Najlepsza płyta w karierze Madonny? Zszokowała nią nawet swoich fanów
Królowa popu nie podąża za trendami, ona je wyznacza. Chociaż w karierze Madonny ta zasada nie zawsze wygrywała, to jest taka płyta, na której artystka zdecydowanie zrobiła co chciała, jak chciała i z kim chciała. W tym roku minęło 25 lat od wydania albumu "Ray of Light". To płyta, która Madonnie zapewniła świetne recenzje i nowy początek, a producentowi karierę, o jakiej nawet nie marzył.
Połowa lat 90. była dla Madonny czasem zmian. Wokalistka wydała album "Bedtime Stories", który miał nieco złagodzić jej kontrowersyjny wizerunek, zagrała też w filmie "Evita", a rola przyniosła jej uznanie, co nie było takie oczywiste w przypadku poprzednich filmów artystki. Zmieniało się też życie prywatne wokalistki. Madonna urodziła córkę, zainteresowała się kabałą, studiowała hinduizm oraz buddyzm, ćwiczyła jogę i... postanowiła pokazać światu tę nową siebie, na płycie.
Madonna się nie spóźnia i nie znosi nieprzygotowania
Wokalistka rozpoczęła prace nad kolejnym albumem ze swoimi sprawdzonymi współpracownikami. W studiu zasiedli obok niej najpierw Babyface, później Rick Nowels i Patrick Leonard. Artystka szybko jednak zrozumiała, że te osoby pomogą jej stworzyć "kolejną płytę Madonny", ale nie album, którym chciała zaskoczyć świat. Artystka postawiła więc wszystko na jedną kartę i zaangażowała do pracy zdolnego, ale niezbyt jeszcze popularnego w Stanach Williama Orbita. Chociaż Brytyjczyk miał już na koncie swoje albumy producenckie, które zresztą bardzo podobały się Madonnie, a także remiksy jej utworów, ta dwójka spotkała się dopiero przy okazji wspólnej pracy.
Orbit wielokrotnie wspominał, że artystka zawsze wie czego chce i jest naprawdę dobra w tworzeniu piosenek. Okazuje się, że Madonna lubi też w studiu pożartować, co przydawało się, kiedy siedzieli w nim do późna. Zawsze punktualna, zawsze świetnie przygotowana, przepraszała, kiedy zdarzyło jej się kiedyś zapomnieć tekstu. Jak na ironię, nawet najlepsza organizacja nie była w stanie przyspieszyć nagrywania. Nigdy wcześniej, nad żadną płytą, Madonna nie pracowała tak długo jak nad "Ray of Light". Prace trwały cztery i pół miesiąca i przeciągały się, bo sprzęt, który przywiózł ze sobą Orbit, często się psuł, a na naprawę trzeba było czekać kilka dni. Producent wolał jednak pracę z elektroniką niż z żywymi instrumentalistami, więc nie było szans na nagranie muzyki w inny sposób.
William Orbit miał wtedy świadomość, że pracuje z jedną z największych popowych gwiazd na świecie, ale nie miał pojęcia, że ta jedna płyta zrobi z niego jednego z najbardziej pożądanych producentów na rynku. Po sukcesie "Ray of Light", do współpracy zaprosili Orbita między innymi: Blur, U2, No Doubt, Britney Spears i - ponownie - Madonna. Producent przyznał po latach, że dzięki temu stał się milionerem.
"Pracujesz dla mnie i mówię, że skończyliśmy"
Płyta, którą dzisiaj znamy, nosi tytuł "Ray of Light", ale niewiele brakowało, żeby na okładce widniał inny napis. Madonna rozważała tytuły "Mantra" i "Veronica Electronica", ale artystka, jak już wiemy, lubi zasady, a jej zasada była taka, że tytuł albumu musi pochodzić od jednej z piosenek. Zdjęcie na okładkę powstało na Florydzie. Stylistka gwiazdy zaproponowała, żeby nawiązywało do wiatru i powietrza, zresztą te tematy przewijały się w utworach. Jeśli chodzi o wybór fotografa, wokalistka nie miała wątpliwości.
Dwa lata wcześniej, przy okazji kampanii Versace, Madonna miała okazję pracować z Mario Testino, którzy należy do światowej czołówki fotografów. Gwiazdę zafascynowała naturalność, jaką Peruwiańczyk uzyskiwał na zdjęciach i chciała zobaczyć to samo na swoim albumie. Co ciekawe, Testino okazał się tak samo uparty jak Madonna. Artysta wspominał: "Była 14:00, a ona mówi 'Ok, jestem zmęczona, skończyliśmy’. Ale przecież nie mam jeszcze odpowiedniego zdjęcia! 'Pracujesz dla mnie i ja mówię, że skończyliśmy'. Nie, pracujemy dalej. Zdjęcie na okładkę powstało po tej rozmowie".
Płyta "Ray of Light" była zaskoczeniem nie tylko dla wielu fanów, ale też osób, które znały Madonnę tylko z przebojów i nigdy nie czuły potrzeby posłuchania czegoś więcej. Zamiast popowych brzmień na albumie słychać elektronikę, trip hop, a także elementy house'u, techno, rocka i klasyki. Wszystko to, czego mało kto spodziewał się po Madonnie. Szok wywołał też sposób śpiewania artystki, która bez problemu radziła sobie z bardziej wymagającymi, jak na jej warunki oczywiście, partiami wokalnymi. Nie była to, jak się okazuje, nawet zasługa producenta. Madonna, przygotowując się do roli w "Evicie", brała lekcje śpiewu. Jeszcze przed nagraniem "Ray of Light" przekonywała współpracowników, że odkryła w sobie głos, którego nie pokazywała wcześniej światu. To nowe oblicze artystki idealnie pasowało do eksperymentalnej płyty z orientalnymi wpływami.
Boso, zimno, pięknie!
Madonna bardzo wierzyła w "Ray of Light" i była z tej płyty dumna, więc dbała też o dobre teledyski. Żeby dobrze oddać klimat utworu "Frozen", artystka chciała nakręcić klip do niego w jakimś zimnym miejscu, z odpowiednim krajobrazem. Wybór początkowo padł na Islandię, ale ostatecznie Madonna zrezygnowała, bo wizja wielu godzin na mrozie, do tego w zwiewnej sukni, przeraziła nawet jej współpracowników. Plan ulokowano więc na pustyni. Kiedy ekipa dojechała na miejsce, okazało się, że noc była tam koszmarnie zimna, do tego padał deszcz, a przypomnijmy, że Madonna występuje w teledysku boso. "Wszyscy później bardzo się rozchorowali i wyszło z tego w sumie strasznie przykre doświadczenie, ale teledysk jest przepiękny" - stwierdziła artystka.
Artystka promowała album między innymi w telewizji. Wokalistka postanowiła nawet wystąpić podczas ogłoszenia wyników narodowej loterii w Wielkiej Brytanii i na festiwalu w San Remo. Wszędzie tam, gdzie dało się zaprezentować nową muzykę. Wysiłek się opłacił. Album natychmiast trafił na listy najchętniej kupowanych płyt w 17 krajach. Egzemplarze znikały ze sklepowych półek w takim tempie, że wytwórnia przyspieszała dostawy. W ciągu zaledwie pięciu dni fani wykupili trzy miliony kopii "Ray of Light".
Popularność płyty podgrzewały doskonałe recenzje. "Dojrzała", "odważna", "świetna", "z klasą" - takie słowa bardzo często powtarzały się w muzycznej prasie. Album przyniósł też Madonnie cztery nagrody Grammy. Chociaż wcześniej wokalistka dostała już statuetkę za teledysk, to właśnie wyróżnienia dla "Ray of Light" ucieszyły ją najbardziej, bo nareszcie ktoś docenił muzykę.
Album "Ray of Light" dał światu jeszcze jedną rzecz: wprowadził elektronikę na salony. Oczywiście, ten gatunek miał już wielu wiernych fanów, ale to właśnie dzięki Madonnie, elektronika zaczęła być słuchana przez przeciętnego zjadacza chleba, w drodze do pracy. Sama artystka też sporo zyskała: nareszcie mogła pokazać swoje nowe oblicze. Ludzie przestali traktować wokalistkę tylko jak popową gwiazdkę. Świat w końcu dostrzegł, że ta gwiazdka potrafi też pisać świetne piosenki, ma talent i wizję. To, co wtedy tak spodobało się na płycie "Ray of Light", broni się do dzisiaj, bo nawet ćwierć wieku po premierze, album brzmi świetnie.