Łona i Webber: Tkwimy rozdarci między tymi dwoma światami - zachodnim i wschodnim

Łona i Webber zaprezentowali "Śpiewnik domowy" /Tomasz Kajszczarek /materiały prasowe

- Chciałem, aby było to dość wyraźne siedem punktów kulturowych, takich odniesień, które na mnie się najmocniej odcisnęły. Wyszło osiem. Ale w każdym razie - widać je. Zależało mi też na tym, aby to nie było przegadane i przedłużone ponad miarę, z tego wynika ta długość. Czy raczej krótkość - mówi o nowej EP-ce "Śpiewnik domowy" Łona. Koncept minialbumu był jednym z wielu tematów, które poruszyliśmy podczas naszej rozmowy.

17 kwietnia do sprzedaży trafił "Śpiewnik Domowy" - najnowsze dzieło duetu Łona i Webber (sprawdź!), na którą trzeba było czekać cztery lata.

"Album jest głosem w dyskusji o tożsamości, z naciskiem na różnorodność fragmentów, z jakiej potrafi być ona utkana i jak dalekie niekiedy inspiracje mają na nią wpływ. Akcenty z różnych zakątków świata splatają się w 'Śpiewniku' z opowieścią kameralną, często czerpiącą z dalszego czy bliższego sąsiedztwa, czy wprost: z domu" - czytamy w zapowiedzi EP-ki.

Reklama

Daniel Kiełbasa, Interia: Jak duet, który normalnie gra kilkadziesiąt koncertów rocznie, radzi sobie z kwarantanną i byciem przez cały czas w domu?

Webber: - Ja na przykład, w ramach nie wypadnięcia z rutyny, rapuję pod prysznicem partie koncertowe. Każdego dnia.

Łona: - Ja staram się śpiewać dzieciom i trochę grać na pianinie, ale żona źle to znosi.

To teraz na poważnie - zdążyliście już w jakiś sposób odczuć ten stan "zawieszenia" i wszystkie obostrzenia, które wprowadzono w związku z pandemią?

W: - Jak najbardziej. Dosyć mocno szatkuje nam to plany promocyjne związane z płytą. Mamy też problem z tym, że sklepy nie są pootwierane, więc sprzedaż jest zdecydowanie mniejsza. I tutaj odczuwamy na razie straty. W pozostałych aspektach działamy na tyle, na ile możemy. Na razie w kwestiach formalnych, a ekonomicznie poczujemy to na własnej skórze już za moment.

Ł: - Przy wszystkich dotkliwych kłopotach, które nas spotykają, jednak wydajemy tę płytę. Jakoś się adaptujemy do tej sytuacji, przesuwając większość aktywności do wirtualu. A problemy, które nas spotykają, są naprawdę niewielkie w porównaniu z tym, co spotyka ludzi, którzy od miesiąca nie mogą pracować w ogóle.

W: - Cały czas próbujemy się adaptować, ale wiadomo, że nie wszystko da się zrobić i nie da się zamienić kontaktu face to face, podobnie jak nie da się zastąpić koncertu na żywo koncertem online.

A myśleliście o takim przedsięwzięciu?

Ł: - Myślimy, oczywiście. Chodzą nam takie pomysły po głowie, ale trudno właściwie taki koncert nazwać koncertem. To jest po prostu wykonanie numerów do kamery z dużą wiarą, że po drugiej stronie kabla czy fali, czy jeszcze czegoś tam, jest człowiek, który tego słucha. I to raczej nie zastąpi spotkania z widzem, który stoi metr czy półtora metra od ciebie. Ale kto wie, może z czasem... Na razie szukamy właściwego sposobu.

Przyglądaliście już na propozycjom Ministerstwa Kultury dla artystów? Orientowaliście się, co oferuje wam chociażby tarcza antykryzysowa?

Ł: - My działamy na trochę innych zasadach, ale jest cała rzesza artystów, którzy zostali z dnia na dzień bez dochodów, bo zarabiali choćby grając koncerty w każdy weekend. A od miesiąca nie mają tej pracy. I rzeczywiście - najwyższy czas, by władze zainteresowały się tymi ludźmi, niekiedy w zupełnie fatalnej sytuacji.

W: - Wielu z nas, o ile nie jest jeszcze w takiej sytuacji, to się w niej może zaraz znaleźć. Nie wiem do końca jak ma wyglądać ten program wsparcia. Myślę, że tu już jest pierwsza wada tych projektów, że mamy do czynienia już z trzema propozycjami tych tarcz antykryzysowych i nie łatwo się w tym połapać. Drugi aspekt jest taki, że na ten moment ubiegać się mogą jedynie ci, którzy wykażą znaczącą utratę przychodów w stosunku do lutego 2020. Takie podejście do sprawy nie bierze pod uwagę działalności funkcjonującej sezonowo. Sensowniej byłoby wziąć pod uwagę choćby możliwość porównania z kwartałem, tudzież z półroczem, poprzedniego roku, bo jestem przekonany, ze konsekwencje będziemy odczuwać znacznie dłużej. Mam nadzieję, że koniec końców taki projekt zostanie przedstawiony.

Ł: - Do pewnego momentu, niesiony patriotycznym uniesieniem, miałem nadzieję, że rząd wie, co robi i że te tarcze antykryzysowe to są ruchy czasami nieudane, ale jednak w dobrą stronę. A od jakiegoś czasu nie mogę się pozbyć wrażenia, że to działanie po omacku. To, że tak późno pojawiają się konkretne propozycje dla dużych przedsiębiorców, to przejaw niebezpiecznej opieszałości.

Kończąc wątki polityczne... Adamie, trudno operuje się w przestrzeni publicznej, mając opinię najbardziej rozpolitykowanego rapera RP? Bo sam łapałem się na tym w poprzednich naszych rozmowach, że co jak co, ale Łonę to o sytuację w kraju zapytać trzeba.

Ł: - Polityką interesuje się żywo, choć jest mi wstrętna i trzymam od niej spory dystans. Ale po pierwsze - ma realny wpływ na nasze życie, po drugie - jesteśmy właśnie na mocnym zakręcie. Nie będzie przesadą powiedzieć, że ważą się właśnie losy demokratycznej konstrukcji ustroju politycznego i zamykanie na to oczu, udawanie, że to wojenka na górze - nic nie da. Przeciwnie; politykom należy uważnie patrzeć na ręce i ich pilnować.

Zostawmy politykę i skupmy się na waszej EP-ce. Chwilę na wasz nowy materiał trzeba było czekać. Wracacie jednak nie z longplayem, a z krótką formą, funkcjonującą często na polskiej scenie hiphopowej jako bonus. Skąd więc taki zamysł?

Ł: - To nasza wiara w rootsowe rozumienie hip hopu. DJ, MC, EP-ki, siódemki, wiesz o co chodzi. Ileż można tych longplayów?

A macie już jakiś argument, którymi będziecie zbijać pytania fanów dociekających, dlaczego po tak długim czasie dowieźliście im tylko siedem utworów i jeden remiks?

Ł: - Oczywiście, przecież nie jest tajemnicą, że od dawna mamy napisaną z Andrzejem płytę, która ukaże się w 2024 roku i ona z kolei będzie liczyć sobie 60 utworów słowno-muzycznych. Staramy się to trochę zubożyć, ale wyszło nam to tak doskonale, że nie wiemy, co obciąć. Niestety; świat nie jest jeszcze gotowy na nasze 60 numerów, dlatego będziemy z tym czekać do 2024 roku, z żelazną konsekwencja przestrzegając czteroletniej przerwy.

W zeszłym roku Snoop Dogg wydał płytę gospel, na której było, o ile się nie mylę, ponad 30 utworów. Nie ukrywam, że w pewnym momencie zaczynają one zlewać się w jedną, długą kompozycję.

Ł: - Tak słuchałem jej, bardzo fajna, tylko bardzo mało tam Snoopa. A z kolei ten genialny singel "Words Are Few", w którym Snoop śpiewa w kościele, nawet na tę płytę nie trafił. Same zagadki.

"Śpiewnik Domowy" jest waszą najbardziej koncepcyjną rzeczą w dyskografii. Od dłuższego czasu tlił się wam w głowie taki pomysł, czy wyszło to jednak bardziej spontanicznie?

Ł: - Cały ten pomysł długo buzował, aż przybrał formę pięciu numerów, z którymi przyszedłem do Andrzeja i dalej ciągnęliśmy to razem. I tak jak powiedziałeś, że miałeś problem ze Snoopem i 30 numerami, które zlały ci się w jedność, to właśnie tego chciałem uniknąć. Chciałem, aby było to dość wyraźne siedem punktów kulturowych, takich odniesień, które na mnie się najmocniej odcisnęły. Wyszło osiem. Ale w każdym razie - widać je. Zależało mi też na tym, aby to nie było przegadane i przedłużone ponad miarę, z tego wynika ta długość. Czy raczej krótkość.

"Stop, Nadiu" to numer o suto zakrapianej imprezie, ale przede wszystkim o przyjaźni z braćmi zza wschodniej granicy. Czy według was Polacy mimo całego procesu -  nazwijmy to "zachodyzacji" - i spojrzeń na Unię Europejską, mają wciąż bliższe związki emocjonalne z Rosjanami i Ukraińcami? 

Ł: - Jest chyba jakiś stan rozdarcia między "zachodyzacją" - jak to ładnie ująłeś - którą sobie przyswoiliśmy nieźle, ale powierzchownie, a głęboko w nas zakorzenioną tęsknotą za wschodem, która uruchamia się przy tych spotkaniach wieczorno-nocnych. Sam mam takie grono, że gdy zjawia się alkohol, to się zaczynają śpiewy, bywa że i po rosyjsku. Ta wschodnia miłość jest oczywiście bardzo skomplikowana: gorące uczucia do ludzi i kultury, i olbrzymia niechęć do rosyjskiej władzy. Okazuje się, że to może współistnieć w ramach jednego człowieka i światopoglądu, i nie ma tu żadnego konfliktu.

Podążając geograficznymi skojarzeniami  z EP-ki. Skąd według was bierze się nasza ogromna miłość do ludzi z Bałkanów?

Ł: Myślę, że mieszkańcy Bałkanów - i mówię to z dużą życzliwością - to są Słowianie w wersji ekstra mocnej, rysowani bardziej wyraźną kreską. Bez względu na to, czy mówimy o Bośniakach, Serbach, Chorwatach czy Macedończykach. To widać, gdy się już jest na miejscu i dotknie się tego szalonego świata. Zwłaszcza tej gościnności, która jest trochę naszym wyrzutem sumienia, bo kiedyś sami tacy byliśmy, tylko ulegliśmy trochę tej "zachodyzacji". Nie żeby miał coś przeciwko, po prostu tkwimy rozdarci między tymi dwoma światami - zachodnim i wschodnim. Zawsze tak zresztą było, może trochę przez religię; od wieków stoimy przecież z naszym katolicyzmem dokładnie pośrodku - między protestantyzmem a prawosławiem.

Z numeru "Echo" wywnioskować można natomiast, że masz ogromny sentyment do kultury żydowskiej, która po 1968 roku w Polsce została radykalnie ograniczona.

Ł: - To jest kwestia, która przez całe życie do mnie pukała. Cały czas słyszałem, że Żydzi do 1968 roku mieszkali w Szczecinie, a potem nagle przestali. Do tego dochodzi zespół Następcy Tronów - mega ciekawa historia. Rosła ich popularność, mówiło się o nich, coraz częściej grywali. Aż nastał marzec i wszystko przekreślił. Chciałem po prostu opowiedzieć o tym, że ci ludzie tu byli. I została po nich pustka.

Zmieniam trochę tor naszej rozmowy i wracam do "Stop, Nadiu", do którego nagraliście teledysk operując jedynie rękami. Trudno było nagrać taki klip i oddać emocje, pokazując jedynie tylko tyle?

Ł: - Ależ skąd! To nieprawda, co mówią o oczach - to ręce są prawdziwą duszą człowieka. A my zebraliśmy najstaranniej wyselekcjonowane ręce - najlepsze dłonie Ziemi Szczecińskiej, aby odegrały nam te scenę. Niemałe znaczenie miała też nasza, że tak powiem, eksperiencja barowa. Więc choć taniec ręką jest rzeczą niełatwą, nam to przyszło bez trudu.

Było dużo testów choreografii na planie?

W: - Każdy, kto występował w klubie, musiał najpierw wykonać "albańską rączkę". I dopiero wtedy mogliśmy przejść do dalszych pytań castingowych. To było tzw. "albańskie świadectwo".

Płynnie - słowo-klucz w kontekście "Stop, Nadiu" - przechodzę do kolejnego klipu, który wypuściliście jakiś czas temu, czyli do "Nikifora Szczecińskiego". Z tym teledyskiem wiążę się niesamowita historia ulicznego artysty. Mieliście okazję go poznać, choć chwilę z nim porozmawiać?

Ł: - Mi udało się go poznać i mam sobie za złe, że zrobiłem to tak powierzchownie. Gadałem z nim bodaj raz. Mam sobie za złe, że za życia nie wyciągnąłem od niego więcej. Dopiero teraz, trochę też dzięki naszemu utworowi, możemy pokazać światu tego arcybarwnego człowieka, który miał wielką wyobraźnię i tworzył bardzo ciekawe rzeczy.

I jest w tym pewne podobieństwo do Nikifora Krynickiego. W tym sensie, że żył sobie ten Drowniak, tworzył, nikt się tym nie zainteresował za bardzo, aż nagle świat go odkrył, ale już było za późno, żeby coś w jego życiu się mocno zmieniło. Podobnie u Nikifora Szczecińskiego -  też propsy spływają o wiele za późno.

No właśnie czy ten numer nie jest też trochę hołdem dla sztuki nieoczywistej, poza klasycznymi kanonami, która kiedyś mogła być bardziej uważana za akty wandalizmu - jak chociażby graffiti - a nie coś artystycznego?

W: - Wydaje mi się, że społeczeństwo musi do pewnych rzeczy dojrzeć, by dostrzec w nich piękno. I tak jak kiedyś graffiti było dla niektórych bohomazami, to dla nas - chłopaków zajaranych hiphopową kulturą i jamami w Oszołomie - to było coś fascynującego. Pojawiali się tam ludzie z całej Polski i robili niesamowite rzeczy. I to też zostało docenione dopiero po jakimś czasie. Polska coraz więcej się otwiera na streetart i fajnie patrzeć na te murale dające nowe życie szarym kamienicom.

Teledysk do "Nikifora" stworzył inny szczeciński artysta, czyli Lump. Daliście mu całkowitą wolność, czy jednak jakieś wskazówki z waszej stron zostały mu przekazane?

Ł: - On miał zupełnie wolną rękę i to widać w tym teledysku. Sam z własnej woli sięgał do prac Nikifora, ale generalnie klip to przejaw jego własnego podejścia do tworzenia, jego kreacyjnej wolności. Inna rzecz, że Lump tworzy z podobnych materiałów - też sięga po przedmioty, które są przez innych wyrzucone, czy zapomniane.

Pozostając w temacie rzeczy, które na pierwszy rzut oka do siebie nie pasują - czy był pomysł udostępnienia gdzieś playlisty z "Udostępniam ci playlistę"?

Ł: - Niestety w całości dostępna jest tylko tym numerze, bo żaden serwis streamingowy czy inny Youtube - chociaż nie jestem pewien tego ostatniego - nie jest w stanie tego udźwignąć. Obawiam się więc, że trzeba szukać na własną rękę. Ale zapewniam, że warto podjąć ten trud, bo to są sztosy wielkie i świetne.

Udostępniacie nie tylko playlistę, ale również nuty, czyli dajcie możliwość śpiewania i przerabiania waszych utworów. Liczycie na pojawienie się nowych, fanowskich wersji?

W: - Gorąco zachęcamy do tego. Jeżeli przyjmie to taką formę, że pojawią się jakieś nowe kompozycje bazujące na tych zapisach nutowych, to będzie wspaniale.

Druga EP-ka z remiksami od fanów?

W: - Niewykluczone.

Ł: - My to wszystko przewidzieliśmy. Że nie będzie koncertów i że musimy dać ludziom jakąś rozrywkę. Niech więc sami zagrają nasze numery, zawsze to jakaś muzyka na żywo w ich domach.

 ***Zobacz także***

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Łona i Webber
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy