najjaśniejszym momentem w karierze Blondie.
Debbie Harry to liderka Blondie /Michael Putland /Getty Images

Amerykańskiej formacji Blondie nie zajęła zbyt wiele czasu podróż od punkowych korzeni i scen w kultowym klubach Max's Kansas City i CBGB, do komercyjnego sukcesu i flirtu z muzyką popularną. 

Przesiąknięty elementami popularnego w latach 70. stylu disco album "Parallel Lines" przyniósł grupie światową rozpoznawalność, za sprawą singlowych przebojów "Picture This" czy "Hanging on the Telephone", które odniosły sukces głównie w Europie i Wielkiej Brytanii. Upragnione uznanie w Ameryce stało się udziałem zespołu po wypuszczeniu "Heart of Glass", który okazał się pierwszym numerem jeden w ich ojczyźnie. Wielokrotnie w wywiadach Debbie Harry wyrażała się z uznaniem o twórczości Giorgio Morodera i nie ukrywała, że to właśnie jego styl był inspiracją dla brzmienia przebojowej kompozycji grupy. Podczas jednego z występów w CBGB Blondie wykonali nawet swoją wersję "I Feel Love", co spotkało się z pozytywną reakcją zgromadzonej publiczności.

Reklama

Tymczasem ojciec chrzestny muzyki disco przygotowywał się do napisania muzyki do kolejnego filmu. Znany ze scenariusza do filmu "Taksówkarz" Martina Scorsese, Paul Schrader przygotował nowy projekt, który miał być utrzymaną w stylu kina neo-noir opowieścią o młodym mężczyźnie, oferującym kobietom z wyższych sfer swoje usługi i wplątanym jednocześnie w kryminalną historię. Zafascynowany muzyką, jaką Moroder stworzył w "Midnight Express", Schrader zaoferował muzykowi napisanie ścieżki dźwiękowej do "American Gigolo"

Tak jak Richard Gere nie był pierwotnym pomysłem reżysera do głównej męskiej roli w tym filmie, tak Debbie Harry nie była wyborem kompozytora do zaśpiewania głównej piosenki, która miała otwierać obraz. Paul Schreder od samego początku widział jako Juliana Kaya, głównego bohatera, Johna Travoltę, który dzięki filmom "Saturday Night Fever" i "Grease" cieszył się sławą uroczego przystojniaka, który łamie serca kobiet. Niestety w związku z problemami rodzinnymi aktor nie mógł zaangażować się w pracę przy produkcji i na dwa tygodnie przed rozpoczęciem zdjęć zrezygnował, a jego miejsce zajął właśnie Richard Gere.

Giorgio Moroder nie planował tworzyć kolejnego przeboju disco. Chciał połączyć wpływy popularnego gatunku z elementami rocka, marzył, aby gitarowe riffy przenikały się z automatycznym bitem, dając nową, wpadającą w ucho jakość. Do tego pomysłu najbardziej pasowała mu wokalna moc Stevie Nicks. Jej niski, mroczny głos miał nadać kompozycji dodatkowej drapieżności. Tymczasem wokalistka Fleetwood Mac podpisała właśnie solowy kontrakt, który zabraniał jej udziału w pobocznych projektach. Do tego kompozycja "Man Machine", napisana przez muzyka jeszcze w latach 70., która była punktem wyjścia do stworzenia nowej piosenki, wymagała jeszcze pracy. Moroder szukał kogoś, kto pomoże mu napisać tekst i wymyśli linię melodyczną partii wokalnej. Wybór padł na Debbie Harry, która swoimi piosenkami, stworzonymi we współpracy z Chrisem Steinem, udowodniła drzemiący w niej potencjał. Podobno wokalistka pojawiła się z gotowym tekstem w studiu nagraniowym trzy godziny po obejrzeniu wstępnej wersji filmu, zaprezentowanej przez Paula Schredera na specjalnie zaaranżowanym pokazie. 

Moroder był pod wrażeniem propozycji młodej wokalistki. Tekst napisany przez Debbie z perspektywy głównego bohatera filmu nadawał piosence dodatkowego znaczenia i doskonale uzupełniał sekwencję otwierającą "American Gigolo", stając się niejako dodatkowym narratorem w samym dziele. Harry wspominała wielokrotnie, że pierwsze wersy przeboju powstały pod silnym wrażeniem palety barw obecnej na ekranie. Kiedy Giorgio usłyszał pierwsze wykonanie utworu przez wokalistkę, był zauroczony i pozytywnie zaskoczony, jak doskonale jego pomysł instrumentalny współgra z propozycją liderki Blondie. Do tego jej głos, który w wielu piosenkach był delikatny i zwiewny brzmiał tym razem mocno i drapieżnie, tak jak to sobie początkowo zaplanował. Wszystko było gotowe, wystarczyło tylko nagrać utwór.

Blondie: pole bitwy zamiast zespołu

Po sukcesie komercyjnym Blondie, jak większość popularnych grup musiała zmierzyć się z ciemnymi stronami sławy. Ciągłe koncerty, wywiady, podróże odcisnęły swoje piętno na relacji między muzykami. Jeśli dołożymy do tego narkotyki, alkohol, imprezy i naciski płynące ze strony wytwórni, po wydaniu płyty "Eat to the Beat", która, chociaż sprzedawała się nie najgorzej, nie przyniosła przebojów numer jeden, to naturalną konsekwencją tego stało się napięcie rosnące wewnątrz zespołu, które prowadziło do wielu konfliktów. Kiedy Giorgio Moroder pojawił się w nowojorskim studio, aby wyprodukować "Call Me", miał wrażenie, że znajduje się na polu bitwy. Zamiast skupić się na pracy, muzycy wylewali na siebie swoje frustracje, a bijatyka między klawiszowcem i gitarzystą dopełniła całości. Muzycy mieli również problemy z dopasowaniem swoich partii instrumentalnych z kodem czasowym, wgranym w podstawowy podkład, co miało umożliwić później łatwą synchronizację nagrania z filmem. Zmęczony i rozdrażniony kompozytor przerwał sesję i wrócił do Los Angeles, kończąc prace z wynajętymi muzykami sesyjnymi. Jednym z nich był Harold Faltermeyer, który kilka lat później zasłynął tematem "Axel F" z filmu "Glinarz z Beverly Hills".

Tak naprawdę "Call Me" można by traktować jako solowy przebój Debbie Harry. Reszta zespołu pojawiła się jedynie w chórkach, dziarsko wykrzykując refren. Muzycy nie byli początkowo zadowoleni ze zredukowania ich obecności w nagraniu. Jednak kiedy utwór zaczął żyć na listach przebojów, pogodzili się ze swoją drugoplanową rolą. Jedynie Jimmy Destri musiał poświęcić trochę czasu, aby bezbłędnie opanować partie klawiszowe nagrane przez Faltermeyera, które wykonywał później podczas koncertów.

Nikt nie spodziewał się sukcesu "Call me"

Nagranie ukazało się na początku lutego 1980 roku i po dwóch miesiącach zameldowało się na szczycie amerykańskiej listy przebojów, utrzymując się na niej przez sześć kolejnych tygodni, co więcej okazało się najlepszym przebojem notowanym w zestawieniu Billboardu na koniec roku. W rozmowie z magazynem "Far Out" Debbie Harry wspominała: "Spędzenie sześciu tygodni na pierwszym miejscu oznaczało całkowite wzmocnienie wszystkiego, co do tej pory osiągnęliśmy poza Stanami Zjednoczonymi. Nie spodziewaliśmy się tego sukcesu, ale wzmocniło to naszą pozycję w kraju i uświadomiło ludziom, że jesteśmy żądni przygód i mamy wizję, która może wykraczać poza ówczesne style". 

Przebój odniósł większy komercyjny sukces niż sam film. Okazał się najlepiej sprzedającym singlem w karierze grupy. Umocniło to pozycję Blondie na rynku i pozwoliło odciąć kupony od sławy na następnej płycie "Autoamerican", która przyniosła dwa kolejne i ostatnie numery jeden na amerykańskim rynku: "The Tide Is High" i "Rapture". Moroder był kolejnym zwycięzcą. Udowodnił, że jest zdolny do przekraczania stylistycznych barier, doskonale wyczuwając nowe trendy i umocnił swoją pozycję kompozytora muzyki filmowej.

Wiele mówiło się o współpracy Blondie i słynnego producenta przy kolejnym albumie, zwłaszcza po sukcesie "Call Me". Ten jednak zrażony atmosferą, jak panowała w studio, zrezygnował. "Miałem potem nagrać z nimi cały album. Weszliśmy nawet do studia, a gitarzysta znów kłócił się z klawiszowcem. Miałem dosyć. Zadzwoniłem do ich menedżera i wyszedłem" - wspominał Giorgio. Narastające napięcia wewnątrz grupy i słaba sprzedaż albumu "The Hunter" spowodowały, że Blondie zawiesiło swoją działalność na kilka lat, powracając dopiero w 1999 roku płytą "No Exit".

Pomimo upływu czasu wpływ przeboju napisanego przez Giorgio Morodera i Debbie Harry ponad czterdzieści lat temu jest nadal widoczny. Kompozycja powraca w wykonaniach innych artystów, jak Gwen Stefani, Garbage czy The Dandy Warhols. Czasem wręcz staje się częścią nowych kompozycji. "Nawet dzisiaj słyszę fragmenty 'Call Me' w piosenkach innych ludzi, nie są to bezpośrednie kopie, ale podobieństwa. Muzyka albo działa, albo nie działa" - mówiła w cytowanej już wcześniej rozmowie Debbie. Nie zdziwcie się więc, jeśli wśród kompozytorów najnowszej piosenki U2 "Atomic City" obok członków iralandzkiej supergrupy znajdziecie nazwiska autorów "Call Me". Harry i Moroder zostali uznani za współtwórców w związku ze zbyt mocnymi nawiązaniami w refrenie "Atomic City", do kultowego przeboju Blondie, co miało być podobno jedynie hołdem oddanym przez U2 wymienionym artystom.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Blondie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy