Reklama

Klaus Meine (Scorpions) kończy 75 lat. Miał już nigdy nie zaśpiewać

Jest kilka obrazów, które internauci ciągle próbują wyszukiwać w sieci, a na które świat nie jest chyba gotowy: Grzegorz Skawiński bez okularów, Billy Corgan z bujną czupryną i Klaus Meine bez czapki. No właśnie, skąd właściwie wzięła się ta słynna czapka wokalisty grupy Scorpions? Za tym kryje się bolesna - i to dosłownie - historia. Tymczasem słynny właściciel równie słynnej czapki kończy 75 lat.

Jest kilka obrazów, które internauci ciągle próbują wyszukiwać w sieci, a na które świat nie jest chyba gotowy: Grzegorz Skawiński bez okularów, Billy Corgan z bujną czupryną i Klaus Meine bez czapki. No właśnie, skąd właściwie wzięła się ta słynna czapka wokalisty grupy Scorpions? Za tym kryje się bolesna - i to dosłownie - historia. Tymczasem słynny właściciel równie słynnej czapki kończy 75 lat.
Klaus Meine (Scorpions) od lat nie zmienia swojego wizerunku /Ethan Miller /Getty Images

Rok 1948 okazuje się wyjątkowo szczęśliwy dla rocka. To właśnie wtedy urodzili się Ozzy Osbourne i Tony Iommi (liderzy Black Sabbath), a także Rudolf Schenker i Klaus Meine. Dwaj ostatni spotkali się w grupie Scorpions, która od początku wiedziała, czego chce i od razu postanowiła, że zostanie "jednym z najlepszych rockowych zespołów na świecie". A dobra grupa to przede wszystkim dobry wokalista. Klaus Meine nigdy nie marzył, jak wielu jego kolegów, o graniu na gitarze czy perkusji. To człowiek, który od najmłodszych lat widział się z przodu sceny, za mikrofonem. Nie bez powodu.

Reklama

Już na początku swojej kariery, co prawda w amatorskich zespołach, ale zawsze, Klaus był nazywany "najlepszym głosem w okolicy". Muzyk marzył jednak nie o sławie w okolicy, lecz o międzynarodowej karierze. Kiedy Scorpions powiedzieli o swoich planach podboju świata jednemu ze znanych niemieckich producentów, ten zwyczajnie wyśmiał zespół, ale ostatecznie pomógł mu w podpisaniu pierwszego kontraktu.

Scorpions: "Niemiecki nie pasuje do naszej muzyki"

Początki Scorpions nie były łatwe. Wiele osób w Niemczech krytykowało zespół za śpiewanie po angielsku. Muzycy tłumaczyli tymczasem, że z niemieckim nie mają szans na innych rynkach, poza tym ten język w ogóle nie pasuje do muzyki, którą grają. Sporym utrudnieniem było to, że wtedy członkowie zespołu sami mówili po angielsku dość średnio, ale nie przeszkodziło im to w tworzeniu tekstów.

Mimo entuzjastycznego przyjęcia pierwszej płyty rockmani mogli wtedy jeszcze tylko marzyć o wielkim sukcesie. Już na początku pojawiły się też konflikty, zaczęły się roszady personalne, a powołanie Klausa Meine i gitarzysty Rudolfa Schenkera do wojska dodatkowo skomplikowało sytuację. Muzykom udało się ostatecznie porozumieć i postanowili, że od tej pory skupią się na jednym - ciężkiej pracy. Na efekty trzeba było czekać kilka lat, ale trasa koncertowa z grupą Kiss po płycie "In Trance" sprawiła, że o Scorpions zaczęło być w końcu głośno nie tylko w Niemczech, ale też na świecie. A przecież o to chodziło, prawda?

"Możesz już nigdy nie zaśpiewać, pomyśl o nowej pracy"

Dobra passa nie trwała jednak zbyt długo, bo Scorpions dopadła klątwa, której boją się wszyscy muzycy. Na początku lat 80. Klaus Meine zaczął zwyczajnie tracić głos. Lekarze odkryli na strunach głosowych wokalisty polipy. Sytuacja była na tyle zła, że Meine nie tylko nie mógł śpiewać, ale nawet normalnie mówić. Na choroby nigdy nie ma dobrego momentu, ale to wydarzyło się w absolutnie najgorszym czasie dla zespołu, który nareszcie osiągał wielkie sukcesy i chciał wykorzystać swoją szansę.

Wiecie, co jest najgorsze? Klaus sam był sobie winny. Na początku kariery jego głos był czysty i brzmiał świetnie, ale artysta chciał nadać mu charakteru, zwłaszcza w granych przez Scorpions przeróbkach rockowych klasyków, więc Meine forsował głos, krzyczał, na dodatek robił to przez kilka godzin dziennie. Jak to możliwe? Scorpions grywali na początku sporo koncertów w niemieckich klubach. Nie były to jednak standardowe, 90-minutowe występy. Zespół potrafił nie schodzić ze sceny przez pięć, a nawet sześć godzin, więc łatwo sobie wyobrazić, jak bardzo było to obciążające dla strun głosowych.

Lekarze powiedzieli wokaliście wprost: "jest mało prawdopodobne, że jeszcze zaśpiewasz". Nietrudno sobie wyobrazić, że Meine był załamany tą informacją. Medycy zaczęli przyzwyczajać go do myśli, że będzie musiał wrócić do "normalnej" pracy. A przecież właśnie przed taką "normalną" pracą, wyuczonym zawodem dekoratora, Klaus uciekł do zespołu. Lekarze zrobili co mogli, zoperowali muzyka, a ten stwierdził, że nie zamierza się poddawać i chce znowu śpiewać. Jeśli siła woli pomaga w wyzdrowieniu, to tu mamy najlepszy tego przykład.

Meine przez ponad pół roku ledwo się odzywał, później wykonywał żmudne ćwiczenia, ale wysiłek się opłacił: Klaus odzyskał głos. Wokalista nie tylko wrócił do studia, żeby nagrać zaległe utwory na nową płytę, ale też ruszył z grupą w trasę. Co prawda wszyscy obawiali się, że głos Klausa może nie wytrzymać czterotygodniowego wysiłku, ale po - ostatecznie - ośmiu miesiącach koncertów - było jasne, że to żaden problem. "Czułem się jakbym dostał drugą szansę" - wspominał po latach muzyk.

Groźba końca kariery uświadomiła Klausowi ważną rzecz. Jego koledzy z zespołu mogli wykorzystać moment ogromnej popularności i zaprosić do śpiewania kogoś innego. Mimo to miesiącami czekali na powrót wokalisty do zdrowia i nie chcieli kontynuować kariery bez niego. Meine mówi dzisiaj, że tu właśnie tkwi sekret długowieczności zespołu.

"Chodzi o chemię między nami. Jesteśmy nie tylko wspólnikami biznesowymi, ale też przyjaciółmi" - stwierdził w jednym z wywiadów wokalista. To widać na scenie. Co prawda w każdym zespole zdarzają się nieporozumienia i konflikty, ale trudno byłoby przetrwać tyle lat ekipie, która by się nie dogadywała. Swoją drogą, kiedy Klaus Meine zrozumiał, jak okropna była groźba utraty głosu, zaczął o siebie dbać. Do dziś stara się utrzymywać głos w jak najlepszej formie. Muzyk nie rozpoczyna pracy w studiu bez odpowiedniej rozgrzewki. Również podczas tras zespołu w ostatnich latach Meine sumiennie wykonywał ćwiczenia. Dzięki temu muzyk nadal jest w stanie zaśpiewać nawet trudniejsze partie starych piosenek Scorpions.

Dlaczego Klaus Meine zawsze nosi czapkę?

Przy okazji - Klaus Meine ma na koncie jeszcze jeden zdrowotny "incydent", który tłumaczy, dlaczego wokalista zawsze nosi charakterystyczną czapkę. Wiele lat temu, podczas jednego z koncertów, muzyk postanowił skoczyć ze sceny w publiczność. Klaus wyskoczył jednak tak wysoko, że uderzył głową w belkę nad sceną. Publiczność biła brawo, bo myślała, że to po prostu element widowiska. Oklaski ucichły, kiedy do muzyka przybiegli ratownicy. Meine prosto z koncertu trafił na ostry dyżur, a tam chirurg zaszył sporą ranę. Od tej pory wokalista widywany jest wyłącznie w nakryciu głowy.

Wiele osób jest pod wrażeniem formy, jaką w ostatnich latach prezentowała grupa Scorpions. Jasne, mówimy o twardych rockmanach, ale wielu muzyków o połowę młodszych od Niemców ledwo poradziłoby sobie z tak intensywnymi trasami. Czy to zasługa oszczędzania się przez całą karierę? Niekoniecznie. Styl życia pod hasłem "sex, drugs & rock'n'roll" nie ominął też Scorpions. Co prawda Klaus Meine nigdy nie był najbardziej "rozrywkowym" muzykiem tego zespołu, zresztą artysta od prawie pół wieku jest przykładnym mężem Gabi, ale ma też sporo opowieści o swoich szalonych latach.

Od dawna jednak zespoły na tym poziomie skupiają się przede wszystkim na dawaniu solidnych koncertów, a nie imprezach, bo przecież zawiedziony i zignorowany fan nie kupi biletu po raz drugi. A jeśli ktoś nie wierzy, to wystarczy spojrzeć choćby na rider Scorpions, w którym widać, co można było znaleźć w garderobie Klausa podczas niedawnej trasy. "Świeże soki owocowe, woda mineralna, napoje dietetyczne, owoce, kanapki". Największą ekstrawagancją były praliny i mała butelka rumu.

Nie samymi koncertami człowiek żyje, więc Meine chętnie wykorzystuje sławę, jaką dała mu grupa Scorpions do pomocy innym. Wokalista współpracuje z wieloma organizacjami charytatywnymi. Klaus angażuje się między innymi w pomoc niepełnosprawnym i chorym na białaczkę, a swego czasu walczył też o zwiększenie liczby lekcji muzyki w niemieckich szkołach. Artysta wiele razy był chwalony za swoją społeczną działalność, nie wspominając już o wszystkich nagrodach i wyróżnieniach, jakie zdobył za swoją muzykę. Najbardziej oryginalne było chyba jednak nazwanie nowego gatunku pająka właśnie na cześć wokalisty. Nie trzeba chyba dodawać, jakiego zespołu fanami byli naukowcy, którzy odkryli pająka.

Dodajmy, że w ramach promocji płyty "Rock Believer" Scorpions 10 czerwca zagra w Atlas Arenie w Łodzi. Kolejny koncert w Polsce odbędzie się 22 czerwca w Ergo Arenie w Gdańsku/Sopocie.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Scorpions | Klaus Meine
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy