Taniec na wulkanie (wywiad z Sorry Boys)

Mika Aleksander

W swojej twórczości afirmują ulotność ludzkiego życia, bo potrafią "tańczyć na wulkanie". Nie skończyli promować nowej płyty, a już korci ich by nagrać kolejną, tym razem po polsku. Skąd Sorry Boys mają tyle energii?

"Publiczności nie oszwabisz byle melodyjką" - uważają muzycy Sorry Boys (fot. Tomasz Pasternak)
"Publiczności nie oszwabisz byle melodyjką" - uważają muzycy Sorry Boys (fot. Tomasz Pasternak) 

Wydany w listopadzie 2010 roku debiut "Hard Working Classes" zebrał wiele ciepłych recenzji. Pilotujące drugą płytę single "The Sun" i "Phoenix" cieszyły się jeszcze większym uznaniem słuchaczy i krytyków. Album "Vulcano" oczekiwań nie zawiódł i Sorry Boys uskrzydleni dobrym przyjęciem ruszyli w trasę.

Przed krakowskim koncertem (17 listopada) z wokalistką grupy Belą Komoszyńską i perkusistą Maćkiem Gołyźniakiem spotkał się Olek Mika.

Gdy rozmawialiśmy przy okazji debiutu, powiedziałaś, że u podstaw narodzin muzyki, z którą najbardziej się identyfikujesz i którą uważasz za prawdziwą, jest lament - ponieważ ludzie zaczęli śpiewać wychodząc od rozpaczy nie radości. Jakie emocje towarzyszyły wam, gdy rozpoczynaliście pracę nad "Vulcano"?

Bela: - Na tej płycie są i lamenty, ale podszyte świadomością, że po lamencie przychodzi oczyszczenie, a później euforia. "Vulcano" wyszło z dużej energii, która nie wynikała z rozpaczy czy z lamentu, a z ogromniej potrzeby powiedzenia czegoś nowego oraz energii, która istniała między nami w zespole.

Maciek: Mogę to tylko potwierdzić. Gros utworów powstawało w taki sposób, że Bela przynosiła swoje pomysły, swoją energię na próbę i wywoływała natychmiastową interakcję. Płyta zrodziła się z wielkiego natężenia emocji między nami i potrzeby stworzenia czegoś razem. Od początku wierzyłem w szczery przekaz Beli. Wiesz, to jest tak. album jest skończony, wydany. Nic nie można już poprawić, a ciebie "nosi". My już mamy ochotę by zrobić kolejne nowe rzeczy. Wszystko dlatego, że dostajemy od ludzi mnóstwo energii zwrotnej, mnie to nakręca do działania.

Bela: - Tak, ja też to czuję. Już nas korci, żeby zrobić coś nowego. Ta energia jest w nas nadal.

Zapytałem o emocje, bo zaintrygowała mnie notka promująca "Vulcano": "To płyta o archetypach i pięknie gatunku ludzkiego, który tańczy na wulkanie". Wizja... katastroficzna.

Bela: - Ona nie jest katastroficzna. Wszyscy jesteśmy śmiertelnikami i całe nasze życie jest takim tańcem, bo prędzej czy później ono się skończy. Ale ten taniec jest pięknem. To nie jest smutek, tylko refleksja. W dodatku ta refleksja - w moim założeniu - nie miała być smutna czy negatywna, raczej afirmatywna. Natura ludzka ma wiele odcieni, zarówno jasnych jak i ciemnych. Człowiek musi się borykać ze swoimi słabościami i z tym, co przynosi mu tak zwany los, ale tak naprawdę tę walkę codziennie wygrywa. Doświadczamy rzeczy radosnych i smutnych - piękne jest, że potrafimy na tym wulkanie tańczyć.

Po znakomitym singlu "The Sun" zmienił się wasz status z obiecującego debiutanta na grupę, która zaczyna spełniać pokładane w niej nadzieje. Piosenka miała premierą siedem miesięcy przed płytą. Mając na uwadze sukces singla czuliście presję finalizując album czy raczej spokój, że obraliście dobry kierunek? 

Bela: - Niezależnie od opinii, skończylibyśmy tę płytę tak, jak zamierzyliśmy, ale pozytywne przyjęcie "The Sun" uskrzydliło nas, pozwoliło nam z większą radością pracować nad resztą materiału.

Maciek: - Na pewno byłoby nam przykro, gdyby utwór nie miał dobrego feedbacku, ponieważ "The Sun" to jest sto procent Sorry Boys, numer, który powstał na próbie, a Marek [Dziedzic, producent "Vulcano" - przypis aut.] znakomicie wyczuł intencje i wpisał się w nie z produkcją.

Na albumie znalazła się "Zimna wojna" - pierwsza polskojęzyczna piosenka w waszym repertuarze. Skąd ta niespodzianka? 

Bela: - Chcieliśmy, żeby na płycie znalazła się chociaż jedna piosenka po polsku. Mieliśmy kilka polskich utworów, ale zdecydowaliśmy, że to będzie "Zimna wojna". Zmiana języka powoduje, że mój głos brzmi inaczej, linia melodyczna jest poprowadzona inaczej i to determinuje muzykę - istniało ryzyko, że ta piosenka zabrzmi inaczej niż reszta materiału, że nie będzie spójna. Ale wydaje nam się, że tak nie jest, że ona nie odstaje od reszty materiału.

Możliwe, że kolejną płytę nagracie w ojczystym języku?

Bela: - Wydaje mi się to teraz bardzo pociągające. Odbieram sporo pozytywnej energii związanej z "Zimną wojną", która była swoistą próbą. I to mnie inspiruje. Jest to kuszące wyzwanie.

Maciek: - Bardzo się cieszę, że to co powiedziała Bela nagrało się na twój dyktafon. Cieszę się, że jest szansa na polskie teksty.

Niewiele jest osób, które potrafią pisać po polsku piosenki, których się dobrze słucha, które mają odpowiedni bagaż emocjonalny i treść. Dla mnie "Zimna wojna" to piękny erotyk. A takich tekstów jest mało. Zgadzam się z Belą, że pisanie po polsku jest trudne. Tekst musi korelować z brzmieniem zespołu, w naszym przypadku wpisać się więc w nurt, który ma w pewnym sensie dość sztywne ramy. Uważam, że ta piosenka ma odpowiedni dla nas rodzaj emocji. Jestem jej fanem.

Instrumentalnie także trochę eksperymentujecie. Na "Hard Working Classes" znalazły się sitar i saksofon, a teraz sięgnęliście po - jeszcze bardziej egzotyczne dla melancholijnego rocka - dudy.

Maciek: - Wiesz, ale te kroki w bok, nadal wpisują się w brzmienie zespołu. To jest tak: wiemy, jak chcemy dany utwór zacząć i jak go skończyć. Ten środek, to taka trochę magma, którą lepimy. Mieliśmy jasno określone kręgosłupy piosnek, przyniesionych przez Belę, i je obrabialiśmy. Mam wrażanie, że w ten sposób zawarliśmy w materiale pewien rodzaj prawdy o nas. Wybór Marka Dziedzica jako producenta , który odcisnął na albumie swoje piętno, to także była świadoma decyzja. To jest bardzo świadoma płyta.

Podczas naszej poprzedniej rozmowy pytałem o nazwę Sorry Boys, to tym razem zapytam dlaczego zdecydowałaś się na zmianę zapisu imienia z Izabeli na Bela. Takie skrócone formy zapisu stosują też reżyserki Kasia Rosłaniec czy Małgosia Szumowska. Czy to jakiś trend? 

Bela: - To stało się w sposób naturalny. Na "Vulcano" czuję się trochę inną osobą - zmiana imienia jest tu bardzo adekwatna. To Bela, w tym momencie mojego życia jest mi bliższa niż Iza (śmiech). A o trendzie nie wiedziałam.

Mam wrażenie, że powoli na polskim rynku muzycznym ton zaczynają nadawać artyści z kręgów szeroko rozumianej alternatywy: np. Brodka czy Mela Koteluk, a publiczności otwiera się na trudniejszy w odbiorze rodzaj muzyki. Jako twórcy, dostrzegacie taką zmianę?

Maciek: - Rzeczywiście, jest tak jak mówisz. To tylko obserwacja i staram się mieć do tego dystans. Robiąc muzykę nie mogę go stracić, nie mogę się zapomnieć i zacząć analizować ile było recenzji dobrych a ile złych, bo uważam, że nie tędy droga. One cieszą, ale nie są istotą rzeczy. Publiczność jest.

- Mam też wrażenie, że znowu pojawiła się bardzo świadoma publiczność, której nie oszwabisz byle melodyjką. Ludzie jeżdżą po świecie. Do nas przyjeżdżają zachodnie gwiazdy. Są ogromne festiwale (na których też byśmy z radością pograli, bo to pozwala zdobyć doświadczenie, gdy wychodzisz na scenę po dużych zespołach). Ludzie otworzyli się na nowe rzeczy. Chcą obcować z kulturą, z wszelkimi przejawami ludzkiej twórczości. I są gotowi płacić za nią. Wykształciła się na nowo świadomość, że kupując bilet wspomagasz artystę. Mam wrażanie, że takie przełamanie nastąpiło parę lat temu.

- To, że my na próbach myślimy o robieniu nowych numerów jest wynikiem energii ludzi, którzy przychodzą na koncerty. Mamy tą energię i to jest najlepszy przykład na to, że ludzie chcą przychodzić i wydawać pieniądze, nawet w tych trudnych czasach.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas