Jarek Szubrycht "Skóra i ćwieki na wieki": Wimps and posers leave the hall [RECENZJA]

Jarek Szubrycht na scenie Metalmanii w 2018 roku /Krzysztof Zatycki /Agencja FORUM

Jeśli mnie wiedza nie myli, chociaż może, to książki o subkulturze metalowej w Polsce mieliśmy dwie i to nie najlepsze. Ale "Szubrycht" i "Wydawnictwo Czarne" na okładce… przed czytaniem wiadomo, że to zupełnie coś innego. Poza tym Wodecki mówił, że na początku trzeba się przyczepić znanego nazwiska. On wybrał Bacha, u mnie padło na Szubrychta.

Książka zaczyna się od 11-letniego Jarka, który słuchając płyt Faithful Breath i Crossfire, myśli sobie: "Ok, metal nie jest dla mnie". Aż przypomniało mi się, jak pierwszy raz ktoś mi powiedział o Włochatym, a ja pomyślałam: "Co za idiotyczna nazwa dla zespołu". W obu przypadkach pośmiali się, ponarzekali, a potem to już poszło.

Ale żebyśmy się źle nie zrozumieli - "Skóra i ćwieki na wieki" to nie autobiografia. To znaczy może trochę, ale tylko po to, żeby sprawnie opowiedzieć o rozkwicie metalu w Polsce i na świecie, ówczesnych realiach (dobrze, że nie macie ostatecznie na sumieniu bankructwa Poczty Polskiej, oszukiści!) i tym, jak poznawało się nowe zespoły przed erą Spotify. Nie ma tu jednak słodzenia, bo niektórym grupom się trochę dostaje. "[To był zespół], który na pytanie: 'Co gracie?', uczciwie mógłby powiedzieć: 'A co potrzeba?'" - po tym pewnie wszyscy zakochani w "Dorosłych dzieciach" podarli książkę, jak Nergal Biblię. A doszliśmy dopiero do 84 strony.

Reklama

Poczytać można też, skąd się biorą metalowe nazwy, choć tego akurat można się domyślić, wpisując w Google "metalowe zespoły" i na start dostając Iron Maiden, Black Sabbath, Ghost, Judas Priest, Venom, Disturbed... We fragmencie o logotypach myślałam, że w końcu się dowiem, dlaczego ktoś promuje się znakiem, które kojarzy się z tymi testami, kiedy psychiatra pokazuje jakąś plamę atramentu na kartce i pyta, co tam widzisz. No i trochę o tym jest, ale bez spoilerów.

"Skóra i ćwieki..." to też dobry podręcznik subkulturowy. Jest o zinach - autor sam wydawał "Diabolic Noise", więc to informacje z pierwszej ręki - o flyersach, tape tradingu i o tym, dlaczego nie warto było zakładać koszulki jakiegoś zespołu, jeśli nie znało się jego dyskografii i zawirowań w składzie. Dla zupełnie niewtajemniczonych jest też krótki przewodnik po tym, jak rozpoznać metalowca.

Z racji tego, że książkę napisał dziennikarz, wokalista i metalowiec w jednym, to dobra lektura dla każdego adepta dziennikarstwa muzycznego. Lepiej się z tego uczy o "Na przełaj", "Non Stopie", "Świecie Młodych"Rozgłośni Harcerskiej, niż siedząc w auli uniwersytetu we wtorek rano na wykładzie z historii polskich mediów. To od strony dziennikarskiej. Od strony muzycznej jest sporo anegdotek. I mocnych inside joke'ów. Inside joke'i są najlepsze. Zawsze, jak ktoś pisze do mnie "Jestem", chcę odpowiedzieć "...starym trubadurem".

Zawsze, przyznaję, trochę bawiły mnie te wszystkie malowane twarze, prześciganie się, czy ktoś na zdjęciu będzie miał nóż, czy prawdziwą kosę, to, że płyniemy czarnym okrętem przez wzburzone morze, a szatan nas prowadzi, zwłaszcza, że metalowcy z reguły nawet nie byli satanistami, tylko chcieli być dzięki temu straszniejsi. Tak mówił Jeff Becerra, wokalista Possessed. Ale trzeba im przyznać, że to była (jest?) chyba najlepiej działająca subkultura. To wymienianie się płytami, sieć dystrybucji na całym świecie, które przetrwało do teraz... Bo przecież najczęściej słyszy się właśnie o metalowych kapelach, że nagrywają w Szwecji, wydają w Niemczech, a okładkę mają od artysty z USA. "Nasz metalowy underground był analogowym prototypem globalnej sieci komputerowej zwanej internetem". Prawda to.

Jest tu i o metalu jako subkulturze, i o muzyce, i o samym autorze. Pamiętam, jak kiedyś powiedział mi przy piwie, że czytał moją recenzję i mu się podobała. Pamiętam to do teraz i opowiadam każdemu, więc... teoretycznie mogę być trochę nieobiektywna, ale myślę, że po tę książkę powinni sięgnąć zarówno młodzi, zainteresowani muzyką czy subkulturami, jak i "starsi", którzy czytając to, powiedzą pewnie kilka razy: "Haha, no, tak było". A jeśli nie wiesz, o co w ogóle chodzi z tym metalem, ale chciałbyś wiedzieć, to... zacznij od Szubrychta.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: jarek szubrycht
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy