Mery Spolsky: "Lubię wulgarność" [WYWIAD]

Marcin Misztalski

Chce przeprowadzić w naszym kraju rewolucję seksualną, mówi o Andrzeju Dudzie i apeluje o to, byśmy byli wreszcie sobą. Przed wami Mery Spolsky - artystka, która uważa, że "Polska w dalszym ciągu bywa krajem zamkniętym, często uprzedzonym i nietolerancyjnym".

Mery Spolsky:  "Polska w dalszym ciągu bywa krajem zamkniętym, często uprzedzonym i nietolerancyjnym".
Mery Spolsky: "Polska w dalszym ciągu bywa krajem zamkniętym, często uprzedzonym i nietolerancyjnym".Adam Słabońmateriały promocyjne

Marcin Misztalski, Interia: Obejrzałem i przeczytałem kilkanaście rozmów z tobą. Wyszło mi, że jesteś dziewczyną, która bardziej stresuje się życiem, niż by chciała. Zgadzasz się z moją diagnozą?

Mery Spolsky: - Mam wrażenie, że moja wrażliwość, wyczulenie na słowa i przejmowanie się różnymi detalami, jest czymś, co mnie w jakiś sposób ukształtowało i zmusiło do pisania tekstów. Czasem jestem tak skupiona na obserwacji, na tym, co kto powiedział i co poczułam, że sporo się stresuję. Dlatego wyrzucam te wszystkie emocje w moich piosenkach. Myślę więc, że twoja diagnoza jest trafna.

Chcesz mi powiedzieć, że jesteś więźniem opinii?

- Jestem więźniem własnych myśli. Mam taki rozdział w swojej książce "Czarne myśli", który wizualnie przedstawił grafik Tomek Kuczma. Stworzył czarne krechy, którymi na co dzień zamalowuję swoją perspektywę, zamiast myśleć racjonalnie. To cała ja. Kiedy tworzymy w studiu piosenki, to szukam dziury w całym - sto razy zastanawiam się, czy brzmienie jest w porządku, czy w ogóle potrafię śpiewać. W moim więzieniu znajdują się moje własne rozterki i natręctwo myśli o tym, czy jestem dobrym człowiekiem. Opinie innych są ważne, ale nie są najważniejsze. Samoocena to coś, z czym walczę.

No właśnie chciałem zapytać, czy naprawdę próbujesz się z tym boksować, czy może pogodziłaś się z takim stanem rzeczy.

- Myślę, że to już cały czas będzie pewnego rodzaju walka na ringu, ale ja bardzo lubię się boksować, więc myślę, że gdybym się w końcu wyzbyła wszystkich kompleksów i mankamentów, to może i nawet przestałabym tworzyć.

Aż tak?

- Zawsze zaczynałam śpiewać i pisać pod wpływem moich smutków i niedociągnięć, one są impulsem. W sumie to cieszę się, że toczy się we mnie taka walka i że ciągle siebie kwestionuję, bo to mnie napędza do tworzenia.

Czyli, gdybyś była dziewczyną pozbawioną jakichkolwiek kompleksów i spełnioną, to jest szansa, że osiadłabyś na laurach i stwierdziła, że "nudno tu, nie ma o czym pisać"?

- Tak, dlatego powtarzam sobie, że te wszystkie złe doświadczenia życiowe były mi po coś. Gdyby nie śmierć mojej mamy, to pewnie bym się aż tak bardzo nie otworzyła na tematy egzystencjalne i nie napisała swojej książki. Gdyby nie moje kompleksy związane z ciałem i jakieś takie przemyślenia dotyczące akceptacji własnego ciała, to pewnie nie odważyłabym się rozebrać do bikini na potrzeby okładkowej sesji zdjęciowej i nie chciałabym śpiewać o erotyce w taki sposób, w jaki robię to na albumie "Erotik era". Myślę sobie, że zanudziłabym się z samą sobą, gdybym w stu procentach była szczęśliwa i się zaakceptowała.

Sukcesy na polu muzycznym są lekarstwem na kompleksy?

- Na szczęście nie, bo gdyby były, to musiałabym gonić za wyświetleniami i nagrodami, a przecież nie jest tak, że każdy mój projekt generuje sukces. Czuję satysfakcję, kiedy doprowadzam do końca kolejne projekty. Powiem ci, że jestem szczęściarą, bo od pierwszej płyty mam stałych słuchaczy, z którymi tworzymy pewną społeczność - piszemy sobie na zamkniętym forum, rozmawiamy na koncertach. Ta energia koncertowa to dla mnie naprawdę ważna sprawa. Typowe sukcesy muzyczne cieszą, ale trwają krótko. Trzeba uważać, bo później ma się apetyt na więcej (śmiech).

Mam ci uwierzyć, że nagrody przemysłu fonograficznego nie mają dla ciebie większego znaczenia?

- Pamiętam, że zanim wydałam pierwszą płytę, to zjeździłam całą Polskę, uczestnicząc w różnych konkursach i festiwalach muzycznych, na których chodziło głównie o to, by zająć pierwsze miejsce, zdobyć nagrodę i zostać wyróżnionym. Nie wygrałam wszystkich tych konkursów, nie byłam ciągle na piedestale z medalami, a wręcz przeciwnie - zdarzało się, że usłyszałam bolesne zdanie. Mimo to działam muzycznie i spełniam marzenia. Nie można się poddać nagrodom i patrzeć na swoją drogę tylko przez ich pryzmat. Żeby była jasność - oczywiście, że cieszę się z nominacji do Fryderyków czy z miliona na YouTubie, ale nie chcę gonić za takimi rzeczami, bo są bardzo złudne. Pamiętam, że kiedy zaczynałam, to w moim środowisku były osoby, które kierowały się tylko pierwszym miejscem i tym, by ustawiać puchary nad łóżkiem, a później z jakiegoś powodu rezygnowały z robienia muzy. Sukcesy są miłe, ale nie są najważniejsze.

Tym bardziej że często te wirtualne miliony nie mają przełożenia na rzeczywistość. Byłem niedawno na koncercie Magdy Beredy, którą obserwuje na Instagramie blisko milion osób, a pod sceną zgromadziła może z 50...

- To dwa zupełnie różne światy, a idealnym rozwiązaniem jest ich połączenie. To, ile ktoś ma wyświetleń pod klipem, jest zupełnie niewspółmierne do tego, jaką zbudował sobie społeczność koncertową. Zdążyłam się już o tym przekonać, patrząc na artystów w Kayaxie, bo Zalewski czy Mrozu, którzy w social mediach nie wiodą turbo prymu, mają non stop wyprzedane trasy. Dla mnie zdecydowanie ważniejsze jest to, że ktoś jest w stanie wyjść w sobotni wieczór i wybrać się na mój koncert. A to, że pod klipem mam milion wyświetleń, to miły dodatek. W świecie muzycznym to tak działa, to jasne. W świecie influencerów pewnie działa to na odwrót, ale ja influencerką nie jestem, więc co ja mogę wiedzieć na ten temat (śmiech).

"Gdybym się w końcu wyzbyła wszystkich kompleksów, to może przestałabym tworzyć" - mówi MeryAdam Słabońmateriały promocyjne

Ale wiesz za to, jak gra się koncerty dla trzech osób. Takie wydarzenia cię w jakiś sposób zbudowały?

- One przede wszystkim nauczyły mnie pokory. Ale - nie mam zamiaru tego ukrywać - to jest przecież okropne uczucie, kiedy ćwiczyłam godzinami z zespołem, a finalnie na koncert nikt nie przyszedł. Zdarzyło mi się kiedyś zagrać dla jednej osoby. Pamiętam, że pojechaliśmy kiedyś z zespołem rockowym do Rzeszowa i słuchali nas tylko barman i realizator dźwięku, bo poza nimi w klubie nie było nikogo! Teraz jestem wdzięczna za każdą osobę, która decyduje się przyjść na mój koncert. Tamte sytuacje nauczyły mnie takiego luzu, że jak nie widzę tłumu pod sceną, to nie peszy mnie to, nie paraliżuje i nie powoduje, że zagram z mniejszym zaangażowaniem. Gram wtedy dokładnie taki sam show, jakbym występowała na Stadionie Narodowym przed Coldplayem.

Teksty o tym, że dla 10 osób grasz tak samo, jak dla 10 000 tysięcy fajnie brzmią, ale czy przypadkiem trochę teraz nie koloryzujesz?

- Należy zapytać o to na przykład osoby, które przyszły na mój koncert w Starym Maneżu w trakcie pandemii. To było wyjątkowe wydarzenie dla 50 osób. Przestrzeń w środku jest tak ogromna, że wyglądało to tak, jakbyśmy grali na pustej sali. Jakiś czas temu graliśmy w tym samym miejscu, ale już dla kompletu publiczności i nasze zaangażowanie było dokładnie takie samo. Drugim takim przykładem, też w czasach pandemii, jest występ w kompletnie pustej Stodole. To był cykl imprez, kiedy grało się w Stodole, ale ludzie byli tylko przed swoimi monitorami. Mimo to nie brakowało mi energii. Byłam w stanie nawet skakać po scenie (śmiech).

A ty podczas koncertu czujesz się bezpieczna na scenie?

- To moje jedyne miejsce, na którym czuję się pewna siebie. Zawsze tak było. Gdy miałam 14 lat, to wstydziłam się w szkole zgłosić do odpowiedzi na lekcjach matematyki, a wieczorem nie miałam oporów, by założyć skórzaną kurtkę, wziąć gitarę elektryczną, śpiewać na scenie piosenki Rage Against the Machine i niczego się nie bać. Nie wiem, skąd mi się to brało, ale scena powodowała, że wyzbywałam się wszystkich wstydów. Teraz też tak mam. Na scenie mogę zrobić absolutnie wszystko... czasem aż sama się tego boję (śmiech).

Zdarza ci się czuć lęk, kiedy słyszysz historie dziewczyn, które przychodzą do ciebie porozmawiać po koncertach? Co dzieje się w twojej głowie, gdy - tak naprawdę - obce osoby mówią ci o swoich nierzadko intymnych sprawach?

- Dla mnie te spotkania mają ogromną wartość. Pamiętam, że przy premierze mojej książki mieliśmy spektakle, na których prezentowaliśmy piosenki do tego projektu. Tematyka była mocno poważna - często były to tematy związane z depresją. To był dla mnie moment szoku. Nie sądziłam, że ludzie są w stanie aż tak się przede mną otworzyć. Opowiadali mi naprawdę przeróżne prywatne historie. Wtedy w stu procentach zrozumiałam, że to, co ja powiem, może mieć dla kogoś większą moc, niż mi się wcześniej zdawało. Wiem, że muszę być ostrożna, by kogoś nie zranić. Muszę pamiętać, że te dwie minuty spotkania mogą być dla kogoś naprawdę istotne. Przeżywam te spotkania, bo chcę, by każdy czuł, że poświęciłam mu tyle samo czasu, a to przecież nie zawsze jest łatwe.

Wielokrotnie mówiłaś, że nigdy nie stosowałaś autocenzury, pisząc swoje kawałki. A podczas spotkań z fanami z niej korzystasz?

- Czasem się zdarza, że ktoś się mnie zapyta - "Mery, powinnam się rozstać ze swoim mężem? On robi to, to i tamto". No i przyznam, że to są pytania, na które trudno odpowiedzieć wprost, nie znając kontekstu. A wiem, że moja odpowiedź może mieć dla kogoś faktyczne znaczenie...

Na przykład dla tego męża.

- (wybuch śmiechu) No właśnie np. dla tego biednego męża. Pamiętam, że zrobiłam kiedyś taką akcję promocyjną, że wcieliłam się w rolę wróżki i założyłam sobie nowy numer telefonu, na który każdy mógł zadzwonić i zadać mi pytanie. Miałam nawet taką specjalną świecącą kulę. Wydawało mi się oczywiste, że jest to żart. Okazało się jednak, że niektórzy dzwonili bardzo na poważnie. To mnie trochę przeraziło i dało do myślenia, że trzeba być nawet w takich sprawach ostrożną i uważnie obserwować, co się dzieje.

Mery Spolsky nie widzi siebie w roli doradczyniAdam Słabońmateriały promocyjne

Jak się czujesz, z tym że ludzie zwierzają ci się, jakbyś była ich przyjaciółką? Przecież znają cię tylko z piosenek.

- Myślę, że to naturalna kolej rzeczy. Rozumiem taki schemat myślenia i skrócenie dystansu. Ja, kiedy słuchałam Marii Peszek, też miałam poczucie, że ją rozumiem, a ona rozumie mnie. Była między nami jakaś mentalna bliskość. Ale już, kiedy spotkałam ją po raz pierwszy, to bardzo się zestresowałam i za dużo jej nie powiedziałam. Myślę, że bardzo dużo zależy od odwagi, charakteru i sposobu bycia. Powiem ci szczerze, że lubię rozmawiać z moimi fankami i fanami - szczególnie, że wielu z nich znam już nawet z imienia. Więc naprawdę jestem ciekawa, co u nich słychać. Rok temu rozmawiałam np. z dziewczyną, która miała zdawać do szkoły teatralnej... To są naprawdę miłe relacje.

Zrobiło się za miło, więc zmieniam temat. Przyznaję, że lubię sobie poczytać komentarze... 

- Ja też!

No i teraz - przy okazji twojej nowej płyty - też ich trochę przyswoiłem. Powiem ci, że pojawiają się takie, z których wynika, że twoje teksty ocierają się o wulgarność. Zapytam wprost - napisałaś wulgarną płytę? 

- W moich tekstach pojawiają się wulgarne słowa, bo np. "k*tas" czy "piz*a" są uznawane w słowniku języka polskiego za wulgarne i się je cenzuruje. Pod tym kątem to rozumiem. Ale jeśli ktoś przesłuchał całą płytę, to chyba nie powinien jej uznawać za wulgarną. To zbiór piosenek o tym, że szukam miłości, akceptacji i o tym, że chce się rozwijać erotycznie, otwierać na pewne eksperymenty i nie chcę hamować swojej ekspresji. Chcę myśleć o sobie w kontekście przyjemności i nie uważam, że jest to wulgarny temat, ale jeśli ktoś potraktował moją płytę powierzchownie, to może dojść do takich wniosków. Nie mam z tym problemu, bo lubię wulgarność.

Nie boisz się więc etykietki dziewczyny, która śpiewa o - wywołanych przez ciebie - "chu*ach" i "piz*ach"?

- Nie boję się, bo nie śpiewam tylko o tym. Ta płyta ma mówić, że od wielu lat prawie nikt nie ma problemu, z tym że w mainstreamowym rapie faceci przeklinają na wszystkie możliwe sposoby, a kiedy tylko Oliwka Brazil, Dziarma albo Nosowska wypowie słowo "k*tas", to jest to postrzegane jako kontrowersja. No to ja wychodzę z takim apelem, że nasze teksty są tak samo kontrowersyjne, jak te pisane przez facetów albo totalnie w drugą stronę - to normalne i w żaden sposób kontrowersyjne. Żyjemy w XXI wieku!

Tak, ale ostatnie wybory pokazały, że nie brakuje u nas osób z poglądami konserwatywnymi... Moje pytanie jest takie - czy pisanie takich tekstów w Polsce wiąże się z konsekwencjami?

- W tej chwili na pewno jest ciekawa dyskusja. Uważam, że tym bardziej pisanie takich tekstów w Polsce jest potrzebne. Przecież nasz kraj w dalszym ciągu bywa krajem zamkniętym, często uprzedzonym i nietolerancyjnym. Gdzie robić rewolucje, jeśli nie w takim miejscu? Tam, gdzie wszyscy są już dawno wyzwoleni? Przecież w Stanach Zjednoczonych jest czymś normalnym, że nawet tak popularna artystka jak Dua Lipa, mówi wprost o seksie. Jeżeli w naszym kraju nadal jest to temat niewygodny i zamiatany pod dywan, to tym bardziej czuję potrzebę, by o tym pisać.

Chcesz robić rewolucję seksualną? 

- Moja płyta to punkowy manifest. Dajcie nam wreszcie być sobą! To zaproszenie do tego, by wszyscy się odczepili od oceniania, oczekiwania... Tak, chcę robić rewolucję.

Rozmawialiśmy wcześniej o autocenzurze... To ja bym chciał, byś i teraz jej nie stosowała. Chciałbym, byś rozwinęła tekst kawałka "Polskie chłopaky". Podsunę ci nazwiska pięciu facetów i chciałbym, byś o nich coś powiedziała. Gotowa?

- Śmiało, dawaj.

Robert Lewandowski.

- Zawsze królem Polski.

Jeremy Sochan. 

- Nie wiem, co bym powiedziała na jego temat.

Szymon Hołownia.

- Pokazał merytoryczną klasę w swoich ostatnich wystąpieniach i oddaję mu swój mały hołd.

- Wydał cudowną koncept płytę, która jeszcze bardziej utwierdziła mnie w przekonaniu, że rap, który mówi o rzeczach smutnych, to mój ulubiony typ.

Andrzej Duda. 

- Andrzej Duda, to się nie uda.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas