Miuosh: Jest jeszcze masa muzyki do zrobienia [WYWIAD]

Katowicki raper i producent zdążył już przyzwyczaić swoich fanów do tego, że lubi wychodzić poza rap. Jako jedyny raper w kraju współpracował z Narodową Orkiestrą Symfoniczną Polskiego Radia, jest autorem muzyki do spektakli teatralnych i wielu koncertowych projektów specjalnych. Teraz prezentuje kontynuację projektu "Pieśni Współczesne" z Zespołem Śląsk. Na krążku po raz kolejny znaleźli się uznani artyści polskiej sceny muzycznej.

Miuosh opowiedział o albumie "Pieśni współczesne II"
Miuosh opowiedział o albumie "Pieśni współczesne II"NiemiecAKPA

Damian Westfal, Interia Muzyka: Jak życie? Poprosimy o małą aktualizację, bo ostatnim razem, przy okazji premiery płyty "Początek", mówiłeś o zatraceniu się między życiem prywatnym a zawodowym, o rozumieniu rzeczy i świata na nowo. Jak jest teraz? Wyhamowałeś?

Miuosh: - Trochę tak. Na pewno staram się rzadziej podnosić kotwice, mniej żywiołowo i mniej przebojowo realizować zadania związane z moją specyfiką pracy. Staram się żyć bardziej rodzinnie i nie szukam już takich projektów, które wyłączałyby mnie z codzienności na sto procent, a jeżeli już takie się trafiają, to staram się w nie angażować razem z moją żoną albo razem z żoną i córką i po prostu łączyć to wszystko. Życie pokazuje, że się da. Na pewno jest lepiej, bo nie jestem samotny w tym wszystkim, a byłem - i to na własne życzenie. Dużo przez ostatni czas zrozumiałem.

Co sprowadziło cię do decyzji o kontynuacji projektu "Pieśni Współczesne"?

- Pierwszy tom. To było w zasadzie w dzień premiery pierwszego tomu, trzy lata temu. Zobaczyłem wtedy i poczułem na własnej skórze, jak ten projekt się przyjmuje i jak ludzie do niego podchodzą - inaczej niż do kolejnego wydawnictwa albo kolejnego rapero-producenta. Wiedziałem już wtedy, że to niekoniecznie musi być jednorazowa rzecz i można jeszcze wiele rzeczy w tym, nie do końca określonym - poza mną i Zespołem Śląsk - towarzystwie starać się zrealizować. Wydaje mi się, że jest jeszcze masa muzyki do zrobienia, która może czerpać z tego pomysłu i ewoluować.

Już wtedy było marzenie o drugim tomie?

- Tak jest, już wtedy sobie uzmysłowiłem, że moim marzeniem byłoby, żeby zrobić kolejną część i dać sobie na to trzy lata. Jakoś tak się udało, że ten zamysł został zrealizowany. Trzy lata od tego projektu bardzo szybko minęły, bo on cały czas żył, miał jedynie swoje bardzo krótkie pauzy. Stosunkowo bardzo szybko ruszyliśmy po premierze w trasę koncertową. Niektórzy zaczynają grać, tak jak na przykład ja przy mojej solowej płycie "Powroty", w zasadzie w miesiąc po premierze, a jednak "Pieśni..." wymagają tego, żeby trochę to przemielić, przestawić, bardziej się do tego przygotować. Jeśli chodzi o produkcję koncertową, to jest to super projekt i trzeba bardzo dużo rzeczy zbudować, przearanżować, powymyślać i też chciałem, żeby ten projekt koncertowo był trochę seansem, przeżyciem, a nie tylko i wyłącznie wykonaniem kilkunastu utworów z płyty.

Szalony czas, co?

- Miałem na to trzy, może cztery miesiące. Trasa ruszyła, trochę potrwała, w międzyczasie dostaliśmy Fryderyka, potem ruszyliśmy w letnią odsłonę tej trasy - festiwalową, która też była kolejnym wyzwaniem.

Bo inne okoliczności?

- Po trasie ulokowanej w dość specyficznych, subtelnych przestrzeniach, które pozwalają zaprezentować coś w delikatny sposób i nagle wynieść to na scenę plenerową, przykładowo na Męskie Granie, gdzie gra się przed publicznością niesiedzącą, nie ma się tyle samo czasu, takich samych warunków, trzeba to zrobić inaczej. To było wyzwanie i też nas to dużo nauczyło. Udało się. Tamto lato szybko minęło, potem znowu ruszyliśmy w drugą trasę, która już była ogromnym projektem, bo zagraliśmy naprawdę masę tych koncertów, znowu dostaliśmy Fryderyka za ten projekt, jeszcze w międzyczasie wydaliśmy wersję live i już wtedy pracowałem nad kolejnym tomem.

To właściwie trasa koncertowa tomu pierwszego była preludium do kolejnego tomu, bo grały tam osoby, które pojawiły się dopiero na "dwójce".

- To było bardzo ciekawe, bo niektórzy grający z nami utwory podczas trasy koncertowej, nie byli często oryginalnymi wykonawcami pieśni z tomu pierwszego. Tak właśnie było z Dawidem Tyszkowskim, Natalią Schroeder, Wiktorem Waligórą, Maćkiem Musiałowskim - to byli ludzie, którzy wykonywali inne utwory z tomu pierwszego, a ja już z nimi pracowałem nad nowymi numerami na tom drugi.

Czym kierowałeś się przy wyborze artystów do tego projektu?

- Kieruję się zawsze czujnością muzyczną. Bardzo doceniam dobre rzeczy w ludziach i odzywam się tylko do tych, których uważam za dobrych ludzi, to jest najważniejsze dla mnie. Nie wyobrażam sobie zapraszać do projektu kogoś, kto mógłby go swoją postacią jakoś rozsadzić, poprzesuwać. Trzeba człowieka trochę poznać, przynajmniej gdzieś raz spotkać, zobaczyć, żeby wiedzieć, czym to rezonuje. Druga ważna kwestia to po prostu charakter muzyczny, klimat, zdolności i taka niepowtarzalność. Moim zdaniem każdy na tej płycie ma w sobie coś, czego nie ma nikt inny w tym kraju.

Dlaczego nie słyszymy ciebie na tym albumie?

- W pierwszym tomie byłem schowany w jednym numerze, ale tylko w wersji limitowanej, bo umieściliśmy tam utwór, który powstał jako pierwszy numer we współpracy z Zespołem Śląsk i w ogóle na tę płytę miał nie trafić. Ja nie czuję się odpowiednio mocny, żeby cokolwiek śpiewać. Bardzo bym chciał, ale to jest mój mega kompleks, że nie potrafię śpiewać chociaż w połowie tak dobrze, jak inni na tej płycie. A jeżeli chodzi o rap, to nie chciałem robić rapowych numerów na ten projekt, nie w ten sposób, nie tym razem. Nie widziałem tego, nie czułem. Absolutnie wyżyłem się tam producencko. Bardzo lubię w tym projekcie to, że w momencie, kiedy dochodzi do koncertu, na który wychodzę i staję z boku i jestem trochę wykonawcą, trochę odbiorcą, to czerpię z tego satysfakcję. Nie ma mnie na froncie i nie muszę od siebie dawać tego rodzaju energii. W zamian daję inną i inną też odbieram. To bardzo zaszczytne miejsce być odbiorcą tego albumu na żywo w wykonaniu tych wszystkich fenomenalnych ludzi. Nigdy z żadnym moim projektem nie miałem do czynienia pod tym kątem, a tutaj jest to satysfakcjonujące, więc nie chciałem sobie tego psuć.

Wrzesień jest tym miesiącem, w którym mijają dokładnie te trzy lata od wydania pierwszego tomu. Trzy lata koncertowania z tym albumem... Zdziwiła cię popularność tego projektu?

- Gdy tworzę nową muzykę, nigdy nie zastanawiam się, czy ona akurat wstrzeli się w jakieś trendy. Podchodzę do tego dość egocentrycznie i wydaje mi się, że jeśli ja takie zapotrzebowanie odczuwam, to warto je zrealizować, albo chociaż podjąć próbę. Bardzo ważnym elementem tego projektu są same koncerty i właśnie to, że nie podeszliśmy do tego, jak do jakieś typowej objazdówki z wykonawcami, tylko do czegoś, co ma być samo w sobie nie odtworzeniem i odśpiewaniem płyty, tylko czymś więcej - kolejną częścią tej przygody. Cieszę się, że to zostało docenione i ludzie te bilety kupują. Właśnie wyprzedajemy kolejną trasę koncertową, która rusza w styczniu. Ten projekt ma naprawdę jakąś taką moc w sobie, która pokonuje dużo barier. Tomek Organek, w momencie kiedy to nagrywaliśmy, śmiał się, że będziemy to grać całe życie. Miał rację, bo dobra muzyka nie musi się kończyć, jeżeli jest dobra, jeżeli ma odwagę, by sięgać coraz głębiej, coraz szerzej i zrzeszać wspaniałych ludzi.

Widzę, jaką frajdę sprawia ci ten projekt.

- Cieszę się, że "Pieśni..." nie są jakąś kolejną masówką. Poszedłem tutaj w ogień z czymś totalnie niespodziewanym, za co się nie złapał nikt, i to jest to, co daje mi teraz spokój. Z początku musiałem mocno walczyć, jak zaczynałem tłumaczyć moim współpracownikom, na czym ten projekt ma polegać. To nie jest muzyka, która będzie śmigać po rozgłośniach radiowych. To są numery, które mają w najlepszym przypadku po pięć minut, więc w radiu to poleci najczęściej pewnie pierwszy i ostatni raz przy okazji jakichś wywiadów ze mną. Wyżywam się przy tym totalnie muzycznie, ambicjonalnie, tekstowo.

Jak zaczęła się twoja przygoda z folklorem? Z jednej strony rapujesz, a więc prezentujesz miejską, współczesną muzykę, a tu nagle pokazujesz coś odmiennego. Taka muzyka zawsze była obecna w twoim życiu?

- Sam pochodzę ze Śląska. Uważam, że tu ogromny wpływ ma edukacja muzyczna: ta odgórna, domowa, rodzinna i ta, którą serwują znajomi. Moja historia i historie wszystkich innych muzyków, których znam, pokazują, że to jest jednak otoczenie. Muzyka, w której się wychowujemy, i jej poziom kształtują to, jakimi muzykami ewentualnie będziemy potem. Moi rodzice słuchali takiej, a nie innej muzyki, słuchali jej w konkretne dni, a nawet w konkretny sposób. U mnie w domu był to Pink Floyd, Queen, Michael Bolton, Dire Straits, Mike Oldfield, Republika. Jeżeli do tego się doda to wszystko, co do mnie wtedy przypłynęło w latach nastoletnich, czyli trochę elektroniki, trochę hardcorów, trochę rapu, to wtedy powstają rzeczy, po które potem twoja wewnętrzna strona wrażliwości sięga, jeśli chcesz coś stworzyć.

I to ma właśnie przełożenie na "Pieśni Współczesne"?

- Od płyty "Pop’" zacząłem już częściej łączyć rap z czymś innym. Chciałem pokazać, że nie tylko z rapu jestem ulepiony. "Pieśni..." też mi dają taką możliwość. Jak posłuchasz sobie tomu drugiego, to usłyszysz, ile tam jest lat 80. w brzmieniu. Kiedy przygotowywałem ten album do miksu i renderowałem ścieżki (tam są po prostu numery po 320 ścieżek), to słuchałem go sobie czasem bez chóru, bez orkiestry, bez żywych folkowych instrumentów, bez basu. To było naprawdę jak brzmienia lat 80., czyli rzeczy, które albo mam i zawsze chciałem mieć, albo po prostu znam od takich zespołów, jak a-ha czy Kombi. Te brzmienia funkcjonują na tym albumie i są trochę wizytówką tego, ile tej muzyki, na której się wychowywałem, jest nie tylko w mojej głowie, ale też pod ręką u mnie w studiu.

Jest szansa na trzeci tom?

- Jak zdrowie pozwoli i jak się świat nie skończy (śmiech). Mój kolega po jednym z koncertów podbił do mnie i powiedział - nie wiedząc o tym, że planuję nagrać drugi tom - że jak ten koncert się kończy i wychodzi z sali, to jedzie się do domu z taką myślą i z takim samym uczuciem, które towarzyszy, kiedy kończy się ulubiony serial i ogląda się ostatni odcinek. Nagle pytanie: "Co dalej? Czy może będzie drugi sezon?". To jest strasznie wyciągająca mentalnie, finansowo, czasowo praca i ogromny projekt, ale też cieszę się, że ten projekt mam i tylko ja mogę o tym decydować. Wiem, że nie muszę, ale chcę - i to jest fajne. I do momentu, kiedy chcę, to będę dalej myślał o tym, żeby to robić.

Trzymam mocno kciuki. Jestem ciekawy, czy jak wyjdzie twój następny solowy projekt, to czy te ludowe elementy przenikną do twoich solowych projektów.

- Widzę, czym się jaram ostatnio. Widzę, że to daje mi szczęście i zadowolenie na twarzy. Wiem już na pewno, że chciałbym teraz coś solowego zrobić, nie wiem tylko, czy będę mieć siłę i czas, żeby zrobić to w takim moim cyklu, żeby na przykład przygotować coś nowego na następną jesień. Może dopiero za jakiś czas... kiedy poczuję, że mam dobry materiał, dobre teksty i jestem z tego w pełni zadowolony.

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas