Vito Bambino: Czekam, aż ludzie się zorientują, że znam pięć słów na krzyż

Vito Bambino zadebiutował z płytą "Poczekalnia" /Szymon Gosławski /materiały prasowe

- Widziałem miłość w akcji - mówi. Gdy opowiada o swojej karierze, brzmi, jakby nie dowierzał - w to, że ludzie chcą go słuchać, że potrafi ich poruszać swoimi opowieściami, że zaufali mu na tyle, by z niecierpliwością wyczekiwać "Poczekalni". Solowy album Mateusza Dopieralskiego, czyli Vita Bambino z Bitaminy, już czeka na nich na półkach sklepowych. Bambino w pojedynkę zaskakuje i nadal ujmuje szczerością.

Anna Nicz, Interia: "Poczekalnia" to bardzo eklektyczny album, dla wielu fanów Bitaminy pewnie zaskakujący, taki był pierwotny zamiar? 

Vito Bambino: - Materiał na ten album zbierałem dość długo. W ciągu ostatnich kilku lat, gdy jeszcze pracowaliśmy nad "Kawalerką", a potem nad "Kwiatami i korzeniami" (tytuły albumów Bitaminy - przyp. red.), odkładałem każdy numer, który nie pasował mi do bitaminowego vibe'u, który jest jednak trochę grzeczny. Bitamina daje mi niesamowitą wolność w tworzeniu, ale okazuje się, że ma jakieś granice. Wiedziałem, że kiedyś wydam te kawałki, czekałem na inny kontekst, inną możliwość. I tak zbierałem te numery, reszta powstała podczas oczekiwania na dziecko. Kiedy powoli zaczęło się to krystalizować, wiedziałem, że można to ładnie wszystko zlepić.

Reklama

Jednym z tych napisanych wcześniej numerów jest "Oddaj", w którym razem z tobą śpiewa Natalia Szroeder. Piosenka wyróżnia się na tle całej płyty, jest dość zaskakującym miłosnym dialogiem.  

- Tak, zgadzam się. Było tak: poprosiłem naszego Tomka o to, żeby zagrał jakieś adelowe akordy, co na początku bardzo go zdziwiło, chłopaki z naszego zespołu wywodzą się z jazzu albo z muzyki etnicznej. Kupiłem od razu pierwsze akordy, które zagrał. Mówię: dobra, super, pozwól, że teraz ja się pobawię. Na początku numer był solowy, później pomyślałem o dialogu. Podoba mi się w nim to, że jest miłosny, ale opowiada o czymś, co teoretycznie jest w przeszłości i nadal nami w jakiś sposób rządzi. Myślę, że każdy to zna. Duchy przeszłości cały czas nas doganiają i często nie wiadomo, jak postawić kropkę.

Ta piosenka to oczko w stronę "Dumki na dwa serca". Końcówkę ze słowami "a mijają nam bez siebie" widzę jak filmowy finał, w którym te dwie osoby odchodzące w różne strony, odwracają się na moment. To symbol, że chyba nigdy tak do końca nie da się zamknąć akapitu, zawsze będzie to trudne, ale trzeba iść do przodu, nie traktować tego jak kotwicy, tylko jak dobre wspomnienie.

Co dało ci nagranie tej solówki? Co może jeszcze dać w przyszłości?

- Dało mi dużo zabawy. Nie wiem, co z tego może jeszcze być. Samo tworzenie było super uwalniające. Bariery, które jednak czasem czułem w Bitaminie, tu w ogóle nie istniały. Mogłem sobie mieszać w tekstach, dodawać innych przypraw, które wcześniej omijałem. Powiedziałbym, że to takie chilli. Bad boyowe chilli. Mogę zaśpiewać: "I'm on a motherfucking rampage", a gdyby to padło przy Bitaminie, nasz Piotrek przewracałby oczami. Tu nie miałem tego filtru. To może oczywiście uderzać w dwie strony, bo filtr w Bitaminie dbał w jakiś sposób o polskość produktu. Z kolei to, czy zostanie to odebrane pozytywnie czy nie, mnie nie powinno w sumie jakoś obchodzić. Ja swoje zrobiłem, a odbiorca niech z tym już zrobi, co uważa. Fajnie, gdyby najpierw kupił, a potem się obraził. (śmiech)

Myślisz, że ktoś się obrazi? 

- Nie, nie, mam nadzieję, że nie. Ale przypuszczam, że garstka osób nawet po usłyszeniu "Oddaj" mogła pomyśleć: ooo nie, nie, to już nie jest ten sam człowiek.  Albo ci, którzy kojarzą mnie z dawnych lat, kiedy rapowałem i byłem ulicznikiem, stwierdzą: o nie, ten to się skończył, już nie wie, czego chce. Może rzeczywiście nie wiem, czego chcę, ale coraz bardziej mam na to wyje*ane. Złapałem się na tym podczas pracy nad "Kwiatami i korzeniami", czyli nad piątym albumem - cały czas pamiętałem o tej publiczności, a nie chciałem. Fajnie byłoby pisać bez żadnych filtrów, redagowania albo udawania. Na "Kwiatach i korzeniach" czułem trochę ten filtr, presję "drugiego" albumu (w rzeczywistości to piąty album zespołu, ale następca "Kawalerki", dzięki której o grupie zrobiło się naprawdę głośno - przyp. red.), potem udało mi się to wyłączyć. Teraz nie bałem się już transparencji. To dla mnie bardzo uwalniająca płyta, przy której pracowało mi się bardzo swobodnie. Po cichutku, samemu. Oczywiście z pomocą mojej ekipy, na której zawsze mogę polegać. Ale decyzje podejmowałem tylko ja. 

Zapewne teraz dobrze wiesz, który tryb pracy bardziej ci pasuje - solo czy jednak z zespołem?

- To jest trochę jak z mieszkaniem na wsi. Często zazdroszczę chłopakom, że mają spokój, mój serdeczny kolega Amar żyje tam w swego rodzaju izolacji. Gdy tam jestem, myślę, że to jedyny dobry sposób na życie. Ale jednak po tygodniu zaczyna coś uwierać. Urodziłem się w Katowicach, potem zawsze mieszkałem w mieście, ciągnie mnie do stada, nie muszę wchodzić ze wszystkimi w interakcje, ale muszę wiedzieć, że ktoś obok jest. Z muzyką jest podobnie. Dobrze pracuje mi się samemu, ale wiem, że za moment przyjdzie czas na rozpracowanie albumu z grupą i tę część pracy też uwielbiam. Każdy dorzuca swoje pięć groszy, wnosi swój talent. A takich muzyków, jak ci, z którymi pracuję, ze świecą szukać.

Przy pierwszym odsłuchu płyty jeden z numerów szczególnie przykuł moją uwagę. To "Pytanie do niego". Gdy go słucham, zastanawiam się - masz kosę z Bogiem?

- Nie, raczej wiele pytań. Jak to jest jest, że mój przyjaciel Ali, z którym chodziłem do szkoły do Niemczech, może mieć rację, a ja nie, tylko ze względu na swoje pochodzenie? Dlaczego istnieje geograficzna granica wiary? Dlaczego religie raz potrafią zjednoczyć, a raz tak brutalnie podzielić? Nawet jeśli ludzie znają się długo, potrafi ona tworzyć dystans. Dlatego, że ktoś urodził się w takim czy innym miejscu na świecie. Ty wierzysz w taki sposób, ja w inny, nie chce nic mówić, ale ty wierzysz trochę źle. Ja trafię do raju, a ty niestety nie. Sama ideologia chrześcijańska, ta zapisana w Nowym Testamencie, jest bardzo piękna. Tylko przełożenie tego na praktykę przez instytucję nie do końca działa. Każdy powinien móc wierzyć na swój sposób.

Mój tata był Franciszkaninem. Pamiętam jedną z naszych rozmów. Dyskutowaliśmy o Mojżeszu i o rozstąpieniu morza. Powiedziałem, że według mnie to może być metafora, nie chodziło o dosłowne rozstąpienie wód. Tata spojrzał na mnie zdziwiony i stwierdził, że przecież to był cud i nic innego. W religii jest sporo rzeczy, które można interpretować, sporo godnych pochwały zachowań, ale i sporo złych. Lubię wierzyć w miłość i często widziałem ją w akcji. Wiem, jak potrafi dobrze działać na ludzi, więc coraz bardziej wolę wierzyć w nią, niż we wpajane mi ramy i zasady. A że na coraz więcej pytań nie znajduję odpowiedzi, zaczynam sam sobie na nie odpowiadać albo godzę się z tym, że tych odpowiedzi nigdy nie dostanę. Wiem, że Kościół katolicki chętnie sięga wtedy po przykład niewiernego Tomasza i prosi o wiarę bez dowodów i odpowiedzi. Myślę sobie: no genialne posunięcie! Nie zadawaj za dużo pytań, po prostu zaakceptuj. Trochę mnie to boli. 

Bóg często mi pomagał. Sama modlitwa, medytacja, proszenie siły wyższej jest uspokajające. Uświadamia nam, że nie jesteśmy sami. Myśl, że jest inaczej, jest trochę przerażająca. A jeśli raj istnieje i trafimy tam na zawsze - to także mnie przeraża. Myśli, że coś może być na zawsze. Nieważne, co to będzie. Nawet raj przybiera dla mnie postać piekła. Wolę wykorzystać czas, który mam tutaj. Cokolwiek mnie później czeka jest dla mnie tak abstrakcyjne, że po prostu boję się tego.

W piosence "Wachania" (z celowym błędem ortograficznym) przyznajesz się do wielu innych swoich słabości.

- Pada tam chyba najważniejsze zdanie: "Gdzie granica? Zależy, kto pyta". Na studia aktorskie w Kolonii przyjeżdżało wiele osób z różnych części kraju. Ja po zajęciach wracałem na swoją dzielnię, gdzie były same łobuzy, przez całe studia dorabiałem rozwożąc pizzę, miałem codziennie zderzenie z rzeczywistością. Co z tego, że na zajęciach powiedziałem fajny monolog z "Hamleta", gdy potem wracałem do normalnego świata. To było dla mnie błogosławieństwo. Pomogło nie zrobić z tego fachu religii. Nie jestem ani super wokalistą, ani świetnym aktorem, to że mogę z tego żyć wynika z faktu, że jeszcze nikt się nie skapnął, jak jest naprawdę. Ale gdybym mógł sadzić konopie w Portugalii, mieć pieska, pewnie wolałbym to robić. Mam szczęście, że mogę robić to, co lubię, ale jestem też świadomy, że to w każdej chwili może się skończyć. Wystarczy jeden głupi album, jeden głupi tekst i jeśli coś się wydarzy, nie będę smutny, że ludzie już nie chcą mnie słuchać. W "Wachaniach" przyznaję, że jestem głupi, inni może jeszcze nie do końca to widzą. Czekam, aż się zorientują, że znam pięć słów na krzyż.

Twój zasób słów jest znacznie szerszy! A ten zdrowy dystans jest imponujący. Z dystansem patrzysz też na nasz kraj. Masz podwójne obywatelstwo, na co dzień mieszkasz w Niemczech, więc widzisz Polskę z nieco szerszej perspektywy.

- Od małego smakowałem różnych kuchni, wychowywałem się z ludźmi różnych narodowości. Gdy widzę w Polsce protesty dotyczące emigrantów, dostrzegam, ile robi z nami wychowanie. Jak bardzo w obrębie jednej generacji możemy się różnić jeśli chodzi o podejście do różnych tematów. Ile zadr mieli w DNA nasi rodzice, a my tego już nie mamy. Gdy Polska gra z Niemcami czy Rosjanami, to nie jest zwykły mecz. Tego trzeba się pozbywać. 

Teraz ludzie boją się LGBT, przeraża mnie to, że w ogóle muszą to jakoś nazywać i nie myślą, że to po prostu ludzie. Mają trudności z tym, że ktoś jest inny. Gdy moi przyjaciele mówią, że będą głosować na Dudę, dziwię się też, jak możemy mieć tak odrębne zdania. Oni podają argumenty ekonomiczne, ja podejmuję decyzje na płaszczyźnie humanistycznej. Ale nie wiem, czemu nie rozumieją tego, że partia chce odgraniczyć strefy wykluczające daną grupę. Dyskutujemy, oni mają swoje argumenty, ja swoje, moje do nich nie docierają i odwrotnie. Trudno mi to zaakceptować w momencie, gdy ta polityka prowadzi do wykluczenia i utrudnienia życia pewnej części społeczeństwa. 

Mówisz, że czujesz się Europejczykiem?

- Tak. Jako kwiat czuję się Europejczykiem, ale zawsze podkreślam, że moje korzenie są polskie. Jestem patriotą, kocham swoją ojczyznę, ale teraz jako osoba dorosła też trochę jej nie kocham. (śmiech) Albo nie wszystkie jej kolory i barwy. W piosence "Je Suis Polonais" śpiewam "białko na twardo, w środku miękka". Polacy są niesamowicie gościnni, w Niemczech każdy to podkreśla. A potem przyjeżdżam do kraju i widzę, jak Polak traktuje Polaka, jak tutaj dochodzi do zgrzytu. Zaczyna boleć, gdy widzę, jak bardzo nie szanujemy siebie nawzajem.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Vito Bambino | Bitamina
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy