Nikt nie wierzył w sukces Robbiego Williamsa. Gdy znalazł się na dnie, byli pewni, że to koniec
Nigdy nie był grzecznym chłopcem. Nawet w boysbandzie był uważany za czarną owcę, bo im większą popularność zdobywała grupa, tym bardziej on lubił używki i imprezowanie, co zaczęło przekładać się na pracę. Kiedy w końcu wyleciał z Take That, wiele osób postawiło na nim krzyżyk. Tymczasem Robbie Williams nie tylko wziął się w garść, ale też zrobił największą solową karierę spośród wszystkich muzyków zespołu. Wokalista skończył 50 lat, a my przypominamy jego największe przeboje.
Kiedy matka muzyka zobaczyła w lokalnej prasie ogłoszenie o castingu do boysbandu, od razu podsunęła gazetę synowi. Takie zespoły tworzone są według pewnych zasad. Zawsze obok chłopaka, który na pewno przeprowadzi staruszkę przez ulicę i wniesie sąsiadom zakupy na trzecie piętro, musi się pojawić "rozrabiaka", który sprawia problemy, jednak i tak wszyscy go kochają. Tutaj akurat trudno było o lepszego kandydata. Robbie świetnie śpiewał, ale też uwielbiał dobrą zabawę. Czasem aż za bardzo. Show-biznes wciągnął 16-latka na dobre, ze swoim jasnymi i tymi raczej ciemnymi stronami.
Grupa Take That zrobiła spektakularną karierę, jednak z roku na rok muzyk coraz bardziej się pogrążał. W pewnym momencie używki tak pochłonęły wokalistę, że niemal przedawkował przed występem na ważnej gali - i to właśnie była kropla, która przelała czarę goryczy. Williams był przy okazji niezadowolony z tego, że zespół nie traktował jego pomysłów poważnie, więc nawet nie próbował negocjować. Niemal wszyscy byli przekonani, że to koniec muzycznej kariery artysty. Tymczasem wokalista pokazał wszystkim, że to dopiero początek.
"Angels"
Co prawda muzyk miał w kontrakcie z Take That zapisy, które bardzo utrudniały mu rozpoczęcie solowej kariery, ale Robbie nie byłby sobą, gdyby nie złamał pewnych zakazów. Artysta wolał zapłacić odszkodowanie i postawić na swoim, niż wykonywać czyjeś polecenia. Okazało się, że to świetna strategia, chociaż oczywiście nie od razu. Pierwsze solowe single wokalisty cieszyły się umiarkowaną popularnością, ale debiutancki album, "Life Thru A Lens", w końcu przyniósł coś, dzięki czemu na Williamsa zwrócił uwagę cały świat.
Jednym z najważniejszych momentów w karierze artysty okazał się dzień, w którym przedstawiono mu muzyka, autora piosenek i producenta Guya Chambersa. Duet pracował razem przez wiele lat i być może nie zawsze było łatwo, za to efekty tej współpracy stały się przebojami na całym świecie. Tak było między innymi z "Angels", chociaż chwilę trwało, zanim ten świat zorientował się, że Williams jest kimś więcej niż tylko byłym członkiem boysbandu. "Angels" powstało drugiego dnia wspólnej pracy artystów. Robbie i Guy siedzieli w kawiarni, obserwowali fontannę na zewnątrz i szukali pomysłów na utwory. Wtedy wokalista przypomniał sobie piosenkę, nad którą już wcześniej pracował z innym kompozytorem. Panowie poszli więc do studia, przerobili pomysł i stworzyli pierwszy wielki hit Williamsa. Współautor tej pierwotnej wersji dostał ponad siedem tysięcy funtów za prawa do utworu. "Angels" zostało jednym z najchętniej kupowanych brytyjskich singli lat 90. Nieźle jak na chłopaka, w którego po Take That mało kto wierzył.
"Let Me Entertain You"
To cały czas debiutancki album artysty i po latach wiele osób śmiało się, że największe przeboje z tej płyty ukazały się jako single na samym końcu. "Let Me Entertain You" powstało po tym, jak Guy i Robbie obejrzeli "The Rolling Stones Rock and Roll Circus". Ta produkcja z końca lat 60. była dokładnie tym, co sugeruje tytuł, czyli połączeniem muzyki i cyrku. Stonesi wymyślili wtedy, że zaproszą znanych artystów na wspólny występ i w ten nietypowy sposób będą promować nowy album. Trochę nie wyszło, bo The Rolling Stones nie byli zadowoleni ze swojego występu i produkcja ukazała się dopiero ponad pół wieku później, ale dzięki temu zainspirowała choćby tę piosenkę. Chambers i Williams pomyśleli, że też stworzą jakieś nietypowe połączenie. "Let Me Entertain You" miało na początku klimat drum'n'bass, jednak artyści stwierdzili ostatecznie, że to chyba przesada i nieco zmienili kawałek, chociaż została w nim odrobina szaleństwa. Wielu muzyków marzy o tym, żeby napisać idealną piosenkę na otwarcie koncertu - taką, która już od pierwszych sekund poderwie publiczność do zabawy. Williams miał szczęście, bo udało mu się to zrobić, na dodatek na samym początku solowej kariery.
"Feel"
W 2002 roku muzyk podpisał kontrakt płytowy, który do dzisiaj robi wrażenie nawet na wielkich gwiazdach. Umowa opiewała na 80 milionów funtów i była rekordem na brytyjskim rynku muzycznym. Inwestycja się jednak opłaciła, bo pierwszy album dla nowej wytwórni pokrył się platyną w kilkunastu krajach. "Escapology" było opowieścią o życiu popowej gwiazdy, ze wszystkimi jego blaskami i cieniami. Chociaż wtedy nie było to takie oczywiste, w kolejnych latach Williams już otwarcie mówił, że sukces świetnie wygląda podziwiany z boku, jednak ma wysoką cenę. Wokalista nie ukrywał, że długo zmagał się z depresją, a czasami wyjście na scenę było dla niego większym wyzwaniem niż zdobycie wysokiego szczytu. Artysta, który sprawiał wrażenie pewnego siebie, czasem wręcz bezczelnego chłopaka, w głębi duszy nie wierzył w siebie. Guy Chambers uznał, że "Feel" to jeden z najlepszych tekstów w karierze Robbiego, chociaż na początku kompozytor był trochę przerażony szczerością kolegi. Ta szczerość, jak się okazało, wyjątkowo trafiła do ludzi. Co ciekawe, sam wokal Williamsa na płycie pochodzi z wersji demo, którą artysta nagrał roboczo. Niezależnie od tego, jak bardzo się starał, kolejnym podejściom brakowało już "tego czegoś", więc muzycy postanowili zostać przy pierwotnym nagraniu.
"Millenium"
To nawet trochę dziwne, że Robbie nigdy nie został poproszony o stworzenie piosenki do filmu o przygodach Jamesa Bonda. Muzyk jest fanem serii o Agencie 007, a jeśli ktoś nie wierzy, to wystarczy uważnie posłuchać tej piosenki. "Millenium" zawiera fragment "You Only Live Twice" Nancy Sinatry, z filmu z 1967 roku. I Williams, i Chambers stwierdzili, że już początek tego klasyka błyskawicznie przykuwa uwagę. Wokalista postanowił dołożyć do tego hiphopowy bit, czyli coś, o czym jeszcze kilka lat wcześniej nie chciała nawet słyszeć ekipa Take That. "Millenium" zostało napisane w cztery godziny, za to nagrywanie i miksowanie okazały się znacznie bardziej czasochłonne. Producent dostał prawie 50 ścieżek wokalu i instrumentów, ale trudno się dziwić, skoro w sesji wzięła udział między innymi 26-osobowa sekcja smyczkowa. Piosenka dała Robbiemu pierwszy numer jeden na brytyjskiej liście najchętniej kupowanych singli. W promocji utworu na pomógł też teledysk, w którym artysta parodiuje - a jakże - Jamesa Bonda.
"Rock DJ"
Skoro jesteśmy przy teledyskach, to klip do tego utworu narobił sporego zamieszania. Na ekranie artysta chce zrobić wrażenie na grupie kobiet i zdejmuje z siebie kolejne części garderoby. Kiedy to nie działa, muzyk ściąga... skórę oraz mięśnie, a na końcu tańczy już tylko szkielet. Stacje muzyczne pokazywały nieocenzurowaną wersję teledysku dopiero wieczorami. No, może oprócz Dominikany, bo tam produkcję uznano za promocję satanizmu i zakazano jej. Inspiracją dla piosenki okazał się słynny brytyjski muzyk Ian Dury. Pod koniec życia Iana artyści wspólnie brali udział w akcjach UNICEF-u. Kiedy Robbie pracował nad "Rock DJ", pomyślał o Durym i rzucił po cichu "Ian, proszę, podrzuć i jakiś rytm". Chyba zadziałało, bo wokalista chwilę później wymyślił pierwsze wersy tekstu i melodię. Piosenka oczywiście stała się przebojem i zapewniła Williamsowi kolejny numer jeden na listach.
"Supreme"
To kolejna sytuacja, w której Robbie skorzystał z cudzego utworu - i znów ze świetnym efektem. W refrenie "Supreme" słychać fragment "I Will Survive" Glorii Gaynor. Muzyk wspominał, że wpadł na pomysł wykorzystania tego klasyka w dosyć nietypowych warunkach, kiedy witał nowy rok. Williams był akurat w Szwajcarii i postanowił wybrać się na miejskiego sylwestra. Artysta, który przez lata miał spore problemy z używkami, wtedy był trzeźwy i czuł się świetnie. Gdy wybiła północ, wszyscy złożyli sobie życzenia, a potem wybrzmiały pierwsze dźwięki "I Will Survive" i tłum dosłownie oszalał. Robbie rozejrzał się i natychmiast stwierdził: "Biorę to. To będzie w mojej piosence". Początek singla może natomiast wydać się znajomy fanom starego francuskiego kina. To małe zapożyczenie ze ścieżki dźwiękowej filmu "Dernier domicile connu". Z takim zestawem sampli to się nie mogło nie udać. "Supreme" swoją popularność zawdzięcza też na pewno świetnemu teledyskowi, który miał był hołdem dla brytyjskiego kierowcy wyścigowego Jackiego Stewarta, znanego jako The Flying Scot. Robbie zagrał w klipie jego rywala, który, ma problemy żołądkowe i nie staje do walki ze Stewartem, bo tuż przed wyścigiem zatrzaskuje się w toalecie.
"No Regrets"
O co najczęściej Williams był pytany w wywiadach na początku solowej kariery? Oczywiście, że o Take That. Muzyk raczej nie gryzł się w język i nie ukrywał rozczarowania sytuacją, co z zachwytem przyjmowały brukowce, które na bieżąco donosiły o stanie konfliktu. Być może jednak Robbie musiał coś udowodnić sobie i światu, żeby w końcu stwierdzić, że żywienie urazy niewiele mu da. "No Regrets" to właśnie rozliczenie artysty z dawnymi kolegami i tym, co go spotkało. Wokalista tłumaczył po latach, że wszyscy byli w pewnym sensie ofiarami tej sytuacji, więc piosenka wyraża smutek, a nie żal. Dla niektórych słuchaczy będzie to pewnie odkryciem, ale w chórkach pojawiły się dwie słynne postaci brytyjskiej sceny muzycznej: Neil Tennant z Pet Shop Boys oraz Neil Hannon z The Divine Comedy. Ten ostatni narzekał nawet, że w singlu ledwo go słychać. Wszystko dlatego, że artysta nie przyszedł do studia, kiedy akurat utwór był miksowany. Jak powiedział w rozmowie z "NME": "Neil Tennant przyszedł i załatwił sobie, żeby podkręcili jego wokal".
"She’s the One"
"To jedna z najlepszych piosenek jakie napisałem, chociaż wcale jej nie napisałem" - Robbie wiele razy wspominał podczas koncertów, że uwielbia ten utwór. Piosenkę w oryginale śpiewał Karl Wallinger z grupy World Party, czyli dobry kolega Guya Chambersa, współpracownika Williamsa. W nagraniu coveru wzięli udział basista oraz perkusista, którzy występowali z World Party w trasach. Kurt nie miał o tym pojęcia i nie był zachwycony, kiedy się dowiedział. Muzyk miał jednak wkrótce większe zmartwienia na głowie. Kiedy singel się ukazał, Wallinger trafił do szpitala z tętnikiem mózgu i lekarzom ledwo udało się uratować artystę. Piosenka święciła więc triumfy, a jej autor w tym czasie leżał przed telewizorem i jadł rozmoczone krakersy, bo niewiele więcej mógł. Dwa lata wcześniej sam wydał "She’s the One" na singlu i nic się nie wydarzyło, chociaż Kurt wiedział, że kawałek ma potencjał. W tej sytuacji trudno się dziwić jego rozczarowaniu. Po latach jednak muzyk był zadowolony, że przynajmniej w cudzej wersji piosenka stała się przebojem. "Szczęśliwie się złożyło. Finansowo uratowało mi to tyłek na kilka lat, podczas których trzymałem się poręczy i rozmyślałem 'Jak to wszystko się wydarzyło?'" - powiedział Kurt w rozmowie z "The Telegraph".
"Strong"
Podróże ewidentnie służą artyście. Na pomysł "Supreme" muzyk wpadł w Szwajcarii, a "Strong" napisał w Kolonii. Wydarzyło się to w czasie, kiedy Robbie odnosił wielkie sukcesy. Wokalista podróżował po Europie i w każdym miejscu witały go tłumy fanów. Również przed jego hotelem w Kolonii zebrała się ich spora grupa. Ludzie zorganizowali sobie nawet obóz, bo przecież nie wiadomo było, jak długo trzeba będzie koczować na miejscu, zanim artysta wynurzy się z budynku. Williams obserwował fanów i pomyślał, że wiele osób uważa go za idola, pewnego siebie człowieka sukcesu, a on wcale nie jest taką osobą, poza tym to, że unika głośnego tłumu, nie jest wcale oznaką chamstwa. "Chciałem, żeby zrozumieli, że nie jestem nieuprzejmy, po prostu to wszystko trochę mnie przeraża" - przyznał wokalista. Chyba zadziałało, na dodatek ludzie bardzo dobrze odebrali "szczerego Robbiego". "Strong" pozwoliło przy okazji Williamsowi trafić do Księgi Rekordów Guinnessa. W 2003 roku, podczas ostatniego z trzech koncertów muzyka w Knebworth, ten utwór zaśpiewało razem 125 tysięcy osób.