Reklama

Piękny jubileusz zakończył się koszmarem. Woodstock musiała pacyfikować policja

Nic nie działa tak dobrze jak sentymenty. Świetnie wiedzieli o tym organizatorzy Woodstock '99. Impreza odbyła się przy okazji 30- lecia legendarnego festiwalu i miała być wielkim wydarzeniem, już w nowej rzeczywistości, ale z duchem słynnej poprzedniczki. Podobieństw do festiwalu sprzed lat rzeczywiście nie brakowało, ale trochę innych niż zakładał plan. Organizatorzy spokojnie mogliby sami zaśpiewać na scenie, najlepiej słynne "Jak do tego doszło - nie wiem".

Nic nie działa tak dobrze jak sentymenty. Świetnie wiedzieli o tym organizatorzy Woodstock '99. Impreza odbyła się przy okazji 30- lecia legendarnego festiwalu i miała być wielkim wydarzeniem, już w nowej rzeczywistości, ale z duchem słynnej poprzedniczki. Podobieństw do festiwalu sprzed lat rzeczywiście nie brakowało, ale trochę innych niż zakładał plan. Organizatorzy spokojnie mogliby sami zaśpiewać na scenie, najlepiej słynne "Jak do tego doszło - nie wiem".
Woodstock w 1999 roku zakończył się gigantyczną rozróbą /Reuters Photographer / Reuters /Agencja FORUM

Ożywić słynną imprezę, markę, którą zna cały świat - genialny pomysł na biznes, prawda? Z jakiegoś powodu jednak przez lata nikt tego nie robił. Co prawda organizatorzy słynnego Woodstock '69 zorganizowali festiwal na 25- lecie wydarzenia, ale wyglądał on raczej jak rozgrzewka przez 30- leciem niż pełnoprawne świętowanie. No właśnie, organizatorzy. Wśród osób odpowiedzialnych za wszystkie festiwale Woodstock przewijał się Michael Lang

To człowiek, któremu fani muzyki mieliby za co dziękować, ale też osoba, która musiałaby poświęcić długie miesiące na rozpatrywanie reklamacji dotyczących swoich imprez. Lang miał jednak przede wszystkim dobre chęci i wymyślił sobie, że uhonoruje legendarny festiwal z okazji jego okrągłej rocznicy. Plan był bardzo ambitny. Woodstock '99 miał się początkowo odbyć w dwóch odsłonach - europejskiej, w Austrii, a tydzień później w tej głównej, amerykańskiej. Okazało się jednak, że logistycznie to bardzo ryzykowna opcja, więc Lang pozostał przy pierwotnej formule.

Reklama

Uczyć się na błędach

Woodstock '69 stał się legendą i kolejne pokolenia wspominają go jako jeden z najważniejszych festiwali świata, ale nie ma co ukrywać, że impreza miała potężne braki organizacyjne. Problemy z biletami, sprzętem, chaos, korki, nieprzygotowana okolica, spóźnienia artystów - to tylko niektóre problemy oryginalnej edycji. Michael Lang miał jednak 30 lat na to, żeby nauczyć się czegoś na własnych błędach. 

Niektóre popełnił również w 1999 roku, ale jedno wiedział na pewno: najważniejszą rzeczą jest zapewnienie terenu pod festiwal. Pod koniec lat 60. organizatorzy szukali odpowiedniego pola jeszcze na kilka tygodni przed imprezą, więc tym razem chcieli tego uniknąć. Woodstock '99 odbył się w Rome w stanie Nowy Jork, na terenie dawnej bazy lotniczej i ponad 150 kilometrów od oryginalnej lokalizacji sprzed lat. Tym razem jednak teren został solidnie ogrodzony. To tak à propos uczenia się na błędach. Wokół festiwalowego pola stanął prawie czterometrowy płot, a porządku miało pilnować pół tysiąca stróżów prawa. Impreza nawiązywała oczywiście do idei pokoju i wszystkich rzeczy, które reprezentował oryginalny Woodstock, ale miała też zarobić. I to sporo. To się akurat udało, bo oficjalnie uczestników było ponad 200 tysięcy, ale nieoficjalnie, biorąc pod uwagę zyski, mówiło się, że mogło ich być dwa razy więcej.

To nie są tanie rzeczy

Od końcówki lat 60. sporo się zmieniło na muzycznym rynku i przybyło festiwali, zresztą na całym świecie. Woodstock '99 musiał więc bardzo się postarać, żeby ściągnąć fanów muzyki. A to można zrobić tylko w jeden sposób - zapraszając największe gwiazdy. Magia nazwy zrobiła swoje i tym razem artyści nie wahali się, jak w 1969 roku, czy przyjąć ofertę. Na scenie pojawili się między innymi: Metallica, Red Hot Chili Peppers, Limp Bizkit, Korn, Alanis Morissette, Kid Rock, Sheryl Crow, Jamiroquai i Moby. Trzeba przyznać - niezależnie od gustów muzycznych - że to niezły zestaw, bo wszyscy muzycy z tej listy święcili wtedy triumfy. Impreza z takim line-upem nie była jednak tania, przynajmniej jak na ówczesne warunki w USA. Bilet na czterodniowy festiwal kosztował w przedsprzedaży 150 dolarów plus opłaty. Chętnych jednak nie brakowało.

Wodę i jedzenie musiały dostarczać helikoptery

Wiadomo, że na festiwalu liczą się gwiazdy, ale klimat robi też dobra pogoda. Pięć lat wcześniej festiwal, tak jak w 1969 roku, mierzył się z ulewami. Teren wręcz zalewało błoto, chociaż uczestnicy nie robili sobie w nim kąpieli, jak podczas oryginalnej edycji. Ludzie zaczęli rzucać tym błotem w innych uczestników, a nawet w artystów na scenie. Woodstock ’99 nie miał tego problemu. Czy organizatorzy odetchnęli?

Nie, ponieważ zmorą tej edycji były akurat koszmarne upały, dochodzące prawie do 40 stopni Celsjusza. Sytuację pogarszał fakt, że główny teren festiwalu był pokryty betonowymi płytami, a o cieniu można było wyłącznie pomarzyć. Na gorączkę narzekali nie tylko fani, ale też muzycy. Jonathan Davis z grupy Korn musiał nawet dostać po koncercie kroplówkę i maskę tlenową, żeby dojść do siebie. Oczywiście trudno winić organizatorów za pogodę, ale za narzucanie wysokich cen już można.

Woda na Woodstock '99 kosztowała niemało, bo cztery dolary, a już po dwóch dniach imprezy, kiedy jej zapasy się kończyły, cena wzrosła do 12 dolarów. Brakowało też jedzenia. Wszystko było przygotowane dla znacznie mniejszej niż faktyczna liczby fanów, więc w pewnym momencie żywność trzeba było dostarczać helikopterami. Festiwalowicze postanowili się zemścić i rzucali butelkami z wodą w artystów. Przed takim - dosłownie - deszczem - musiał uciekać między innymi Kid Rock. Problemem okazał się też niedobór toalet. To zmora wielu imprez, ale bardzo długie kolejki podczas upalnego Woodstock '99 dawały się ludziom wyjątkowo we znaki.

Ogniska, kradzieże i zniszczenia

Woodstock 99 mógł zasłynąć dzięki koncertom. Po imprezie najwięcej mówiło się jednak nie o muzyce, lecz o przestępczości. Policja notowała setki przypadków molestowania seksualnego. Artyści nawet ze sceny widzieli takie sytuacje wśród publiczności. Dexter Holland z The Offspring i Flea z Red Hot Chili Peppers (który zresztą występował nago) potępili je podczas swoich koncertów, ale apele na niewiele się zdały. 

Nie pomogło na pewno to, że impreza nie miała typowej ochrony. Organizatorzy, zatrudnili ludzi z agencji pracy do służby w "pokojowym patrolu". Kłopot w tym, że te osoby nie miały żadnego doświadczenia w ochronie. Zdarzało się więc, że członkowie patrolu wpuszczali na teren ludzi z podrobionymi wejściówkami albo wypijali skonfiskowany alkohol. Przede wszystkim jednak nie potrafili zapanować nad tłumem, co pod koniec festiwalu zamieniło imprezę w koszmar.

 Zaczęło się już podczas koncertu Limp Bizkit. Wokalista Fred Durst rzucił ze sceny, że "nie ma zasad" i nawiązał do swojej piosenki "Break Stuff". Festiwalowicze potraktowali to dosłownie i prawie wybuchły zamieszki. Ostatniego dnia imprezy "Break Stuff" zostało wprowadzone w życie. Uczestnicy imprezy niszczyli wszystko w zasięgu wzroku. Podpalali, co się dało, okradali ciężarówki, zabierali gadżety, zapasy jedzenia, ukradli nawet bankomat, do tego przewracali samochody, a "na deser" zburzyli wieżę dźwiękowców. Na miejsce zjeżdżały kolejne oddziały policji, które w końcu, nad ranem, opanowały sytuację. Pole festiwalowe wyglądało jak pobojowisko. MTV donosiła: "Powietrze śmierdzi palonymi śmieciami, moczem i odchodami". Ten opis chyba wystarczy, żeby wyobrazić sobie, co się tam działo.

Zaczęło się nieźle, skończyło - fatalnie. Woodstock '99 miał być wielkim muzycznym świętem, a okazał się wielką rozróbą. Po festiwalu nie mówiło się o tym, kto dał dobre koncerty. Zamiast tego w mediach pojawiały się relacje na temat zniszczeń i aresztów. Nic dziwnego, że wszyscy chcieli jak najszybciej zapomnieć o haśle "Woodstock". Co prawda w 2019 roku festiwal miał wrócić, zapowiadał się świetny line-up, ale imprezę w ostatniej chwili odwołano. Kto wie, może Woodstock wróci, tym razem w cywilizowanej formie, na swoje 60-lecie?

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: woodstock | Limp Bizkit | Michael Lang
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy