Diabelskie połączenie

- O.N.A. to był najwspanialszy okres mojej twórczości - mówi w rozmowie z INTERIA.PL Grzegorz Skawiński i ujawnia, że poważnie myśli o reaktywacji zespołu. Pod jednym warunkiem. Musi się na to zgodzić Agnieszka Chylińska.

Grzegorz Skawiński wrócił do tego, co kocha najbardziej
Grzegorz Skawiński wrócił do tego, co kocha najbardziejmateriały promocyjne

Grzegorz Skawiński wrócił ostatnio do mocnego, rockowego grania po ponad dekadzie przerwy. Album "Me And My Guitar" przypomniał, dlaczego Skawiński umieszczany jest w gronie najlepszych polskich gitarzystów. Płyta zadebiutowała na 7. miejscu polskiej listy bestsellerów i doczekała się znakomitych recenzji. 57-letni muzyk nie zasypia gruszek w popiele i intensywnie szykuje się do trasy koncertowej, której gwiazdą - jak przekonuje - będzie... jego gitara.

Z Grzegorzem Skawińskim rozmawiał Michał Michalak.

Czy albumem "Me And My Guitar" chciałeś coś komuś udowodnić?

- Chyba bym nie nagrał płyty tylko po to, by coś komuś udowodnić. Nie jestem aż tak zdesperowany. Jestem człowiekiem na tyle dojrzałym, że nieraz już udowadniałem, że potrafię zagrać muzykę popową, rockową czy jeszcze inną.

- Album powstał z niekłamanej potrzeby serca. Brzmi to górnolotnie, nie lubię tego określenia, ale tak jest.

Siłą rzeczy musiałeś się stęsknić za rockowym graniem po tak długiej przerwie.

- Wiadomo, że tak! To gdzieś tam było we mnie przez cały czas, przez te lata grania z Kombii, to we mnie nie wygasło. Wiedziałem, że wcześniej czy później ta energia znajdzie swoje ujście. Momentem kluczowym było zbudowanie przydomowego, niedużego studia; oprócz perkusji cały album tu właśnie powstał. Mogłem więc poeksperymentować, nie byłem zobligowany do działania w pośpiechu, którego nie lubię.

Nie musiałeś trzymać się terminów.

- Ale oczywiście praca w moim studiu to nie była jakaś anarchia, bo w ten sposób też się daleko nie zajdzie (śmiech). Mogłem jednak zrobić tę płytę całkowicie po swojemu. Jest to pierwszy album, którego jestem wyłącznym producentem artystycznym i wykonawczym, dlatego że sam go sfinansowałem. Można powiedzieć, że byłem tutaj wykonawcą, twórcą i tworzywem jednocześnie. W przypadku Skawalkera czy O.N.A. nagrywałem w ramach zespołu, tych głosów doradczych było więcej, nie mówiąc już o Kombii. Byli zewnętrzni producenci, znakomici zresztą, jak Rafał Paczkowski...

Ale trzeba było iść na kompromisy.

- Dokładnie tak. A tutaj robiłem wszystko po swojemu.

- Muszę powiedzieć, że odbiór tej płyty zaskoczył mnie zupełnie. Ten album chyba nie miał złej recenzji. Bardzo mnie to ucieszyło.

Nic tylko otwierać szampana.

- Już ze współgraczami otworzyliśmy nie raz (śmiech).

- To troszkę sentymentalny album poprzez powrót do muzyki mojej młodości. Uświadomiłem sobie któregoś dnia, że często bezrefleksyjnie wymieniamy takie nazwiska jak Jimi Hendrix, Jeff Beck, takie zespoły jak Deep Purple, Led Zeppelin, Black Sabbath, a to byli przecież nieprawdopodobni goście, którzy zmienili świat swoją muzyką.

- Pomyślałem sobie, że fajnie by było w ogóle nie ukrywać swoich fascynacji...

Odwołać się wprost.

- Właśnie. Dzięki iTunesowi mogłem kupić to, co już dawno pogubiłem, czyli płyty z mojej wczesnej młodości. Miałem je dawno temu na taśmach analogowych, których w tej chwili nie miałbym nawet na czym odtworzyć.

- Wróciłem do tego. Postanowiłem, że nagram płytę brzmiącą nowocześnie, ale jednocześnie będącą wielkim ukłonem w kierunku klasyki bluesa, rocka i moich korzeni. Wyszło z tego "Me And My Guitar".

Zobacz Grzegorza Skawińskiego w teledysku do singla "Strength To Carry On":


Już dobrych parę lat temu Grabaż zaśpiewał, że "rock and roll umarł, rock jest martwy". Obecnie śmierć rocka ogłasza się niemal codziennie. Jak to z tym rockiem jest?

- Rock nie umarł. Wystarczy popatrzeć na sukcesy rodzimego Behemotha, choć to bardziej metal niż rock. Ale póki są gitary, póki istnieje ten rodzaj ekspresji, póty rock będzie istnieć. Ta muzyka ma w sobie coś takiego, co daje kopa. Są jednak tacy, którzy tę ekspresję realizują za pomocą syntezatorów.

- Muzyka rockowa ciągle ma się dobrze, ale myślę, że przyjdzie wkrótce płodozmian. Tak jak grunge stał się w pewnym momencie mainstreamem. Pamiętam jak ze starym składem Kombi byliśmy w Ameryce, kiedy weszło "Smells Like Teen Spirit". To rozwaliło wszystko, to było jak najlepszy pop. Używam tego jako przykładu; myślę, że możemy być blisko rewolucji tego rodzaju.

- Rock and roll to nie tylko samo granie, ale też postawa. Uważam jednak, że wszystkie zewnętrzne oznaki utożsamiania się z danym gatunkiem to dziecinada. Albo takie mówienie, że ktoś jest "programowo niepokorny"...

Pozerstwo?

- Oni pozują na niepokornych czysto koniunkturalnie.

- W ogóle nie lubię łączenia muzyki z polityką czy jakąkolwiek ideologią. Muzyka ma grać na naszych zmysłach, oddziaływać na nasze uszy. To nie znaczy, że muzyka ma nie mieć treści. Ale jeśli treść staje się ważniejsza niż sama muzyka, to wtedy jest to pewna manifestacja, kreacja. Mnie to nie przekonuje.

Czy daleko będą od prawdy, jeśli postawię tezę, że występowanie w ramach Kombii jest dla ciebie działalnością zarobkową, a ta solowa płyta to już granie dla przyjemności?

- Kłamałbym, gdybym powiedział, że tak jest do końca. Ale jak każdy człowiek chcę pracować i zarabiać, a Kombii mi to zapewnia. Gdyby nie Kombii, być może taka płyta jak "Me And My Guitar" by w ogóle nie powstała, nie byłoby mnie na nią stać.

- Kombii to zespół o bardzo długiej tradycji, różnych wątkach działalności. Ja bym go ani nie potępiał, ani nie klasyfikował. Może jeszcze coś nagramy, co kogoś mocno zaskoczy? Lepiej wtedy nie odszczekiwać czegoś, co się kiedyś powiedziało. Dlatego w tej sprawie wypowiem się tak...

...dyplomatycznie.

- Spokojnie i z rozwagą. Granie w Kombii to nie jest dla mnie taka praca jak dla górnika pójście na przodek. Mam z tego sporo przyjemności. Jest to innego rodzaju działalność. Natomiast dla mnie jako gitarzysty rajem jest kierunek, który obrałem na solowej płycie.

- Ja się, broń Boże, nie tłumaczę. Jest to grupa z założenia popowa, która ma swoją publiczność. Nie ma sensu forsowanie w Kombii tego, co gram solo. Cóż to za problem - na mojej płycie grają te same osoby, Tkaczyki grają... Ale przenoszenie rocka, metalu na grunt Kombii to byłby absurd. Jest to zupełnie inny odbiorca.

- Jestem jedną z nielicznych osób na świecie, które takie diabelskie połączenie uczyniły: potrafię grać ciężkiego rocka i jednocześnie popowe rzeczy.

Niektórzy się faktycznie na tym mocno sparzyli, na przykład Chris Cornell.

- Ale widzisz, u niego był odwrotnie niż u mnie. Ja byłem wykonawcą znanym z Kombi. Niewielu wiedziało o moich hardrockowych początkach. I dopiero po przygodzie z Kombi przerzuciłem się na Skawalkera i O.N.A. Więc dla publiczności była to jakby mniejsza zdrada. W przypadku znanego z Soundgarden Chrisa Cornella to była inna sprawa. Nagle poszedł z Timbalandem i zrobił płytę. Ja mu się nie dziwię, choć ostatnio podkulił ogon i wrócił do grania z Soundgarden.

Strasznie go skrytykowano za tę płytę z Timbalandem. Moim zdaniem na wyrost.

- Ten album nie był aż tak zły. Gdyby ktoś nie wiedział, kim jest Chris Cornell, pewnie uznałby, że to fantastyczna płyta. Tak działa przypinanie łatek, szufladek i ideologii.

- Każdy ma prawo czasem czegoś spróbować. Ja spróbowałem powrotu do muzyki rockowej i teraz wiem, że moja działalność będzie przynajmniej dwutorowa, a może nawet trzytorowa, bo jeszcze coś tam zamierzam innego muzycznie robić...

Czy obecne relacje - albo ich brak - twoje i Agnieszki Chylińskiej można określić jako niechęć?

- Z mojej strony na pewno nie. Po latach to wszystko się we mnie uspokoiło, wygasło. W ogóle jestem człowiekiem, który nie nosi w sobie długo urazy. Potrafię wybaczyć. Jeśli los tak zadziała, że nasze drogi artystyczne się jeszcze zejdą, to będę się bardzo cieszył. Muszę przyznać, że O.N.A. to był najwspanialszy okres mojej twórczości - muzycznie, artystycznie.

A czy mówimy teraz o czymś czysto hipotetycznym, czy wierzysz, że to się naprawdę może wydarzyć?

- Ja zawsze widzę szansę, póki żyjemy. Swoją płytą dałem bardzo dobry przykład, bo nie jest to przecież dance'owe nagranie.

- Na razie tematu formalnie nie ma, nie rozmawialiśmy o tym. Ale absolutnie mieści mi się to w głowie, że moglibyśmy się dogadać i zejść. Nawet od strony zawodowo-technicznej jest to znacznie prostsze, niż mogłoby się wydawać. Wystarczy impuls.

- Wypowiadam się również za Waldka Tkaczyka. Z naszej strony nie ma w ogóle problemu. Jesteśmy w stanie odłożyć inne plany, żeby zająć się tą sprawą i zobaczyć, co z tego wyjdzie. Może płyta live, która nigdy się nie ukazała w ramach tego zespołu?

- Nie wyobrażam sobie powrotu O.N.A. bez Agnieszki. Chciałbym to mocno zaznaczyć. Były takie osoby, menedżmenty, które miały pomysł, żebym sobie znalazł młodą dziewuchę i grał pod tym szyldem. Absolutnie nie, to nie wchodzi w rachubę. Jakkolwiek dopuszczam możliwości zmiany składu muzyków, to jeśli chodzi o solistkę, nie mieści mi się to w głowie.

Czy w twoich trójtorowych planach będzie miejsce na wydanie skandalizującej autobiografii?

- Zostawiam sobie tę furtkę na późniejszy moment w życiu. Jestem osobą zbyt zajęta, właśnie kompletuję skład koncertowy, bo chcę zrobić trasę koncertową "Me And My Guitar".

Będziesz grał materiał z albumu i jeszcze coś?

- Tak, ten materiał jest dość krótki, więc zostanie to uzupełnione kompozycjami z innych płyt.

Skawalker?

- Skawalker i również wcześniejsze solowe rzeczy. Żeby koncert miał szerszy wymiar. Ale będą jeszcze inne niespodzianki, o których nie chcę mówić, bo nie byłyby wtedy niespodziankami.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas