Natalia Przybysz: "Te piosenki są jak zaklęcia, które nadal mają siłę" [WYWIAD]
Natalia Przybysz, po dziesięciu latach od wydania przełomowego krążka "Prąd", świętuje teraz jego jubileusz, w ramach którego pojawiły się reworki "Miodu" czy "Nazywam się niebo". Z tej okazji porozmawialiśmy z artystką, by powspominać wydarzenia sprzed 10 lat, ale i posłuchać o planach na świętowanie tego jubileuszu.
Wiktor Fejkiel: Spotykamy się przy okazji 10-lecia twojego albumu "Prąd". Co sprawiło, że zdecydowałaś się świętować jubileusz właśnie tego albumu?
Natalia Przybysz: - "Prąd" to album, po którego wydaniu poczułam wyraźny przełom, zarówno w mojej relacji ze mną, takiej twórczej, jak i dialogu z publicznością i odbiorcą. Znalazłam w sobie taką prawdziwą przestrzeń, z której zaczęłam pisać swoje piosenki. Tworzenie stało się dla mnie bardzo wyraźnym i odczuwalnym przeżyciem, szczególnie jeśli chodzi o feedback od ludzi, w postaci nie tylko różnych wiadomości, ale i na koncertach. Przełomowe też było to, że po wydaniu płyty "Prąd" na koncertach zaczęło się pojawiać po prostu więcej ludzi. Stąd chęć świętowania dziesięciolecia tego właśnie albumu.
W jaki sposób "Prąd" zmienił twoje postrzeganie tworzenia muzyki?
- "Prąd" był dla mnie muzycznym sięgnięciem do korzeni. Śpiewałam wtedy więcej soulu i R&B, ale takiego współczesnego. Na albumie natomiast postanowiłam zająć się bardziej bluesem i surowym rockiem. Pamiętam, że moja siostra była w szoku, kiedy wyszła piosenka "Nazywam się niebo". Zapytała mnie wtedy: "O Boże, Natalia! Ty lubisz country?". Wydaję mi się jednak, że to była bardziej folkowa rzecz (śmiech). W tym roku, świętując dziesięciolecie, zrobiłam właśnie rework tego utworu, gdzie zaprosiłam Dagadanę. Chciałam pokazać jeszcze bardziej ten folkowy aspekt piosenki, którą mogą śpiewać różne osoby, które odnajdują w sobie to niebo, księżyc i słońce. Postanowiłam uwolnić ją i dać do zaśpiewania innym osobom, które zrobią to kompletnie inaczej niż ja. Wiem też, że "Nazywam się niebo" żyje trochę własnym życiem i jest śpiewana przez masę ludzi w różnych okolicznościach. I mnie jako autorkę to bardzo cieszy, że stała się utylitarna. Ma swoje zaklęcie, które jak widać, działa.
Ten krążek jest dla ciebie nadal aktualny?
- Tak, bardzo się cieszę, że będę mogła znów tę płytę od początku do końca zaśpiewać na żywo na koncertach. Choć minęło 10 lat, mogę powiedzieć, że znam odpowiedź na to, jak to się stało, że zapomniałam o swoich piersiach. Tendencje, które kierowały mną wtedy, wciąż mnie nawiedzają. Wciąż potrzebuję sobie przypominać, że nazywam się Niebo. Każdego dnia muszę się zatrzymać i sprawdzić, czy jest we mnie dalej ta wrażliwość Królowej Śniegu, czy może właśnie mam taką surowość. Te piosenki są dla mnie takimi zaklęciami rzuconymi 10 lat temu, które nadal mają siłę. I lubię się zatrzymać i je sobie przypomnieć. Przypominam sobie zdanie mojej wtedy czteroletniej córeczki, która powiedziała słowa “Nazywam się niebo”. Wtedy wydało mi się ono potężne i nadal tak uważam, dalej jest dla mnie dobrą mantrą, która bardzo mnie uspokaja, dystansuje od mojej szaleńczej natury, która często łapie mnie w pułapki. Tak że cały czas sprawdzam, czy dalej nazywam się Niebo. Bardzo aktualne są dla mnie te piosenki.
A jak myślisz, co sprawia, że ten album jest wciąż aktualny dla słuchaczy?
- Nie można przed sobą udać różnych autentycznych przeżyć jak ciary czy orgazm, które przeszywają ciało i umysł. Wydaję mi się, że jeżeli piosenka ma swoją aktualność dla autorki i wywołuje u niej te autentyczne emocje, to automatycznie jest to odczuwalne wśród odbiorców. Zauważyłam też, że w dużej mierze są oni w moim wieku i podróżują ze mną przez to życie. Teraz, tworząc teledysk do reworku "Nazywam się niebo", słuchałam dużo opowieści osób, dla których ta piosenka była wtedy ważna i, co więcej, pozostaje taka niezmiennie. Czyli znowu to działa na zasadzie tego zaklęcia, które dla wielu jest dobre i ważne. Mam przynajmniej taką nadzieję.
Pamiętasz, co czułaś te 10 lat temu, gdy wychodził ten album? Spodziewałaś się takiego obrotu spraw?
- Nie spodziewałam się tego w ogóle. Pamiętam też historię, gdy dostałam Fryderyka za piosenkę "Miód" w kategorii piosenka roku. Poszłam wraz z Jurkiem na galę wręczenia, jeszcze wtedy w Warszawie. Nie wystroiłam się i po prostu siedziałam, jak w ostatniej ławce, śmiejąc się coś pod nosem. I nagle słyszę, że dostałam tego Fryderyka. Byłam w totalnym szoku. Pamiętam właśnie, że powiedziałam jakąś totalną głupotę, coś w stylu: "Wow! Nie sądziłam, że moje małe piersi będą dla kogoś tak wiele znaczyć i że dostanę za nie Fryderyka". Kompletna głupota (śmiech). Później pamiętam też, że jak grałam w Stodole, to jeden jedyny raz odważyłam się na stage diving. Później dopiero kolega mi wytłumaczył, że nie robi się tego na brzuchu tylko na plecach (śmiech). Było to dziwne uczucie, być dotkniętą przez tyle rąk z przodu ciała. Miałam wtedy jeszcze sukienkę, więc już w ogóle. To były emocje totalnej euforii, lecieć wśród ludzi, którzy sobie mnie przekazywali. Widziałam różnych swoich znajomych - z tej perspektywy nigdy z nikim nie rozmawiałam. To były niesamowite emocje zarówno moje, jak i publiczności na koncertach. Wiele ludzi na przykład płakało na moich koncertach podczas różnych piosenek. Do tej pory tak jest, ale wtedy nastąpił ten przełom, kiedy to się zaczęło.
Zobacz również:
Jakie wskazałabyś największe różnice między "Prądem" a ubiegłorocznym krążkiem "TAM"?
- “Prąd” jest jak nieheblowany, niewygładzony kawał drewna. Jest takim dużym kawałkiem tortu, bardzo niechlujnie nałożonym na talerz, ale totalnie esencjonalnym. Dużo jest tam zamaszystości kucharza, wyrwanych z korzeniami kawałków warzyw i świeżych ziół. "TAM" jest już taką wyważoną, bardziej świadomą swoich uczuć i emocji płytą, gdzie stawiam na jeden żywioł - wodę. Na wiele sposobów odmieniam tam przez przypadki sam żywioł wody. Dużo jest też o tęsknocie i marzeniach. Tutaj upatrywałabym tych największych różnic.
Skupmy się teraz na wydarzeniach w ramach jubileuszu. Pod koniec września wyszedł rework "Miodu", a w połowie października rework "Nazywam się niebo" z gościnnym udziałem Dagadany. Co nas jeszcze czeka?
- Myślę, że najważniejsze dla mnie jest to, że będę grać koncerty - całą trasę. Będę na niej grała całą płytę, ale nie obędzie się bez niespodzianek, deserów. Będziemy się widzieć w klubach w różnych częściach Polski i jestem bardzo ciekawa, jakie emocje we mnie wzbudzi. Czy będę miała tyle czułości co kiedyś, czy wejdę w te piosenki na nowo, co będę odczuwała, a co ludzie po tych dziesięciu latach będą odczuwać - to wszystko strasznie mnie ciekawi.
Dlaczego wybrałaś akurat "Miód" i "Nazywam się niebo" na reworki?
- Kierowałam się tym, które z tych utworów były dla mnie najważniejsze. To też były single, które mają największe swoje życie poza mną, są najczęściej odsłuchiwane i cieszą się dużym powodzeniem wśród ludzi, którzy śpiewają sobie je, na przykład, na castingach. Więc ja po prostu wiem o tym, że one wciąż żyją i dla mnie też są wciąż bardzo aktualnie.
Do "Nazywam się niebo", jak już wspomnieliśmy, postanowiłaś zaprosić Dagadanę. Jak współpracowało ci się z dziewczynami?
- Zawsze czułam, że ta piosenka ma w sobie taką słowiańską duszę. Bardzo podobała mi się muzyka L.U.C'a do filmu "Chłopi" i to, w jaki sposób podkręcała tę wirującą energię w filmie. Po prostu przeżyłam takie olśnienie, że muszę do "Nazywam się niebo" zaprosić właśnie Dagadanę. Dziewczyny mają dwie różne energie, do tego są szalenie otwarte, ciepłe i takie w tym wszystkim spontaniczne. Sama współpraca przebiegała nam świetnie. Dziewczyny są mocno zajęte, cały czas gdzieś koncertują, gdzieś podróżują, nawet do nas do studia przyleciały prosto z Islandii. Dagadana tej piosence nadały taką przyspieszającą falę, pełną kobiecej energii. Ostatnie słowa - "To ja jestem Księżyc i Słońce" - niezwykle mnie wzruszają, wyszło to naprawdę pięknie. Z jednej strony to ukorzenienie się przez Dagę, z drugiej Dana, która otwiera skrzydła i fruwa jak wolny ptak. Mam ochotę wtedy z tej dumy i emocji po prostu krzyknąć “Chwała Ukrainie”, bo Dana jest Ukrainką.
Pod koniec roku czeka cię jeszcze kilka koncertów w ramach projektu "Re:Krawczyk". Jak wspominasz Krzysztofa Krawczyka?
- Wspominam go, jako naprawdę genialnego artystę, ale i bardzo ciepłego człowieka. Czułam, że to nasz Polski Elvis. Nie mogę się doczekać tych koncertów, by móc znowu poczuć jego muzykę na żywo, w tak fantastycznym składzie.
Masz swój ulubiony jego utwór, którego szczególnie nie możesz doczekać, by zaśpiewać go na żywo?
- Bez zastanowienia "Wciąż pamiętam ciebie z tamtych lat".
Po tak intensywnym dla ciebie czasie, jaki masz plan na następny rok?
- Mam taki plan, żeby zacząć pracę na przełomie zimy i wiosny nad nowymi rzeczami, piosenkami. Nic więcej zdradzać nie będę.