"Potrafimy pisać piosenki"
Podobnie jak słynny John Dillinger chicagowskiej policji w początkach poprzedniego wieku, tak i grupa z New Jersey od 10 lat wymyka się wszelkim ogólnie przyjętym normom znanym w dość zdefiniowanym świecie muzyki ekstremalnej. Jak mówi w rozmowie z Bartoszem Donarskim Ben Weinman, gitarzysta i lider The Dillinger Escape Plan, trzeci album "Ire Works" to pierwsza próba pełnego zdefiniowania ich stylu.
Po wewnętrznych problemach, a nawet chwilach zwątpienia, "Ire Works" to chyba najważniejszy album w waszej karierze, nie tylko w sensie muzycznym. Uporaliście się z tym wszystkim i gracie dalej.
Za każdym razem robimy coś innego i tym razem nie jest inaczej, ale chyba faktycznie ten album jest dla nasz szczególnie istotny, bo jak mówisz, udało nam się uporać z różnymi sprawami. Było pewne okoliczności, które nie sprzyjały nam.
"Ire Works" to taki pomost łączący zawikłanie pierwszych materiałów z bardziej rockowym podejściem z "Miss Machine". Zgodzisz się?
Absolutnie! Rozgryzłeś to (śmiech). Na tej płycie jest wszystko, co do tej pory zrobiliśmy, włącznie z EP-kami i innymi mniejszymi materiałami.
Płyta znów poraża różnorodnością.
Od zawsze najważniejsza była dla nas swoboda wyrazu, możliwość pójścia w dowolnymi kierunku. Myślę też, że na tym albumie udało nam się w końcu określić nasz styl od początku do końca. Z tak zróżnicowaną muzyką uczujemy się najlepiej. Są tu utwory niewiarygodnie szybkie, ale i zupełnie inne. Jesteśmy z tego bardzo dumni. Ta różnorodność to klucz do zrozumienia tego, co robimy.
Z jednej strony są tu utwory niezwykle intensywne, a z drugiej choćby "Black Bubblegum", który w idealnym świecie byłby zapewne numerem 1 na listach przebojów. Mówił ci już ktoś, że ten kawałek przypomina Foo Fighters?
Nie, ale to fajne porównanie. Ten utwór jest całkiem chwytliwy, nie ma co do tego wątpliwości, ale słuchając całej płyty, raczej trudno powiedzieć, żebyśmy szli w stronę pop rocka.
Wiesz, na początku wszyscy przykleili nam etykietkę niesamowicie pokręconego, technicznie grającego zespołu, w czym jest pewnie sporo racji, ale nam nie do końca o to chodzi. Rzecz polega na pisaniu dobrej muzyki. Na "Miss Machine" pokazaliśmy, że potrafimy pisać normalne piosenki, co dla niektórych było szokiem. I nie jest tak, że robimy to z jakiś komercyjnych powodów. Pisanie takich numerów to nasz własny wybór. Mając takie utwory jak "Black Bubblegum", album nabiera szerszego wyrazu i to się liczy.
Nie da się zaprzeczyć, że Dillinger ma swój udział w zrewolucjonizowaniu muzyki ekstremalnej, jeśli chodzi o technikę gry. To wtedy ludzie zaczęli głośno mówić o mathcorze czy math metalu. Ale patrząc na rozwój waszej muzyki, sądzę, że do końca nie na tym rzecz polega.
Dokładnie, to prawda. Naszym celem nigdy nie było ubieganie się o prymat najbardziej techniczne grającego zespołu na ziemi. Do dziś nie uważamy się za czysto techniczny twór, w stylu wielu innych kapel, które skupiają się tylko na tym aspekcie. Zresztą, nie sądzę, aby to się sprawdzało w jakimkolwiek przypadku.
Innym utworem, który zwrócił moją uwagę jest "Milk Lizard". Świetny kawałek z tymi pojawiającymi się dźwiękami trąbki i melancholijnym brzmieniem fortepianu. To też dość przystępny numer.
Wielu ludzi zwraca uwagę na te bardziej chwytliwe utwory, i są nimi nawet dość zaskoczeni, ale mam kumpla pracującego w poważnym przemyśle muzycznym, który dobrze to ujął: Reszta tej płyty nie nadaje się na rynek (śmiech). I w tym tkwi sedno - my nie staramy się wbić na listy przebojów, zrobić albumu popowego. To jest wciąż krańcowo ekstremalna muzyka.
Już nawet we wspomnianym "Milk Lizard", słyszę zdania innych w stylu: "Kawałek jest świetny, tylko dlaczego tak długo trzeba czekać na refren. Powinien wejść wcześniej". Wcześniej? Mam to w dupie.
Kształt kompozycji jest dokładnie taki, jaki chcieliśmy, żeby był. Ten utwór miał być właśnie takie, a nie inny. Z drugiej strony pewną przyjemność sprawia nam pisanie bardziej chwytliwych numerów, no ale są tu też utwory, których złożoność przewyższa wszystko, co można dziś spotkać na scenie.
Tytuł kompozycji "82588" nawiązuje do premiery "... And Justice For All". To ciekawe, bo Metallica jest raczej daleko od tego, co gra Dillinger.
Wiesz, to tylko tytuł, który nie ma zbyt wiele wspólnego z samą zawartością utworu. Po prostu nasz wokalista jest wielkim fanem Metalliki. Poza tym, ten utwór to istna petarda.
Jak, w tych dość trudnych okolicznościach, pracowało się wam nad tą płytą?
Powiedziałbym, że kilka rzeczy podczas pisania tego materiału było innych. Przede wszystkim mieliśmy tym razem znacznie więcej czasu, bo od dawna nie graliśmy tras. Byliśmy o wiele bardziej skoncentrowani na całym procesie powstawania "Ire Works". Druga sprawa to taka, że jeszcze przed nagraniami odszedł od nas perkusista, co zmieniło bardzo wiele. Nie mieliśmy po prostu perkusisty, z którym można by przerobić dobrze nową muzykę na próbach.
Początkowo musiałem sam zaprogramować perkusję - zanim jeszcze doszedł do nas Gil Sharone - co zupełnie zmieniło nasz sposób pracy, ale było też dla mnie kompletnie nowym doświadczeniem i sporym wyzwaniem. Siedziałem po nocach i upewniałem się, czy każde uderzenie jest takie, jakie powinno być. Niesamowicie cenne doświadczenie, ale i cholernie stresujące (śmiech).
W "Fix Your Face" słyszymy waszego dawnego wokalistę Dimitria, a w "Horse Hunter" Brenta z Mastodon. Zaplanowaliście to?
Właściwie nie mieliśmy tego w planach. To się stało pod sam koniec nagrań, gdy prawie cały album był już gotowy. Brent to nasz dobry znajomy i bardzo się cieszę, że pojawił się na tej płycie. Dimitri z kolei to wciąż jeden z moich najbliższych przyjaciół. Po prostu padło hasło: Zróbmy to, i to w zasadzie cała historia.
Myślisz, że "Ire Works" ma szansę przyciągnąć do The Dillinger Escape Plan szersze grono odbiorców?
Nie sądzę, to znaczy sam nie wiem. Wiesz, nie współpracujemy z jakąś gigantyczną wytwórnią, która wydaje mnóstwo kasy, żeby zespół mógł się pokazać naprawdę szerokiej publiczności. My zwyczajnie staramy się robić swoje i mam nadzieję, że krok po kroku będziemy iść dalej. Myślę, że to się jakoś tam dzieje samoistnie. W końcu dziesięć lat temu mało kto nas znał, a dziś wygląda to trochę inaczej.
Dziękuję za rozmowę.