Jego piosenki radiostacje grają niemal na okrągło. Wielu Polaków nie wie, kim jest

Zaczynał od grania w klubach za 50 dolarów. Wkrótce stał się tak popularnym DJ-em, że pół Nowego Jorku chciało go wynająć na swoje imprezy. Jemu jednak marzyło się nie tylko odtwarzanie cudzych utworów, ale też tworzenie własnych. Początki, delikatnie mówiąc, nie były zachęcające, ale dzisiaj Mark Ronson jest jednym z najlepszych producentów i kompozytorów na świecie. Pewnie wiele razy słyszeliście piosenki albo płyty, nad którymi pracował i nawet nie mieliście o tym pojęcia.

Mark Ronson (z lewej) i Lady Gaga z Oscarem za "Shallow" z filmu "Narodziny gwiazdy"
Mark Ronson (z lewej) i Lady Gaga z Oscarem za "Shallow" z filmu "Narodziny gwiazdy"Eric McCandlessGetty Images

To nie jest historia o chłopaku, który przyjechał do wielkiego miasta z pięcioma dolarami w kieszeni i przez lata próbował się przebić na rynku, aż w końcu ktoś dostrzegł jego talent. Mark urodził w zamożnej brytyjskiej rodzinie, która ma znaną firmę deweloperską. Ojczymem muzyka jest Mick Jones, gitarzysta grupy Foreinger, więc Ronson miał ułatwiony start w muzycznym świecie. Przynajmniej nie musiał wysyłać do wytwórni kaset ze swoimi piosenkami, jak każdy artysta "z ulicy".

To jeszcze wisienka na torcie: przyjacielem Marka z dzieciństwa jest Sean Lennon, a jego matką chrzestną - Meryl Streep. Tak, Ronson miał łatwiej niż inni, nie musiał się martwić choćby o to, za co kupić jedzenie, kiedy stawiał pierwsze kroki jako DJ, a wielu znanych i poważanych ludzi z muzycznej branży widywał jako gości w domu rodziców. Prawda jest jednak taka, że artysta niczego by nie osiągnął, gdyby nie talent, którego na pewno mu nie brakuje.

Wytwórnia nie chciała już z nim pracować, więc założył własną

Pierwsza płyta producenta, "Here Comes the Fuzz", zebrała świetne recenzje, ale to kompletnie nie przełożyło się na wyniki sprzedaży. Dwa tygodnie po wydaniu albumu, wytwórnia podziękowała artyście za współpracę. Czy to zniechęciło muzyka? Wprost przeciwnie, zmotywowało go tylko do założenia własnej firmy.

W 2007 roku Ronson wydał w niej album "Version". Tym razem muzyk postanowił wziąć na warsztat już nie własne piosenki, lecz znane utwory innych artystów, takich jak: Coldplay, The Smiths, a nawet Britney Spears. Piosenki na tej płycie czasem mocno przypominały oryginały, niektóre bardzo się od nich różniły, ale na pewno za każdym razem zaskakiwały. Nie tylko słuchaczy, ale też zapewne byłą wytwórnię muzyka, bo album w samej tylko Wielkiej Brytanii pokrył się potrójną platyną. Ronsonowi udało się nawet nagrać nową, funkową wersję piosenki Radiohead "Just" i nie wywołać zbytniego oburzenia wśród fanów, a to już naprawdę spory sukces..

Nagrywanie płyt pod własnym nazwiskiem zeszło na drugi plan, kiedy Mark stał się jednym z najbardziej rozchwytywanych producentów i kompozytorów na rynku. Na pewno w umocnieniu pozycji artysty pomogła współpraca z Amy Winehouse przy płycie "Back to Black". Ronson był jednym z dwóch producentów albumu, ale odpowiadał za największe przeboje, do tego napisał melodię do tytułowego utworu.

Zrobił to zresztą w jeden wieczór, tuż po poznaniu artystki, która opowiedziała mu o swojej ulubionej muzyce. Mark powtarzał później, że lubił współpracę z Winehouse, bo wokalistka nie owijała w bawełnę i doskonale wiedziała, czego chce. Tak było na przykład z piosenką "Back to Black". Kiedy Amy zaśpiewała refren, producent poprosił ją, żeby zmieniła tekst, bo dziwnie brzmi bez rymów. "Ona tylko spojrzała na mnie jak na szaleńca i rzuciła ’Dlaczego niby miałabym to poprawiać? Tak wyszło i już’" - opowiadał muzyk w wywiadzie dla "The Fader". Wyszedł też z tego jeden z najważniejszych albumów dekady.

Śpiewała to samo nawet 18 razy i miała swój powód

Ronson ma to szczęście, że zdarza mu się pracować z debiutantami, którzy później robią wielkie kariery. Tak było między innymi z Adele, dla której Mark wyprodukował piosenkę "Cold Shoulder" na pierwszy album artystki, "19". Kilka lat później to właśnie Ronson wręczał wokalistce Brit Award, a duet miał okazję pracować jeszcze przy muzyce na płytę "25". Producent od razu wiedział, że skromna dziewczyna z Londynu ma wielki talent i będzie o niej kiedyś bardzo głośno.

Ronson wspominał w wywiadzie dla "Variety": "Kiedy pracowałem z Adele, ona z przyjemnością śpiewała piosenkę po 16, 17, 18 razy. Nie dlatego, że za pierwszym razem nie wyszło idealnie. Ona po prostu wiedziała, że jest moment, w którym jej głos zaczyna się troszkę męczyć i słychać w nim ten ból, który potem sprawia, że słuchacze się rozpływają". Duet przyjaźni się od pierwszego spotkania. Niektórzy plotkowali nawet, że to właśnie o Marku opowiadają teksty na płycie "21", co oczywiście artyści uznali za kompletną bzdurę.

Miało pójść szybko, skończyło się mordęgą

"Inny niż wszystko i dosyć ryzykowny" - tak wiele osób mówiło o singlu Bruno Marsa "Locked Out of Heaven", który Ronson współprodukował i nagrywał. Piosenka okazała się jednak hitem, a panowie zdążyli się zaprzyjaźnić. Nic dziwnego, że to właśnie Marsa producent zaprosił kilka lat później do zaśpiewania "Uptown Funk". Piosenka promowała czwarty album Marka "Uptown Special". Ronson trochę przeklinał ten utwór, bo chciał go szybko nagrać, a okazało się, że pracował nad nim ponad siedem miesięcy, do tego składał go podczas wielu stresujących sesji, organizowanych w pośpiechu.

Mark i Bruno wiele razy spierali się, jak ta piosenka powinna brzmieć, a sama partia gitary była nagrywana 80 razy, zanim udało się osiągnąć idealny efekt. Na szczęście wysiłek się opłacił, bo "Uptown Funk" stało się wielkim przebojem. W Wielkiej Brytanii na przykład piosenka trafiła na listę najchętniej kupowanych singli XXI wieku.

Sesja ze stłuczką w tle

Kiedy Lady Gaga postanowiła zmienić wizerunek i pokazać nieco inne oblicze na płycie "Joanne", wiedziała, do kogo się zgłosić. To był ważny moment dla artystki, bo Gaga miała dość krytyki poprzedniego albumu, była zmęczona kontrowersjami, na dodatek zaczęła wątpić w swój talent i rozważała nawet zakończenie kariery. "Joanne" mogło więc albo odkryć Gagę na nowo, albo pomóc jej w podjęciu decyzji o skończeniu z muzyką. Fani odetchnęli z ulgą, kiedy wygrała ta pierwsza wersja, a stało się to po części dzięki Ronsonowi.

Producent i wokalistka znali się z dzieciństwa, bo mieszkali w tej samej okolicy w Nowym Jorku. W dorosłym życiu mieli już okazję współpracować przy pojedynczych projektach, więc tym razem nie było to absolutnie spotkanie nieznajomych. Nic dziwnego, że Markowi nawet nie drgnęła powieka, kiedy okazało się, że Lady Gaga przez przypadek uderzyła w jego auto na parkingu przed studiem. Zresztą uszkodzony samochód to niewielka cena za przywrócenie artystce wiary w siebie, bo to właśnie udało się płycie "Joanne". Kiedy więc Lady Gaga i Bradley Cooper potrzebowali współpracowników przy ścieżce dźwiękowej filmu "Narodziny gwiazdy", wokalistka dobrze wiedziała, do kogo zadzwonić. To właśnie Mark współtworzył "Shallow", czyli najważniejszą piosenkę na ścieżkę dźwiękową.

"Tak rozpalę internet, Mark"

Połączyć country z tanecznymi dźwiękami i zrobić z tego przebój roku - to nie brzmi jak łatwe zadanie, ale Mark i Miley Cyrus udowodnili, że nie ma rzeczy niemożliwych. W 2017 roku Ronson zobaczył występ Miley w jednym z programów telewizyjnych. Producent przyznał, że "szczęka mu opadła", kiedy usłyszał głos artystki i koniecznie chciał z nią pracować. Mark zdobył więc numer telefonu wokalistki, napisał do niej i czekał. Miley odezwała się dopiero po kilku tygodniach, ale samą piosenkę duetowi udało się nagrać dopiero... prawie cztery lata później.

Niezły test cierpliwości, ale dzisiaj oboje przyznają, że trafili do studia w odpowiednim czasie, bo wcześniej taki utwór w ogóle by nie powstał. Cyrus odpowiadała też za teledysk do piosenki. W klipie pojawiła się między innymi kontrowersyjna scena, w której wokalistka zaprezentowała swoje wdzięki w dość skąpej bieliźnie. To nie przypadek. Miley wysłała Markowi wiadomość z tym fragmentem klipu z podpisem: "Tak rozpalę internet, Mark".

"I am Kenough"

Filmowa "Barbie" to dosyć oryginalna i zaskakująca historia słynnej lalki, więc twórcy wiedzieli, że ścieżkę dźwiękową też musi stworzyć ktoś z niecodziennym podejściem. Nie musieli długo się zastanawiać, tym bardziej że Ronson... sam zgłosił się do pracy. Przyjaciel producenta, który, jak się później okazało, odpowiadał za muzykę w filmie, przesłał artyście krótką wiadomość: "Barbie?". Mark nie ukrywał, że Greta Gerwig i Noah Baumbach to jego ulubieni twórcy, więc błyskawicznie odpowiedział. Greta dała Markowi listę swoich wymarzonych artystów i opowiedziała o motywie przewodnim, czyli "girl power", a Ronson zabrał się do pracy. Na początek, w ramach testu, napisał muzykę do sceny tanecznej na 60 osób. Piosenka się spodobała, trzeba było jeszcze znaleźć kogoś, kto to zaśpiewa i nie będzie chciał zbyt wiele zmieniać.

Producent wysłał instagramową wiadomość, której adresatką była Dua Lipa. Teraz już wiecie, jak powstał utwór "Dance The Night". Gerwig była pod takim wrażeniem, że powiedziała Ronsonowi: "Działaj!". I Mark zaczął działać, jak mało kto. Ronson przekonał do zagrania na ścieżce dźwiękowej do "Barbie" nawet Slasha i Wolfganga Van Halena, których pewnie niewiele osób typowałoby do tego zadania, a sprawdzili się świetnie. Sam producent dał się z kolei namówić Ryanowi Goslingowi, żeby to właśnie aktor zaśpiewał piosenkę "I’m Just Ken", przygotowaną dla wielkiej popowej gwiazdy. Nie wiadomo, jakich argumentów użył Ryan, ale być może wystarczyło, że przyszedł do studia w swojej filmowej bluzie "I am Kenough"?

Mark Ronson nie lubi nudy, więc jeszcze pewnie wiele razy zaskoczy świat. Tak jak to zrobił, kiedy zrealizował dokument "Wizja dźwięku" albo kiedy najął się jako DJ na weselu Paula McCartneya i... zagrał tam piosenkę pana młodego. W końcu to producent, dla którego nie ma rzeczy niemożliwych.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas