"Prosto z serca"
Erik Rutan, lider i frontman amerykańskiego Hate Eternal to człowiek z wizją. Jak sam mówi, nigdy się go nie pozbędziemy. Wie, co chce i jak to osiągnąć. Tym razem były gitarzysta Morbid Angel sięgnął po starych znajomych z Ripping Corpse i Cannibal Corpse oraz młody perkusyjny talent, aby po raz kolejny pokazać światu, że death metal nie jest żadną zabawą. Album "Fury And Flames" - death metal XXI wieku. Z Erikiem Rutanem rozmawiał Bartosz Donarski.
O ile dobrze pamiętam, w 2007 roku Hate Eternal obchodził 10. rocznicę działalności. Co ty na to? Czujesz, że minęła cała dekada, odkąd zacząłeś grać na własny rachunek?
Zupełnie nie zdaję sobie sprawy z tego, że minęło już dziesięć lat. Ale to wspaniałe. Minęło sporo czasu i liczę, że będzie tak przez następne dziesięć lat.
"Fury And Flames" właśnie trafia na rynek. To nowy album i w tym sensie jest to kolejny krok w waszej karierze, ale czy nie jest to również otwarcie całkowicie nowego rozdziału w historii Hate Eternal? Sporo spraw uległo zmianie.
Masz rację, to nowy rozdział. Prawie wszystko się zmieniło. Jest nowy skład, nowa wytwórnia (Metal Blade). Było to coś, czego naprawdę potrzebowałem. Każda zmiana wychodzi na dobre, szczególnie ta pozytywna.
Płyta jest bardzo dynamiczna, dzieje się na niej wiele różnych rzeczy. Jak dla mnie utwory są bardziej charakterystyczne niż na jakimkolwiek z wcześniejszych dokonań Hate Eternal. Mówiąc w skrócie, numery łatwiej zapadają w pamięć, nawet jeśli wciąż jest to granie techniczne i dość złożone.
Zgadzam się z tobą w stu procentach. Uważam, że w pewnym sensie jest to nasz najbardziej chwytliwy materiał, choć z drugiej strony nadal brutalny, chaotyczny i złożony. Ta płyta to idealne połączenie wielu rzeczy.
Kiedy zaczynałem pisać muzykę, pozwoliłem, żeby wszystko działo się naturalnie, niejako samoistnie. Nie zastanawiałem się, czy album ma iść w tym czy innym kierunku, co ma być, a czego nie ma być. Wszystko samo ze mnie wypływało. To taki naturalny postęp, bez kalkulowania.
Dominuje masywność i potworny ciężar. Jest też swoisty intensywny groove, za sprawą którego album brzmi współcześnie, bardzo nowocześnie. Można to nazwać ekstremalnym death metalem XXI wieku.
Tak, jest tam ten ekstremalny groove. Jest tego znacznie więcej niż na poprzedniej płycie. Oczywiście nie chciałem odcinać się od przeszłości, ale z jakiegoś powodu było inaczej. Może dlatego, że tworząc ten album sporo pracowałem z Jadem [Simonetto, nowym perkusistą - przyp. red.]. Tym razem prace przebiegały bardziej zespołowo. W przeszłości Derek [Roddy, poprzedni bębniarz] nie włączał się aż tak mocno w proces twórczy i większością rzeczy zajmowałem się sam.
Teraz było inaczej. Wspólnie z Jadem pracowaliśmy nad tempami, dynamiką utworów, właściwie wszystkim. To samo zresztą jeśli chodzi o Shaune'a [Kelleya, gitara, Dim Mak, eks-Ripping Corpse] i Aleksa [Webstera, bas, Cannibal Corpse]. To wszystko zdecydowanie odcisnęło swe piętno na kształcie tego albumu.
Album znów wykonany jest na najwyższym poziomie technicznym. Tego też chyba oczekują od ciebie wszyscy fani. Myślisz, że można to wykonać jeszcze lepiej, udoskonalić technicznie? Jest jeszcze na to miejsce?
Technika nigdy nie była najważniejszą kwestią w tym zespole. Nigdy nie staram się grać supertechnicznie tylko po to, żeby tak wyszło. Rzecz nadal polega głównie na tym, jak czuje się dany riffy, jakie emocji towarzyszą danemu utworowi. Tak jak mówisz, ten album jest idealnie zagrany pod względem technicznym, ale nie jest to rodzaj techniki jaki uprawia spora część dzisiejszych zespołów, zapatrzonych tylko w tę stronę.
Owszem, płyta jest wciąż techniczna i złożona, ale nadal istnieje w niej miejsce na postęp, udoskonalenie. Tak samo jak w życiu, we wszystkim jest miejsce na rozwój. Wiesz, ja nie zawracam sobie aż tak bardzo głowy samą techniką, bardziej interesuje mnie samo wykonanie muzyki, proces jej komponowania. Nie ma nic ważniejszego.
W porządku, utwory muszą być interesujące, przyciągać uwagę, ale przecież postęp techniczny wcale nie musi z tym kolidować. Niektóre zespoły robią nieraz coś na pół gwizdka, i choć muzyka jest fajna, pozostawia sporo do życzenia w kwestii precyzji wykonania...
Nie wydaje mi się, żeby Hate Eternal musiał być bardziej techniczny niż jest to teraz. Uważam, że to co mamy to idealna kombinacja techniki, brutalności, ciężaru i melodii. Nic więcej nie jest tu konieczne.
Wyjątkowo techniczne, zawiłe granie zostawiam innym zespołom, które się dziś w to bawią, bo to nigdy nie był nasz styl. U nas od zawsze chodziło przede wszystkim o dobre kompozycje, porządne riffy, melodie. To jest najważniejsze. Oczywiście zawsze staram się lepiej zagrać, lepiej coś wykonać, wyprodukować, ale sama technika - nie czuję, żeby była to kwestia najistotniejsza.
Tytuł płyty wydaje mi się być bardzo gniewny. Czy taki właśnie stan umysłu towarzyszył ci podczas prac nad "Fury And Flames"?
Tę płytę zadedykowałem Jaredowi Andersonowi, mojemu przyjacielowi i dawnemu koledze z zespołu, który zmarł ponad rok temu. Tytuł "Fury And Flames" odzwierciedla tak naprawdę jego osobę. Ukazuje to także sama okładka. Płomienie to śmierć, wściekłość to wszystko co dookoła; zagubienie po odejściu Jareda, związane z tym różne emocje, cały ten trudny dla mnie czas.
Napisałem to wszystko już po jego śmierci. Myślę, że właśnie dlatego ta płyta ma sobie tak wiele emocji. Śmierć najlepszego przyjaciela to ogromny cios. Chciałem temu wszystkiemu nadać jakiś sens. To niezwykle osobista płyta, która bardzo mi w tym pomogła.
Muzyka chyba zawsze była dla ciebie takim wentylem bezpieczeństwa, ujściem dla emocji.
Tak, i myślę, że właśnie z tego powodu wszystko, co do tej pory zrobiłem jest prawdziwe i szczere, bo płynie prosto z serca. Najlepsza muzyka pochodzi z serca, duszy. Nie chodzi w niej o matematykę, o mówienie sobie: Bądźmy najbardziej techniczną grupą na świecie. Mnie to gówno obchodzi.
Jasne, gramy technicznie i ta muzyka jest złożona, ale jej podstawą są emocje, uczucie, które obecne jest w utworze, a nie surowa technika. Wszystko co napisałem dla Hate Eternal jest w pewien sposób sentymentalne, stoją za tym emocje. Ten zespół od samego początku był dla mnie takim ujściem, wyrażeniem emocji w tym stylu, pozytywnym stylu.
Jak dobrze wiadomo, od dobrych kilku lat jesteś też producentem we własnym "Mana Recordings", zajmujesz się też nagrywaniem innych zespołów. Doświadczenia te na pewno pomagają też w ulepszaniu brzmienia Hate Eternal, jesteś w tym po prostu coraz lepszy. Ale czy kończy się to tylko na produkcji? Czy inne grupy, które produkujesz mogą też w jakimś stopniu wpływać na to, jak zmienia się twój zespół?
Sam nie wiem. Produkowanie płyt to dla mnie zupełnie inny świat. Oddzielam to od tego, co robię i gram w Hate Eternal. Oczywiście sporo nauczyłem się z pracy w roli producenta, jak np. chemii, która łączy zespół, klimatu, jakie się wytwarza podczas działań w studiu, kontaktów z różnymi ludźmi. Praktycznie każdy dzień spędzony w studiu przynosi coś nowego. Podobnie jak na trasach czy w życiu jako takim.
Staram się zwracać uwagę na wszystko co robię każdego dnia. Widzę, ile ludzie są w stanie z siebie dać, bo ja sam daje z siebie wszystko, namawiam do tego inne zespoły. Przez ostatnie lata wyprodukowałem sporo płyt i dzięki temu coraz lepiej wiem, co mogę osiągnąć, co jestem w stanie zrobić. Ale uczę się też od innych muzyków. Wiem ile mogę z nich wycisnąć.
Dzięki za rozmowę.