Reklama

"Wreszcie brzmimy jak prawdziwy zespół"

No-Man to zespół wyjątkowy. Koncertuje sporadycznie, ale za to każdy kolejny album jest dla fanów wyjątkową muzyczną ucztą. Grupa wydała właśnie kolejną płytę koncertową i po raz pierwszy zagra w Polsce. O najnowszym wydawnictwie, nietypowym procesie twórczym i pisaniu bloga z Timem Bownessem rozmawiał Konrad Sikora.

Wasze najnowsze wydawnictwo "Love And Endings" to album koncertowy czy wydawnictwo DVD z dołączoną płytą CD?

- Sądzę, że to wydawnictwo to jednak płyta CD z dodatkową atrakcją w postaci DVD. Rejestracja wyszła nam całkowicie spontanicznie i po prostu spodobał nam się efekt końcowy. Dlatego zdecydowaliśmy się na wydanie. To wydawnictwo to w jakiś sposób kontynuacja "Mixtaped". Gdy nagrywaliśmy tamten album sytuacja była dość specyficzna. Nagrywaliśmy DVD mając świadomość, że No-Man gra swój pierwszy koncert od kilkunastu lat. Atmosfera była tego wieczoru wyjątkowa, ale szczerze mówiąc to na tej trasie na pewno zagraliśmy lepsze koncerty. I na "Love And Endings" też brzmimy zdecydowanie lepiej. Przede wszystkim wykorzystaliśmy prawdziwy zestaw perkusyjny zamiast sampli, co przełożyło się na odmienne brzmienie zespołu. Nagraliśmy ten koncert i po przesłuchaniu doszliśmy do wniosku, że to będzie świetne uzupełnienie "Mixtaped".

Reklama

Pokazujecie na nim zupełnie nowe oblicze zespołu. To już nie tylko ty i Steven Wilson. Rzeczywiście możemy mówić o zespole.

- Podczas prób w pewnym momencie doszliśmy do wniosku, że korzystanie z instrumentów zamiast sampli daje otwiera przed tym zespołem zupełnie nowe możliwości. Jedną z nich jest dynamika. Sample, choć dają ogromne bogactwo brzmieniowe, w żaden sposób nie oddadzą gry człowieka na prawdziwym instrumencie - gdzie możesz jedną nutę zagrać głośniej, drugą ciszej, z większym lub mniejszym atakiem. W czasie gdy nagrywaliśmy "Mixtaped" zaczęliśmy być coraz bardziej świadomi ograniczeń jakie narzuca nam korzystanie z sampli. Nie mogliśmy w pewnych momentach brzmieć tak delikatnie i tak agresywnie jak chcieliśmy. I wtedy zapadła decyzja, że gramy na żywo z wykorzystaniem perkusji.

- Wydaje mi się, że teraz wreszcie brzmimy jak prawdziwy zespół. Wszystkie składniki są wreszcie we właściwych proporcjach i mamy zupełnie nowe możliwości. Nagrywając każdą kolejną płytę pod szyldem No-Man chcieliśmy w jak najlepszy sposób oddać siebie. Wreszcie dojrzeliśmy do tej decyzji i przekształcenie kapeli w prawdziwy zespół jest właśnie takim oddaniem w pełni siebie, tego co czujemy i jak chcemy grać.

Pracując na tym wydawnictwem delikatnie rzecz ujmując udoskonaliliście kilka kompozycji. To nie jest tak, że raz skomponowany utwór powinien już pozostać zamkniętą formą, z tą samą melodią i tekstem? Bo rozumiem, że można zmieniać aranżacje. Mam tu na myśli choćby kompozycję "Lighthouse" czy "Revenge On Seattle".

- Niektóre utwory piszą się przez lata, albo wciąż piszą się od nowa. Po prostu grając je wyzwalasz w sobie coraz to nowe emocje i dodajesz do niego coraz to nowe elementy. Tak jest w tym przypadku. Jeśli chodzi "Wherever There Is Light" to tutaj mamy do czynienia z zupełnie odmienną sytuacją - ten utwór komponowaliśmy kilka minut. Po prostu sam nam nagle wyszedł i to dokładnie tak jak chcieliśmy. "Lighthouse" wciąż był jakby szkicem, którego w żaden sposób nie mogliśmy dokończyć. Sądzę, że właśnie fakt, że gramy już na żywo dał nam w końcu tę iskrę, pozwolił wreszcie zagrać tę kompozycję tak jak to sobie od początku wyobrażaliśmy. Należy pamiętać, że ta piosenka to de facto rozwinięcie pomysłu z utworu "Song About The Heart", który po drodze przybrał jeszcze formę "Angel Gets Caught In The Beauty Trap" i wciąż w nas pęczniał i domagał się kontynuacji. Zmieniał się tekst, linia melodyczna partii wokalnych aż wreszcie otrzymaliśmy "Lighthouse". No i teraz wreszcie udało się ten utwór zagrać tak jak chcieliśmy wiele lat temu. I to właściwie nie zajęło nam siedem lat, ale 17. Mogę chyba szczerze powiedzieć, że ta wersja jest lepsza od tej, którą wszyscy znają z "Returning Jesus".

17 lat... spory kawał czasu...

- Jest taki utwór - "Love You to Bits", który określamy mianem dyskotekowej symfonii. Piszemy go już od 1994 roku i wciąż nie jest gotowy. Może kiedyś się uda (śmiech).

Na płycie znalazł się również jeden wcześniej niepublikowany utwór zatytułowany "Beaten By Love".

- Ta kompozycja, można powiedzieć, urodziła się w 1987 roku, kiedy zaczynaliśmy razem grać ze Stevenem. To jedna z pierwszych piosenek, które w ogóle napisałem. Nagraliśmy ją, ale jakoś nie pasowała do pozostałych naszych dokonań i w efekcie nie umieściliśmy go na żadnym wydawnictwie. Prawie już o niej zapomniałem. Dokonaliśmy kilku poprawek i wersja koncertowa wyszła nam całkiem nieźle.

Czyli takie zespołowe brzmienie koncertowe zaowocuje też zespołowym brzmieniem na płycie?

- Jestem zdecydowanie przekonany, że kolejna płyta No-Man powinna powstać właśnie w takim składzie, w jakim gramy teraz na koncertach. Jak już mówiłem, jesteśmy wreszcie zespołem i to daje nam zupełnie nową perspektywę. Jedynym problemem jest tylko synchronizacja w czasie. Każdy z nas udziela się w wielu muzycznych projektach i znalezienie wolnego czasu w tym samym momencie niejednokrotnie graniczy z cudem. Sami wiecie ile rzeczy ma na głowie Steven. A jest nas w sumie siedmiu.

Ale już jakieś kroki w tym kierunku poczyniliście?

- Pierwsze przymiarki robimy, ale to jeszcze długa droga. Wciąż pracujemy ze Stevenem nad "Love You To Bits". Zawsze wyobrażaliśmy sobie ten utwór jako trwające przez całą płytę śledztwo. Jest taki album "Slave to the Rhythm" nagrany przez Grace Jones i wyprodukowany przez Trevora Horna. To właśnie takie muzyczne śledztwo. Osiem piosenek będących tak naprawdę różnym podejściem do tego samego utworu. Bardzo lubimy ze Stevenem to wydawnictwo i coś takiego chcielibyśmy z "Love You To Bits" osiągnąć. Do tego mamy jeszcze zarejestrowanych parę innych utworów, które powstały w przeciągu kilku ostatnich lat, ale na razie nie układa się to wszystko w jedną całość.

Podobno zaczęliście również pracę nad ścieżką dźwiękową do filmu "Weak Species".

- Jeszcze nie zaczęliśmy, bo wciąż czekamy na to aż wreszcie ruszy produkcja, ale wierzę, że to będzie dobry film. Jego reżyser jest naszym fanem i już wcześniej wykorzystywał kompozycje No-Man. Ścieżka do tego filmu w dużej mierze również opierać będzie się na tym co już wcześniej stworzyliśmy, ale zdecydowanie pojawią się również nowe kompozycje i jakieś instrumentalne szkice, które pozwolą to wszystko spleść w całość.

Rusza wasza trasa koncertowa, i tym razem wreszcie dotrzecie do Polski. Choć może słowo trasa to zbyt dużo powiedziane...

- Sądzę, że możesz tak spokojnie mówić. Wiem, że to tylko pięć koncertów, ale dla nas to prawie jak pół roku (śmiech). Po raz ostatni taką prawdziwą trasę zagraliśmy w 1993 roku. Potem nie graliśmy w ogóle do 2008 roku, ale ta trasa składała się już tylko z trzech koncertów. Chyba możemy uznać, że obecna jest naszą najdłuższą od 19 lat. I 26 sierpnia zaczynamy w Krakowie.

Niezły slogan reklamowy "Najdłuższa trasa od 19 lat"...

- To prawda, chociaż boję się czy dotrwamy do ostatniego koncertu, bo prawdopodobnie już przy czwartym będziemy ledwo żywi. To może być ponad nasze siły... (śmiech). A wracając do naszej wizyty w Polsce, to prawda jest taka, że zawsze chciałem tu zagrać. Wiem, że mamy tu wielu fanów, bo spotykaliśmy ich na koncertach w Niemczech czy w Holandii. I cieszę się, że wreszcie się udało.

Wspominałeś o tym, że jesteście wszyscy bardzo zajęci. A co słychać w twoich innych projektach?

- Slow Electric w październiku zagra na festiwalu w Estonii, a potem zabieramy się za pracę nad drugim albumem. Część materiału mamy już przygotowaną. Wraz z Giancarlo Errą myślimy również o kolejnej płycie Memories of Machines, ale to na razie jest etap rozmów. Zostaje jeszcze Henry Fool. Tutaj w sumie uzbierało się już materiału na trzy płyty. Jest ona bardzo zróżnicowany, od instrumentalnych improwizacji po bardzo rozbudowane i złożone kompozycje. Nagrania trwają. Poza tym pracuję z Jacobem Holm-Lupo z grupy White Willow. Nagraliśmy już kilka piosenek. To bardzo słodkie, akustyczne kompozycje. Pomaga nam w realizacji tego materiału Andrew Keeling, który m.in. przygotowuje aranżacje orkiestrowe dla Roberta Frippa. Będzie na tej płycie wiele partii smyczkowych dlatego poprosiliśmy go o pomoc. Do tego robię jeszcze kilka innych rzeczy.

Może skoro udało się z No-Man to i Slow Electric lub Memories of Machines zagrają w Polsce?

- Byłoby wspaniale. Ze Slow Electric byliśmy już w Estonii i na Ukrainie, więc można rzecz, że powoli się zbliżamy... (śmiech)

Oprócz tego, że jesteś muzykiem ważną częścią twojej pracy jest prowadzenie wytwórni Burning Shed. Działacie już kilkanaście lat jako całkowicie niezależna firma i wciąż się rozwijacie. Kiedy zakładaliście to wydawnictwo sądziłeś, że stanie się tak prężne i tak znaczące?

- Chyba nie. To był wynik naszej pasji i zainteresowań. Nie traktowaliśmy tego jako przedsięwzięcie biznesowe. Z czasem okazało się jednak, że potrafimy dostosować model naszej działalności tak, aby zachować tę pasję, a jednocześnie potrafić odnosić z tego korzyści finansowe. Przecież zaczynaliśmy od tego, że wydawane przez nas płyty to były wypalane na komputerze CDRy. Chcieliśmy mieć artystyczną wytwórnię, która będzie oferować wyjątkowe rzeczy w bardzo limitowanym nakładzie. Dzięki płytom CDR mogliśmy znacznie ograniczyć koszty. To oczywiście wiązało się również z brakiem oprawy graficznej i tego typu sprawami. Ale chodziło o muzykę, o dzielenie się nią. I już od samego początku zainteresowanie tym, co oferujemy przerosło nasze oczekiwania.

- Potem zaczęliśmy działać jako oficjalny sklep dla No-Man i Porcupine Tree, co przyniosło kolejne profity i pozwoliło na rozwój firmy. Nawiązywaliśmy kolejne kontakty i rozszerzaliśmy naszą ofertę. Sieć naszych osobistych kontaktów okazała się być bardzo pomocna. Dzięki temu dysponujemy szerokim katalogiem bardzo odmiennych wykonawców. Wszystko działo się niejako samo, bo wciąż pozostawaliśmy wierni zasadom, które przyświecały nam na początku. Działamy tak jak sami chcielibyśmy być traktowani. Oferujemy towar, który sami chcielibyśmy kupić. Sądzę, że to przemawia do ludzi. Trafiliśmy na odpowiednią niszę.

A jak sobie radzicie w takim razie z powszechnym ściąganiem muzyki z Internetu? To dla was duży problem?

- Sądzę, że gdyby nie było takiej możliwości to wielu naszych artystów sprzedawałoby znacznie więcej płyt. Więc na pewno o jakimś wpływie na funkcjonowanie firmy możemy mówić. Z drugiej jednak strony, zespoły, które wydajemy budują mocną więź ze swoimi fanami. Ludzie spotykają się z nimi na koncertach, chcą zdobyć autografy i kupują płyty. Słuchacze zainteresowani naszą muzyką jednak w zdecydowanej większości jednak nadal kupują płyty, chcą poczuć tę fizyczną więź z zespołem. Z nielegalną muzyką w internecie większy problem mają artyści mainstreamowi. Gwiazdki z "X-Factora" i tego typu wynalazki nie zbudują tej więzi. W ich przypadku oprawa graficzna albumu i emocjonalny związek ze słuchacz-artysta nie ma znaczenia. Liczą się przeboje i pieniądze.

No to pomówmy jeszcze o innym aspekcie twojej działalności - blogu. Bardzo dokładnie opisujesz na nim utwory No-Man.

- Tak. Blog jest dla mnie takim miejscem, w którym mogę podzielić się swoją pasją. Tutaj zadziałała ta sama zasada co przy Burning Shed. Oferuję coś, co sam chciałbym dostać. Jako fan muzyki dałbym wiele aby dowiedzieć się co kierowało np. Robertem Frippem przy nagrywaniu tego czy innego albumu, co go inspirowało, z czym miał problem. To pozwala na dogłębne wczucie się w daną piosenkę czy płytę. Albo wyobraźmy sobie blog Davida Lyncha, który opisuje swój proces twórczy przy kolejnych filmach. Dlatego zdecydowałem się na bloga, bo tam mogę pisać o swoich uczuciach i odczuciach. Profile na portalach społecznościowych to raczej obowiązek i korzystam z pomocy innych przy prowadzeniu ich, a tutaj mam swój zakątek i staram się by było co poczytać. Czasami kiedy musisz opisać dlaczego napisałeś tę lub inną piosenkę zdajesz sobie sprawę z własnych emocji, odkrywasz pewne rzeczy na nowo. To bardzo ciekawe doznanie.

No to może napiszesz na nim coś po koncercie w Polsce. Będziemy czekać. Dziękuję za rozmowę.

Zobacz teledyski No-Man na stronach INTERIA.PL!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: No-Man | Tim Bowness | Steven Wilson | koncert w Polsce
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy