Sorry Boys "Vulcano": Uszlachetniony debiut (recenzja płyty)
Mika Aleksander
Pierwszy album Sorry Boys, choć zebrał sporo pozytywnych recenzji, nie przyniósł grupie przewidywanej popularności. Druga płyta, zatytułowana - nomen omen - "Vulcano", ma szansę sprawić, że ta, tym razem, wybuchnie.
"Hard Working Classes" nie zaistniał w świadomości szerokiej publiczności ponieważ - jak się wydaje - zbyt jednoznacznie wpisywał się w propozycje spod znaku melancholijnej, rockowej alternatywy. W dodatku zespół, jak to debiutant, trafił w pierwszej kolejności do grona odbiorców sceny, z której się wywodzi i tak wylądował na rynku jako przedstawiciel niezależnego rocka. Etykieta jak najbardziej trafna, ale - jak każda etykieta - ograniczała.
Skoro "Vulcano" ma komercyjny potencjał, można by pomyśleć, że grupa musiała pójść na gatunkowy kompromis. Otóż, wcale nie! Warszawski skład żadnych bezpośrednich ukłonów w kierunku fanów muzyki środka nie czyni. Ba, zespół na nowej płycie właściwie w ogóle stylistyki nie zmienił.
Czym więc dowodzona przez Belę Komoszyńską formacja miałaby nowych fanów pozyskać?
Po pierwsze, klimatem. Po drugie, znakomitymi pomysłami aranżacyjnymi i dopieszczoną produkcją.
"Vulcano" zawiera 10 wysmakowanych brzmieniowo, pełnych przestrzeni i poetyckiego piękna, ale już nie tak jednoznacznie mrocznych jak te z debiutu, kompozycji. Nowe piosenki, choć smutne, są w większości lekkie, dynamiczne i przystępne.
Już single "Phoenix" i "The Sun" uwodziły niezwykłym nastrojem. A na płycie znalazły się jeszcze bardziej urokliwe kompozycje, jak choćby bazujący na chórkach i wpadającym w ucho refrenie otwierający ją "Evolution (St Teresa)", który został trzecią produkcją promującą wydawnictwo, czy zawierająca folkowy motyw tytułowa piosenka.
Bela niewątpliwie rozwinęła swoje umiejętności wokalne: potrafi wywołać niepokój, potrafi być przejmująca, umie też zaśpiewać kojące nuty.
Na "Vulcano", oprócz klasycznego instrumentarium, spotkamy dudy, fortepian i elektronikę. Nie ma jednak udziwnień. Album nie jest zlepkiem dźwiękowych motywów i różnorakich wokaliz wplecionych w transowe, gitarowe tło. Przeciwnie, kompozycje są spójne i tworzą zwartą całość. Nawet "Zimna wojna" - pierwsza w repertuarze zespołu piosenka zaśpiewana po polsku - nie wypada jak jakieś kuriozum.
Bogata paleta muzycznych środków wyrazu i wysoka jakość autorskich pomysłów to wynik naturalnej ewolucji muzyków, ewolucji przemyślanej i świadomej. Zespół na "Vulcano" zachował zmysłowy klimat, którym czarował i za który zbierał plusy jego debiut, a jednocześnie zręcznie wzbił się ponad rockową prostotę - i to jest kolejny powód, by wieszczyć Sorry Boys większy sukces niż osiągnął za sprawą "Hard Working Classes".
Sorry Boys, "Vulcano", Mystic
8/10