Marcelina: "Jak już wracać, to tylko w dobrym stylu" [WYWIAD]

Po sześciu latach przerwy Marcelina wraca ze swoim piątym studyjnym albumem "Spróbuję, potańczę, nie wiem". Artystka podjęła się powrotu, tworząc cały materiał wraz z Kubą Dąbrowskim, bez którego, jak sama przyznaje, nie udałoby się. Z tej okazji porozmawialiśmy o tym, co robiła w trakcie tej przerwy oraz jak się czuje ponownie wydając muzykę.

Marcelina powróciła z płytą "Spróbuję, potańczę, nie wiem"
Marcelina powróciła z płytą "Spróbuję, potańczę, nie wiem"materiały prasowe

Wiktor Fejkiel: Po sześciu latach przerwy wracasz ze swoim piątym studyjnym albumem "Spróbuję, potańczę, nie wiem". Czujesz się na nowo jak debiutantka?

Marcelina: - Nie analizowałam tego za dużo, bo nie planowałam wydawać całego krążka. Chciałam wypuścić kilka singli, trochę się przypomnieć. Nie zastanawiałam się, czy jest na mnie miejsce, czy będę znów debiutantką, czy będę zaczynać od nowa. Taka analiza już kiedyś mnie wykończyła. Jestem po prostu zadowolona z materiału, jaki zrobiłam po tej przerwie, więc chciałam to zamknąć w pełnoprawnym krążku.

Z czego w takim razie wynikała ta przerwa?

- Potrzebowałam jej. Chciałam się zdystansować od branży i potrzebowałam osiąść na chwilę w jednym miejscu, a nie wciąż wyjeżdżać i coś gonić. Chciałam normalnie pomieszkać z mężem w górach, a nie na dwa miasta w ciągłych rozjazdach. Chciałam mieć rodzinę. Urodziłam wspaniałą córkę i wiedziałam, że nie chcę być mamą z doskoku, skupioną na sobie, nieobecną. Nie mówię, że wszystkie pracujące mamy takie są, czy wszystkie "mamy-artystki", ale ja chciałam być na miejscu w tym macierzyństwie, w tych pierwszych latach dziecka i móc się nim cieszyć. COVID mi w tym tylko pomógł, bo cały świat stanął w miejscu, wszystko się zmieniło - branża też. Potem spotkałam Kubę Dąbrowskiego i jakoś tak naturalnie wróciła mi ochota na robienie piosenek. Po prostu on mi bardzo przypasował i czułam, że zrobimy razem coś innego, niż zawsze.

Były takie momenty, w ciągu tych ostatnich sześciu lat, kiedy tęskniłaś za muzyką?

- Absolutnie nie. Czułam się wypalona w tym temacie. Pierwsze, co zrobiłam, gdy zdałam sobie sprawę, że potrzebuję odpocząć, to była przeprowadzka z Warszawy do Szklarskiej Poręby. Chodziłam po górach, uprawiałam sporty zimowe, rozkręciłam trochę inne formy zarabiania pieniędzy - to wszystko dało mi dużo wolności. W końcu miałam też czas, by zrealizować pomysł, który chodził mi naprawdę długo po głowie, czyli napisanie baśni inspirowanej Szklarską Porębą. Poznałam w tamtym czasie Przemka Corso, który jest pisarzem. Zachwycił się tym pomysłem i napisał powieść inspirowaną historiami, które mu opowiadałam, gdzie bohaterkami są nasze córki. "Opowieści z Białej Doliny", bo tak nazywa się pierwsza część, właśnie doczekały się trzeciego tomu! Tym razem są to "Święta w Białej Dolinie". Wszystkie te książki sama zilustrowałam, co dawało mi bardzo dużo satysfakcji. Szczególnie że nigdy wcześniej nie rysowałam! Za drugi tom otrzymaliśmy nagrodę Vivelo Book Awards - książka roku w kategorii literatura dziecięca. To ogromny sukces, bo nagrody przyznawało naprawdę elitarne jury. Powstał też audiobook, którego narracje czytam ja, a w role bohaterów wcielili się różni wspaniali artyści, jak Piotr Rogucki, Krzysztof Zalewski, Czesław Mozil czy Wiktor Zborowski. Tak więc absolutnie nie miałam uczucia tęsknoty za muzyką.

Wspomniałaś o tym, że widzisz dużo zmian obecnie w branży muzycznej. Co najbardziej cię zaskoczyło?

- Wiele rzeczy technicznie poszło do przodu, co ułatwia nam, jako zespołowi, etap nagłośnienia i realizacji koncertów. To jest super. Natomiast trudno jest się teraz przebić, bo jest mnóstwo różnych wydarzeń i festiwali. Wychodzi tygodniowo ogromna liczba płyt, fajnych projektów od młodych artystów, tych mniej i bardziej znanych. Dodatkowo ceny biletów poszły do góry, przez co ludzie nie mogą iść na każde z tych wydarzeń oraz wysłuchać wszystkiego, więc tu jest pewne wyzwanie dla nas.

Na czym ci najbardziej zależało, tworząc "Spróbuję, potańczę, nie wiem"? W jakim stylu chciałaś wrócić?

- Jak już wracać, to tylko w dobrym stylu. Ale przede wszystkim dobrym dla mnie. Nie było oczekiwań, bo tak jak już mówiłam, to nie miała być cała płyta. Świetnie się z Kubą rozumiałam w studio, praktycznie bez słów. Bardzo mi się podobały jego pomysły. Nawet jak ja musiałam wyjść już ze studia, a on nadal w czymś dłubał, to byłam spokojna, że jak wrócę, to nadal będą to moje brzmienia. Dużo się w tym wszystkim od niego nauczyłam. Ale myślę, że to też zadziałało w drugą stronę.

Takie smaczki, jak dość płynne przejścia pomiędzy utworami, czy intro do "Kołysanki małej Mi", to coś, co wychodziło spontanicznie, czy przykładasz dużą dbałość do takich detali?

- Bardzo lubię takie smaczki, bo uważam, że o klimacie i o tym, czy coś nas zachwyca, zwykle decydują detale. "Kołysanka Małej Mi" to piosenka, którą napisałam dla mojej córeczki tuż po tym, jak ją urodziłam. Po trzech latach leżenia w szufladzie, pokazałam ją Kubie i od razu zachwycił się melodią i tekstem. Kiedy mieliśmy już aranż, wpadliśmy na pomysł, by wstawić jakieś nagranie z mojej rozmowy z Mią, a ja akurat miałam takie zabawne z wakacji w telefonie. Nagranie było urocze, ale w tle grał saksofon i mieliśmy obawę czy nie będzie się gryzł z aranżem w piosence. Gdy to wkleiliśmy, okazało się, że gra w tej samej tonacji, więc nie było problemu.

Połączenie między "Bambini di Foresta" a "Czemu się tak uśmiechasz" to inna historia. Kiedyś w nocy Kuba wysłał mi wiadomość, że napisał taki numer, który klei się z "Bambini di Foresta". Nagle mu wjechał jakiś bit i z końcówki naszego utworu zrobił cały kolejny. Bardzo mi się spodobał. Szybko napisałam tekst, który potem stał się jednym z moich ulubionych na tej płycie. Więc jak głosi moje ulubione przysłowie - przypadki zdarzają się tylko przygotowanym.

Ta spójność, którą można usłyszeć na tym albumie, to jest coś, na czym ci szczególnie zależało? Mówiłaś o tym, że niezbyt starałaś się myśleć o wszystkich rzeczach dookoła, ale jak już pojawiał ci się pomysł, myślałaś o tym, by zrobić z niego coś więcej niż zbiór pojedynczych utworów?

- Myślę, że to w głównej mierze zasługa Kuby. Obydwoje jesteśmy osadzeni w jakimś klimacie i lubimy podobne brzmienia, więc ani przez chwilę nie martwiłam się, że przyjdzie do mnie z zupełnie odklejonym kawałkiem. Miałam spokój, że zawierzając produkcję Kubie, będę zadowolona z tego, co zaproponuje. Wiedziałam, że o tą spójność nie muszę się martwić. Ona po prostu naturalnie była w tych piosenkach. Druga rzecz to moje teksty - nagle poczułam, że mam wiele do zrzucenia, że macierzyństwo choć piękne, niesie wiele trudności i nieraz blokowania emocji. Nagle to wszystko ze mnie zeszło, no i było bardzo spójne, bo na czasie.

W odniesieniu do tracklisty albumu - czujesz jakiś szczególny sentyment do języka włoskiego czy to bardziej kwestie estetyczne?

- "Bambini di foresta" to moja ksywka na Instagramie, oznacza ona "dziecko lasu", i myślę, że ta piosenka zawiera właśnie kwintesencję tego, jak ja to sformułowanie rozumiem. Jest po prostu o prostocie życia i niekomplikowaniu sobie spraw, o przytulaniu się do drzew, o wzdychaniu, o zatrzymywaniu się, o byciu sobą i ze sobą. Natomiast "Bambini di mare" to taka opowieść z drugiego końca globu. Przypasowało mi to, bo jak nie jeżdżę na nartach, to surfuję w oceanie. W międzyczasie napisałam jeszcze inną piosenkę - taką trochę fraszkę o tym, że jak spotykamy kogoś, na kim nam zależy, to trzeba o niego dbać. Tu akurat facet miał dziewczynę, ale w porę o nią nie zadbał i nawet nie zauważył, jak mu ją ktoś podkradł. Szukałam tytułu, w którym zawrze się puenta, tak przewrotnie. Jadąc samochodem mijałam akurat blok popisany sprejem, gdzie ktoś na ścianie nabazgrał "Ciao Amore" - uznałam, że ten tytuł jest idealny i przypadkowo znowu włoski (śmiech).

Oprócz Kuby Dąbrowskiego, współtwórcy i producenta tego krążka, możemy na "Spróbuję, potańczę, nie wiem" usłyszeć dwóch gości - Natalię Grosiak i Piotra Roguckiego. Miałaś jakiś klucz w dobieraniu gości?

- Nie było żadnego klucza ani sztywnych założeń, że na płycie muszą być goście. Mam ogromny opór przed takimi sztucznymi działaniami. Muszę poczuć się z kimś dobrze, by go zaprosić do współpracy. Po tym jak Piotr dograł się do "Bambini di mare", zorientowaliśmy się, że mija dokładnie 10 lat od naszego duetu "Karmelove". Z Natalią Grosiak też to wszystko wyszło przypadkowo. Jechałyśmy razem w samochodzie po jednym z koncertów i puszczałyśmy sobie demówki naszych nowych nagrań. Puściłam jej "Za daleko", a Natalia od razu zaczęła nucić sobie pod nosem jakąś harmoniczną melodię do moich głosów. Bardzo mi się to spodobało i uznałyśmy, że to nagramy. A z Kubą? Ten duet był najbardziej oczywistym. Kuba zaśpiewał w demo linie wokalu i jak pisałam tekst, to już dzieliłam go na nas dwoje.

Byłabyś w stanie przyznać, że to właśnie "Spróbuję, potańczę, nie wiem" jest najważniejszym z twoich pięciu dotychczasowych krążków?

- To jest zdecydowanie moja ulubiona płyta. Chyba dlatego, że czuję się teraz sama ze sobą najlepiej. Więc ta przerwa zaowocowała. To też niesamowite, że to pierwszy krążek, w którym nie żałuję niczego.

Zgodnie z tym, co czujesz, możesz nam zagwarantować, że nie będziemy musieli czekać na nowości kolejnych kilku lat?

- Nie mogę! (śmiech) Jestem wolnym ptakiem i za dużo rzeczy chciałabym w tym życiu robić. Jakoś mam cały czas poczucie, że życie jest jedno i tyle obszarów mnie interesuje, że chciałabym spróbować być co jakiś czas kimś innym: artystką, malarką, narciarką, surferką, podróżniczką… Lubię po prostu żyć i być tym faktem usatysfakcjonowana. Ale teraz rozgościłam się w muzyce, więc jest szansa.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas