Proponowali mu krocie za filmowe role. Wolał zarabiać grosze na koncertach
Nie miał łatwego dzieciństwa, ale być może właśnie dzięki temu nie znosi się poddawać. Wzięcie roli, której bało się kilka innych osób? Proszę bardzo. Zagranie rekordowej liczby koncertów? Nie ma problemu. Wejście na jeden ze słynnych amerykańskich wieżowców? Chętnie. Jared Leto to jeden z najpopularniejszych, a przy okazji najbardziej tajemniczych aktorów i muzyków. Jednych fascynuje, innych przeraża, bo artysta ma też swoją mroczną stronę. Oto kilka rzeczy, których mogliście nie wiedzieć o Jaredzie.
Kiedy odbierał Oskara za rolę w "Dallas Buyers Club", wspomniał o swojej matce i niełatwym dzieciństwie. To nie była tylko łzawa historyjka, skrojona pod wielomilionową widownię na całym świecie. Matka Jareda Leto miała niespełna 19 lat, kiedy urodził się jej syn. Drugi syn, bo aktor ma jeszcze starszego brata, Shannona. Małżeństwo Constance i Anthony’ego rozpadło się bardzo szybko, więc kobieta zabrała dzieci, spakowała swój niewielki dorobek i ruszyła na poszukiwanie dla nich lepszego życia.
Nietrudno się domyślić, że rodzina nie pławiła się wtedy w luksusach. Constance nie miała grosza przy duszy, a cała trójka ratowała się bonami żywnościowymi, popularnym w Stanach rozwiązaniem dla uboższych osób. Matka aktora należała do komuny hipisowskiej, co akurat zaprocentowało w późniejszym życiu Jareda i Shannona, bo obaj byli od wczesnych lat otoczeni przez wielu artystów. Rodzina często się przeprowadzała i mieszkała na przykład w domach wynajmowanych wspólnie przez grupy znajomych, aż trafiła do rodziców Constance. Matka wokalisty zresztą wyszła wtedy po raz drugi za mąż. Carl Leto został ojczymem chłopców i to właśnie jego nazwisko noszą bracia. Biologiczny ojciec Jareda i Shannona również założył nową rodzinę, ale mężczyzna odebrał sobie życie, kiedy aktor miał osiem lat.
Leto nie ukrywa, że on i jego brat nie należeli do grzecznych dzieci. Mówiąc wprost: wyprowadzali z równowagi matkę, dziadków i wszystkich nauczycieli. "Nie znosiliśmy szkoły. Dla nas była jak kara, zamknięcie. Efekt był taki, że któryś z nas był zawsze wzywany do dyrektora na dywanik" - przyznawał Jared w rozmowie z "The Times". Wizyty w gabinecie byłyby jeszcze częstsze, gdyby szkoła wiedziała, co bracia robili po godzinach. Muzycy jednak skrzętnie ukrywali to, że włamywali się do biur, magazynów i innych miejsc, z których zdarzyło im się ukraść alkohol, a nawet motocykl. "Niektóre dzieciaki wybierały się na wakacyjne obozy, my wybieraliśmy się na miasto, żeby ukraść samochód" - przyznał szczerze Jared.
Później jednak wokalista starał się uczciwie zarabiać na życie. Leto zmywał naczynia w jadłodajni, dorabiał też jako portier. Muzyk poczuł w pewnym momencie na tyle dorosły, że rzucił znienawidzoną szkołę, ale wystarczyła przeprowadzka do Waszyngtonu, żeby szybko zmienił plany. W wielu miastach USA panowała wtedy epidemia narkomanii i kilkoro znajomych Jareda zmarło z powodu przedawkowania. On sam miał świadomość, że razem z bratem mogą zostać albo artystami, albo dilerami nielegalnych substancji - nie było dla nich innych możliwości. Wokalista wrócił więc do szkoły, potem trafił na Akademię Sztuk Pięknych w Filadelfii, studiował też sztuki filmowe w Nowym Jorku. Życie jego brata nie ułożyło się już tak pięknie. Shannon miał spore problemy z używkami i i alkoholem, aktor podsumował to krótko: "Ma szczęście, że żyje". Jared robił wszystko, żeby pomóc bratu, więc w pewnym momencie sprowadził go do siebie i pomógł mu poukładać życie. To właśnie perkusista jest powodem, dla którego aktor postanowił zająć się muzyką.
Zobacz również:
"Zadzwonimy do pana"
Zanim bracia postanowili wspólnie grać, Jared oczywiście był zafascynowany głównie kinem. Na początku lat 90. wokalista spakował swoje rzeczy, zabrał kilkaset dolarów oszczędności i wyjechał do Los Angeles. Plan był prosty: zostać reżyserem, który w wolnych chwilach będzie też realizować się aktorsko. Nie po raz pierwszy artysta przekonał się, że można mieć swoje plany, ale i tak życie potrafi zaskoczyć. Początki w LA nie były łatwe, a to i tak bardzo łagodne określenie. Jared doświadczył tego, co spotyka do dzisiaj wielu aspirujących aktorów. Chodził z przesłuchania na przesłuchanie i ciągle słyszał: "Zadzwonimy do pana". W końcu jednak do muzyka uśmiechnęło się szczęście.
Leto dostał rolę w serialu "Moje tak zwane życie". Zagrał w nim Jordana Catalano, u boku Claire Danes, dla której ta produkcja również okazała się przepustką do sławy. Oczywiście Jared nie został od razu wielką gwiazdą, ale serial dał mu sporą popularność, która przydała się w walce o kolejne role. Aktor wcielił się w biegacza w filmie "Prefontaine", potem pojawił się między innymi w "Cienkiej czerwonej linii", "American Psycho" i w filmie "Podziemny krąg". Kariera wokalisty zaczęła się na dobre rozwijać. Ktoś inny pewnie wykorzystywałby nowe okazje, ale nie Leto. On zrobił coś zupełnie innego.
Pod koniec lat 90. muzyk dostawał sporo filmowych propozycji, ale miał trochę dość tego, że wielu reżyserów widziało go wyłącznie w rolach "ładnych chłopaków". On chciał czegoś więcej, więc postanowił dać sobie chwilę oddechu od kina i założył zespół. Jared już jako dziecko uczył się gry na pianinie. Kiedy rodzina Leto znalazła w lokalnej gazecie ogłoszenie o tym, że ktoś chce oddać stary instrument za darmo, matka i bracia natychmiast po niego pojechali. Anons nie kłamał: pianino było stare, do tego nie miało kilku klawiszy, ale przyszłej gwieździe to nie przeszkadzało. Shannon z kolei w dzieciństwie - jak wspominał jego brat - całymi dniami chodził po domu i uderzał, w co się dało, więc nic dziwnego, że został perkusistą. Ten duet stał się podstawą składu zespołu Thirty Seconds to Mars. Początki, jak zwykle u Jareda, nie były łatwe, ale grupie dość szybko udało się zyskać popularność. Znany aktor w roli wokalisty na pewno pomógł przyciągnąć zainteresowanie ludzi, a kiedy okazało się, że ten aktor potrafi jeszcze nieźle śpiewać, nawet niedowiarkom było trudno się do czegoś przyczepić.
Druga płyta zespołu okazała się trochę trudniejsza do nagrania niż debiut, bo Leto miał wtedy kilka ról i planów zdjęciowych. Zdarzało się więc, że artysta zabierał na wyjazdy pozostałych muzyków, żeby w wolnych chwilach pracować nad piosenkami. Nie było łatwo, ale chyba warto dla ponad czterech milionów sprzedanych egzemplarzy albumu, prawda?
Martwa świnia i szczur w prezencie
Praca w zespole udowodniła, że Jared jest w stanie wiele zrobić dla sztuki. I nie chodzi nawet o to, że wokalista odrzucił propozycję filmu z Clintem Eastwoodem, żeby zarabiać w trasie 250 dolarów za występ z grupą. Formacja Thirty Seconds to Mars trafiła do Księgi Rekordów Guinnessa dzięki temu, że zagrała najwięcej koncertów promujących płytę. 300 występów to imponująca liczba, ale tylko muzycy wiedzą, ile wysiłku ich to kosztowało. Wokalista nie zamierzał się jednak poddać. Podobnie zresztą jak wtedy, kiedy podczas koncertu w 2007 roku Leto dał się ponieść chwili i trafił w tłum rozentuzjazmowanych fanów. Jared wyszedł z tego spotkania ze złamanym nosem, wieloma siniakami, stłuczoną stopą i raną na nodze. Muzyk wrócił jednak przed mikrofon i dokończył koncert.
Skłonność do ekstremalnych poświęceń artysta ujawniał też wiele razy podczas pracy nad filmami. Do roli zabójcy Johna Lennona w produkcji "Rozdział 27" Jared przytył ponad 30 kilogramów, ale zrobił to tak szybko, że odbiło się to na jego zdrowiu. Aktor miał tak wysoki poziom cholesterolu, że lekarze byli przerażeni. Żeby zagrać chorą i uzależnioną od narkotyków Rayon w "Dallas Buyers Club", wokalista w równie niezdrowym tempie zrzucił kilkanaście kilogramów. Podobnie zresztą zrobił już wcześniej, podczas przygotowań do "Requiem dla snu", w ramach których gwiazdor dodatkowo mieszkał na ulicy jak bezdomny. To nie koniec oryginalnych metod.
Na planie "Rozdziału 27" artysta ani razu nie odezwał się do Lindsey Lohan, która z nim grała, podczas prac nad "Morbiusem" cały czas chodził o kulach albo jeździł na wózku, żeby nie wyjść z roli, a nawet na próbie kamerowej do filmu "Blade Runner 2049" Leto pojawił się w soczewkach kontaktowych, które uniemożliwiały mu widzenie. Dopóki eksperymenty Jareda dotyczyły tylko jego, budziły zdziwienie albo podziw. Muzyk zaczął jednak włączać do swoich przygotowań innych, o czym na własnej skórze przekonała się ekipa filmu "Suicide Squad" - i nie była tym zachwycona. Artysta, który grał tam Jokera, postanowił zachowywać się jak Joker również w normalnym życiu i wysyłał kolegom różne "prezenty". Viola Davis wspominała, że pewnego dnia podczas próby posłaniec aktora bez słowa rzucił na stół martwą świnię i po prostu wyszedł. Innym razem kurier dostarczył Margot Robbie pięknie zapakowane pudełko od "Pana J.". W środku był... żywy szczur.
Jared stara się trzymać w tajemnicy swoje życie prywatne. Oczywiście nie do końca mu się to udaje, bo trudno na przykład ukryć związki z gwiazdami. Pod koniec lat 90. muzyk spotykał się z Cameron Diaz, później jego partnerką została inna aktorka - Scarlett Johansson. W ostatnich latach Leto był widywany w towarzystwie znacznie młodszej od siebie modelki, Valery Kaufman. No właśnie, młodszej. Od lat w Hollywood krążą plotki, że artysta lubi zapraszać młode dziewczyny na swoje koncerty. "New York Post" zamieścił nawet swego czasu artykuł o tym, jak Jared nałogowo wysyła w sieci wiadomości do modelek. Oczywiście skończyło się na plotkach, wokaliście nigdy nie udowodniono żadnych niewłaściwych zachowań, ale wygląda na to, że jego upodobania nie są w show-businessie tajemnicą.
Kiedy podczas gali Grammy w 2022 roku aktor pozował z Olivią Rodrigo, w internecie posypały się komentarze fanów i osób z branży, niekiedy z fejkowych kont: "Dziewczyno, uciekaj!", "Trzymaj się od niego z daleka". Aktor Dylan Sprouse w 2018 roku zaczepiał wokalistę w sieci i pytał, ile modelek odpowiada na jego liczne prywatne wiadomości. Ten wpis skomentował też reżyser filmu "Suicide Squad". James Gunn dał do zrozumienia, że zna sprawę, ale potem usunął swój komentarz. Gunn jest jednak znanym żartownisiem, więc trudno stwierdzić, czy pisał to na poważnie, czy jednak bawił się w internetowego trolla.
Zobacz również:
Wspinaczka na Empire State Building
Nic dziwnego, że Leto lubi od czasu do czasu odciąć się od otoczenia i spędzać czas samotnie. W 2020 roku wokalista poczuł się przytłoczony wszystkim, więc postanowił wybrać się na obóz medytacyjny. Kilkanaście dni na kalifornijskiej pustyni miało być czasem bez rozmów, komputerów, telefonów, internetu i kontaktu z otoczeniem. Co prawda organizatorzy obozu w pewnym momencie poinformowali uczestników, że w Chinach zaczęła się jakaś pandemia, ale Jared nie chciał być tą osobą, która odpuści i wyjedzie przed końcem. Kiedy obóz się skończył, jego uczestnicy byli w szoku, bo wrócili do zupełnie innego świata niż ten, który na chwilę zostawili.
Leto ma jeszcze jeden sposób na odcięcie się od hałaśliwej rzeczywistości: wspinaczkę. Aktor uwielbia góry i chętnie chwali się swoją pasją, chociaż już same zdjęcia z wypraw mogą przyprawić o zawrót głowy. W marcu pechowego 2020 roku niewiele brakowało, żeby Jared zginął, kiedy brzeg skały przeciął jego linę. Czy to ostudziło wspinaczkowe zapędy gwiazdora? Ani trochę. W 2023 roku muzyk zamienił na chwilę skały na szkło i metal. Żeby promować trasę koncertową przy okazji płyty "It’s the End of the World But It’s a Beautiful Day", wokalista - jako pierwszy człowiek - wspiął się na Empire State Building. Aktor był zachwycony, chociaż sam przyznał, że było trudniej, niż się spodziewał. Nie dziwcie się, jeśli podczas trasy Thirty Seconds to Mars zobaczycie na ścianie hotelu w jakimś mieście człowieka, który próbuje wchodzić po niej bez zabezpieczeń. To nowe hobby Jareda. Znacznie mniej ryzykowne niż skałki i Empire State Building, ale powiedzcie to ekipie muzyka, która w stanie przedzawałowym obserwuje te wyczyny z ziemi.
Czytaj też: