Maryla Rodowicz: Uwielbiam prowokacje
Jarek Szubrycht
To był dla niej wyjątkowo aktywny i burzliwy rok. Maryla Rodowicz opowiedziała Interii o "Ach świecie", swojej nowej płycie, a także o zamieszaniu wokół festiwalu w Opolu, swoich ulubionych piosenkach, jubileuszowej trasie koncertowej i sylwestrowej nocy w Zakopanem. Poza tym tekst zawiera: seks, łzy, internetowe komentarze i plotki korytarzowe.
Jarek Szubrycht, Interia: Zacznijmy od ostatniego Opola. Dużo zdrowia cię to kosztowało?
Maryla Rodowicz: - Dużo zdrowia psychicznego. W przygotowanie tego koncertu zaangażowana była duża grupa ludzi. Oprócz ekipy z telewizji byli młodzi artyści, którzy uczyli się piosenek, dwie osoby pisały aranżacje, powstawały kostiumy. Festiwal miał się odbyć, jak zwykle, na początku czerwca, więc spotkania zaczęliśmy już w kwietniu.
A w maju wybuchła afera.
- Zaczęło się od tego, że na jednym ze spotkań z ekipą, która miała realizować koncert, usłyszałam: "Nie mamy Kayah". Dlaczego? Jest jakiś oficjalny zakaz? "Nie. Jest plotka korytarzowa". Co jest? Dzwonię więc do Kasi, pytam: "Jak to jest z tą czarną listą? Jutro idę do Kurskiego, żeby o ciebie zawalczyć". Gadałyśmy przez godzinę, ale Kayah nie powiedziała mi, że tak czy owak zamierza się wycofać.
Następnego dnia rzeczywiście poszłam do Kurskiego. Od progu pytam: "O co chodzi z tą czarną listą?". A on do mnie z kwiatami: "Jaka czarna lista? Nie ma żadnej listy! Ja kocham panią Kayah. Ona przecież z Woronicza nie wychodzi. Jest w każdym programie, w 'Jaka to melodia?', w kolędach...". Sypie tymi nazwami, jak z rękawa, a obok już kamera przygotowana. "Skoro już pani tu jest, to może zaprośmy telewidzów do oglądania Opola?". No i dałam się wpuścić. Uległam jego urokowi.
Chwilę później wszystko się posypało.
- Najpierw Kayah. Wycofała się w ramach protestu przeciwko cenzurze, bo nie chcieli puścić w TVP teledysku Dr. Misio. Chwilę później to samo zrobiła Kasia Nosowska, która miała zaśpiewać w moim koncercie "Niech żyje bal" - ona też protestuje. Audiofeels również się wycofali.
Moja mama umarła 19 maja, w swoje urodziny. Przyjechał do mnie syn Jędrek... i doszliśmy do wniosku, że czas to zakończyć.
Wysmażyliśmy oświadczenie, że śmierć mamy i sytuacja polityczna wokół festiwalu nie pozwalają mi wziąć udziału w tym koncercie. Mama mi trochę pomogła swoim odejściem. Niemniej było to wszystko bardzo przykre. Miałam mieć jubileusz pięćdziesięciolecia na festiwalu w Opolu, który jest dla mnie naturalnym miejscem do świętowania. To było moje 37. Opole, pół życia tam spędziłam. Telewizja publiczna ten festiwal przecież wymyśliła i organizowała, od początku lat 60., trudno było to rozdzielić. Poza tym jubileusz 50 lat na scenie obchodzi się raz na 50 lat.
Kiedy powrócił pomysł na opolski jubileusz?
- W lipcu jeszcze nie było tematu Opola. Pojawił się nagle w sierpniu. Miałam we wrześniu jeden wolny termin i właśnie wtedy miałby się odbyć mój koncert jubileuszowy - 15 września, w piątek, na otwarcie festiwalu. Mówię im: "Jeżeli pojawią się wszyscy artyści, którzy mieli wystąpić, to i ja wystąpię". Do końca sierpnia trwały rozmowy. Kasia Nosowska i Kayah zdecydowanie nie chciały, Audiofeels też nie, Margaret chciała, ale nie mogła, bo miała w tym czasie koncert nad morzem. Cała reszta była dostępna. Zgodziłam się - i na moim Facebooku pojawił się taki hejt, że gorszy miałam tylko rok temu na Euro, kiedy po meczu z Portugalią powiedziałam, że nasza reprezentacja nie była waleczna. Wtedy chcieli mnie pozbawić obywatelstwa. (śmiech)
Hejt opolski nie był aż tak zajadły, ale też był: "Sprzedałaś się Kurwizji, ty szmato, ty taka i owaka". Co robić? Wycofuję się! Jest koniec sierpnia, ogłaszam to na zebraniu, ale Bolek Pawica, reżyser koncertu, protestuje: "Maryla, nie rób tego, cokolwiek zrobisz i tak będzie hejt!".
Myślałem, że się już uodporniłaś na internetowe komentarze.
- Internetem się nie martwiłam. Bałam się, że ludzie nie kupią biletów na koncert, bo tak zapowiadali w komentarzach, więc codziennie pytałam, czy idą bilety. Okazało się, że był full. Wtedy zaczęłam się bać, że przyjdą do amfiteatru i będą gwizdać. Z tym nie umiałabym sobie poradzić. Co będzie, jak wyjdę na scenę w tej swojej kosmicznej kreacji, a tu gwizd?
Dwa razy w życiu mnie to spotkało. Raz w Opolu, w połowie lat 80. Przede mną występował wtedy Pietrzak, śpiewający "Żeby Polska była Polską", bisował chyba z 50 razy. Krzysiek Materna zapowiedział mój występ - a tu gwizd. Jeszcze raz - gwizd. Wrócił więc za kulisy i zaproponował Jankowi, żeby ze mną wyszedł. Dzięki temu trochę się uspokoiło.
Wcześniej wygwizdano mnie w Mrągowie, na festiwalu country. Moi muzycy, którzy tam grywali, ostrzegali mnie, że oni tam mają swoich artystów, których kochają, a ja będę pani z telewizji, do wygwizdania. I mówili: "Pamiętaj Maryla, śpiewaj tylko po angielsku, bo będzie padaczka". Ale ja przecież byłam świeżo po festiwalach country w USA, gdzie mnie oklaskiwano, nagradzano, więc byłam pewna swego. Miałam w repertuarze kilka standardów country, więc wychodzę i zaczynam "Will the Circle be Unbroken"... a tu jeden gwizd! To było straszne! To było takie przeżycie, że w nocy dostałam gorączki. Bałam się więc, że coś podobnego spotka mnie w Opolu, a ja tego nie dźwignę. Popłaczę się i zejdę ze sceny.
Weszłaś pomiędzy dwa zwaśnione plemiona i dziwisz się, że oberwałaś?
- W listopadzie byłam na Różach Gali. Specjalnie na tę okazję kupiłam sobie suknię w Toronto, piękną, w kolorze okładki płyty "Ach świecie". Posadzili mnie w pierwszym rzędzie, obok Krysi Jandy. W kategorii Muzyka nominowana była moja płyta, singel Kayah, Organek, Wojtek Mazolewski i Nergal z Porterem. Myślę sobie, że nie dość, że mam pięćdziesięciolecie, to jeszcze zrobili mi właśnie dużą sesję do "Gali". Pewnie dostanę tę Różę.
Robert Kozyra wręczał. Zaczyna mówić: "Jedyna, niepowtarzalna...". Myślę sobie: "To o mnie!". Ale jak zaczął mówić o postawie obywatelskiej, to już wiedziałam, że Kayah. Tylko co ma postawa obywatelska do Róży Gali? Za chwilę Żebrowski wręczał nagrodę specjalną. Zapowiada: "Dla artystki wyjątkowej...". To może nagrodę specjalną dostanę? (śmiech) Okazało się jednak, że aktorka i - jak to zaznaczył na końcu - "Polka!". Znowu podtekst polityczny? Po co jakieś Róże Gali mieszać do polityki?
Świąteczna Maryla Rodowicz w "Pytaniu na śniadanie"
Teraz wszystko jest polityczne.
- Nie wiedziałam, że aż tak. Poczułam się trochę upokorzona, tym bardziej, że posadzili mnie w pierwszym rzędzie. Swoją drogą, planowałam na weekend kolację, jedną z tych, na które zapraszam sąsiadów i Kayah też miała przyjść. Odbierając nagrodę zagaiła do mikrofonu: "Marylka, nie wiem, czy w tej sytuacji zaproszenie jest aktualne?". "Waham się!" - odkrzyknęłam. (śmiech)
Wróćmy na chwilę do Opola. W amfiteatrze przyjęcie miałaś gorące, dyskusja w internecie szybko zgasła. Głosy krytyczne po koncercie dotyczyły zresztą głównie tego, że goście byli nieadekwatni do rangi imprezy...
- Mnie się podobało właśnie to, że byli młodzi, że Ukeje czy Mateusz Ziółko wyszli na scenę i zrobili to po swojemu. Kasia Popowska z gitarką - fajnie. Doda bardzo się przyłożyła, naprawdę się starała. Cieszyłam się, że nauczyli się moich piosenek, że sprawiło im to przyjemność.
Festiwal w Opolu 2017: Jubileusz Maryli Rodowicz
Kiedy ktoś wykonuje twój numer nie włącza ci się zaborczość? Nie myślisz: źle to robi, tylko ja wiem, jak to ma być!
- Nie lubię, kiedy inni artyści śpiewają moje piosenki. Uważam, że wszyscy je psują. (śmiech) Wiesz, ten koncert opolski był specyficzny. Jubileusz, pięćdziesięciolecie. Nie oceniałam tego, jak te piosenki były wykonane, ale doceniałam starania.
Była też inna linia krytyki, nazwijmy ją obyczajową. Jak śmiałaś...
- ...pokazać majtki. (śmiech) Miałam tylko frędzelki, a pod nimi majtki. Strasznie mnie to rajcowało. Ten taniec z Klimentem ćwiczyłam dwa miesiące. Minutowy fragment! Tempo było ekstremalnie szybkie. Najbardziej mnie jednak cieszyło to, że będzie skandal. Prowokacja jest podstawą mojej działalności. Jak mam miarę nowego kostiumu, pierwszy raz spotykam się ze stylistką, zawsze powtarzam: "Ania, pamiętaj, musi być seks. I prowokacja. Musi szokować. Jak z przodu zakryte, to z tyłu niech będzie pół ciała na wierzchu". Uwielbiam prowokacje.
I komentarze po tobie spływają?
- Czytam je z zaciekawieniem. Trochę zdenerwował mnie tylko ten filozof w "Polityce"...
Jan Hartman. Rzeczywiście, poświęcił twojemu tańcowi cały felieton.
- Tak, Hartman. Dowiedziałam się, że jest znaną w Krakowie mendozą. Popisując się bardzo trudnym słowami wyraził pretensje o to, że wzdychał do mnie w latach 70., a ja teraz pokazałam majtki. Ideał sięgnął bruku. Spadaj!
Maryla Rodowicz i jej sylwestrowe szaleństwa
Mam wrażenie, że pod inną szerokością geograficzną zebrałabyś oklaski za odwagę.
- Niestety, nie urodziłam się w Stanach, ani w Rosji, gdzie artysta jest bogiem. Czasami myślę sobie jednak, że to dobrze. Artysta w Stanach poddawany jest gigantycznej producenckiej presji. Musi być cały czas w gotowości, musi robić rzeczy niemożliwe, dać się wycisnąć jak cytrynę...
Czyli właśnie to, co robisz. Różnica polega na tym, że sama to sobie narzucasz.
- Teraz gram trasę "Diva Tour", promuję nową płytę. Początek był niemrawy, ale się rozkręciło, mam fulle. Koncerty mamy zaplanowane do końca stycznia - ale co będzie dalej? Nie wiem. Nasz show-biznes jest nieobliczalny, a rynek mały.
Dlaczego podtytuł tej trasy brzmi "finałowa"?
- Organizatorzy szukali jakiegoś haczyka. Chcieli nazwać to "pożegnalną trasą". Boże, nie! Ale moi fani i tak pytają, czy to już koniec. Pytają też, czemu w piosence "W sumie nie jest źle" śpiewam "na tyle lat, co już mam, całkiem niezły jest mój stan". Jak to całkiem niezły? Przecież dla nich ja jestem petarda. Przyjeżdżają na koncerty i pod sceną ładują swoje akumulatory. (śmiech) Nie żegnam się więc, ale pomyślałam, że jeśli to ma pomóc sprzedaży, jeśli mają być fajne koncerty, jakoś przełknę ten "finał" w nazwie. Oficjalna odpowiedź brzmi więc, że tą trasą podsumowuję swoje 50 lat na scenie, a w styczniu zacznę kolejną pięćdziesiątkę.
Takie jubileusze sprzyjają podsumowaniom. I wychodzi na to, że dorobiłaś się potężnego repertuaru, chyba nikt inny w Polsce nie ma tylu evergreenów na koncie.
- Wiesz dlaczego? Polskie Radio było tylko jednym radiem w kraju i grało polską muzykę, bardzo chętnie. W latach 70., 80. i nawet 90. grało wszystko, co im się przyniosło, dzięki czemu mogłam wypromować kilkadziesiąt przebojów. Ryszard Poznakowski miał kiedyś taką teorię, że utwór zagrany 15 razy dziennie staje się przebojem - teraz to absolutnie niemożliwe. Zetka i RMF właściwie mnie nie grają, mają jakieś swoje enigmatyczne badania, którymi uzasadniają odmowy. Po prostu miałam szczęście, że zaczęłam śpiewać w latach 70. Teraz trudno wylansować nowy utwór. Radia artystów nie wspierają, w telewizji w ogóle nie ma muzyki, zostaje internet, w który ja osobiście bardzo wierzę.
Nie czujesz się zakładniczką własnego repertuaru? Jedziesz w trasę z nową płytą, ale wiesz, że jest długa lista utworów, które ludzie muszą usłyszeć.
- Nie mam z tym problemu. Żeby zaśpiewać taki numer jak "Małgośka", który nie jest łatwy, muszę się przed koncertem trzy godziny rozśpiewywać, żeby wszystkie te dźwięki osiągnąć. I chociaż śpiewałam już tę piosenkę tysiące razy, za każdym kolejnym cieszę się, że wciąż potrafię sięgnąć tego górnego C. Zresztą na moich koncertach ludzie domagają się też utworów z "Ach świecie...", na przykład "Hello" i tytułowego. Co innego na festynach, gdzie chcą słyszeć tylko stare przeboje - ale to nie jest wyłącznie moja publiczność. Przychodzą, bo chcą się zabawić.
Wydałaś kiedyś płytę "50", z utworami, na których się wychowałaś. A rzeczy późniejsze? Są jakieś nowe piosenki, które uwielbiasz?
- Oczywiście. Bardzo podoba mi się to, co robi Pharrell Williams. Jak usłyszałam "Happy" to od razu chciałam taką płytę nagrywać, jakie to radosne! "Blurred Lines" Robina Thicke też bardzo mi się podoba. Fantastyczny teledysk - trzech facetów i te laski w majtkach. Podobają mi się też niektóre numery Beyoncé i to, jak potrafi sprzedać na scenie swoją urodę. Madonna niekoniecznie, ale już Lady Gaga tak, podoba mi się. Świetne produkcje i teledyski. No i wokal.
Nie ucichły jeszcze komentarze po imprezach sylwestrowych. Czy na takich festynach, gdzie część publiczności jest już podchmielona, a ty występujesz pomiędzy gwiazdą z Zachodu, która jedzie z playbacku, a wiązanką pieśni discopolowych, nie masz poczucia, że nie warto się starać? Bo wymyślacie te fascynujące stroje, kombinujecie z nowymi aranżami hitów, z duetami... a ludzie skaczą przy numerach puszczonych z taśmy. Czy to nie deprymujące?
- Liczyłam na to, że te sto tysięcy chóralnie odśpiewa ze mną moje numery. Niestety, nawet publiczność nie była nagłośniona i śpiewało się jak do ściany. Przede mną śpiewał Zenek Martyniuk "Oczy zielone" - i nie słyszałam owacji. Taka publiczność jest przypadkowa.
Zresztą widziałam w internecie wypowiedzi ludzi, wszyscy mówili tylko o Sławomirze. Nie wiedziałam, kto to jest. W nocy go wyguglowałam i teraz wiem, aczkolwiek nie rozumiem, co to rock polo. Dla mnie to to samo, co Zenek, a ludziom jest wszystko jedno, czy grają żywi muzycy, czy podkład z parapetu, czyli klawisza. No, ale przede mną cały styczeń moich koncertów na trasie "Diva Tour" i się nacieszę brawami.