Krzysztof Grabowski (Dezerter): Kościoły będą puste [WYWIAD]
Adam Drygalski
Dezerter ma już czterdzieści lat. Brzmi niewiarygodnie, bo jak tak dalej pójdzie, zespół będzie istniał dłużej niż Polska Rzeczpospolita Ludowa, w której to dał się poznać z takich płyt jak "Underground out of Poland", czy "Kolaboracja". Ale w wiekowość Dezertera trudno uwierzyć, bo utwory, które powstały dwadzieścia czy trzydzieści lat temu, nic nie tracą ze swojej aktualności.
Dla nieobeznanego z twórczością warszawskiej formacji słuchacza, mogłoby się wydawać, że zostały napisane jakby wczoraj. O tym dlaczego tak się dzieje, rozmawialiśmy z Krzysztofem Grabowskim - bębniarzem i autorem tekstów Dezertera, a okazją do spotkania było wydanie czternastej już studyjnej płyty - "Kłamstwo to nowa prawda" (premiera 29 stycznia, sprawdź tytułowy utwór!).
Adam Drygalski, Interia: Gdyby nie pandemia, płyta by nie powstała?
Krzysztof Grabowski (Dezerter): - Byliśmy akurat w połowie trasy, gdy wszystko przerwał lockdown. Kilkanaście godzin po naszym występie w Holandii zamknięto granice. Można powiedzieć, że zdążyliśmy wrócić w ostatniej chwili. Później koncerty zaczęły odpadać jeden po drugim i okazało się, że cała wiosna, lato i jesień będą dla nas pod tym względem stracone. Logika podpowiadała, że skoro już jesteśmy uziemieni, to zamiast bezczynnie siedzieć, lepiej będzie jak przysiądziemy do prac nad nowym materiałem. Te utwory najpierw powstawały zdalnie, w naszych domach. Potem, kiedy poluzowano obostrzenia, zaczęliśmy spotykać się na próbach.
Ostatni rok to nie był łatwy nie tylko z punktu widzenia lockdownu. Ale widocznie już tak jest, że im gorzej na świecie, tym więcej inspiracji dla artystów. Szczególnie tych tworzących zaangażowaną sztukę.
- Jest taki paradoks, bo przecież nikt nie chce, żeby było źle tylko dlatego, żeby mieć dobre piosenki. To byłaby totalna głupota. Zresztą w pandemii powstało sporo dobrej muzyki. Niekoniecznie tylko tej zaangażowanej. Zrobiło się więcej czasu, ludzie zaczęli tworzyć, bo czasem nie mieli co ze sobą zrobić. Oczywiście dotyczy to tylko tych, którzy nie musieli szukać sobie innego zajęcia, bo powiedzmy sobie jasno - sytuacja dla naszej branży jest mocno niewesoła.
To porozmawiajmy o tych trudniejszych momentach, ale i energii, którą w ludziach uwolniły. Strajk Kobiet zapewne w niczym nie przypomina strajków z czasów, w których powstał Dezerter, ale z pewnością rok 2020 będzie z nim kojarzony.
- Ciekawe jest to, że prawo, które w zamiarze miało dotyczyć młodych, zamarzyło się starcom. Tym, którzy mają już swoje dzieci albo swoje aborcje za sobą. I tym, którzy może i nie mają dzieci i aborcji, ale są już w takim wieku, że nic im w tym zakresie nie grozi. To co mnie zbudowało to fakt, że zawieszona w świecie wirtualnym przy laptopach i telefonach generacja zrozumiała, że coś się dzieje w ich sprawie. Że muszą zareagować, bo nikt za nich tego nie zrobi. Że za chwilę będzie za późno.
Strajk Kobiet pokazał, że potrafimy być jeszcze spontaniczni. Potrafimy się obudzić bez pomocy polityków, którzy wszędzie widzą swoje interesy. Ten ruch urodził się oddolnie. Walcząca z rządem opozycja nie miała nic do tego, choć bardzo chcieli się podłączyć. Strona rządząca zdała sobie sprawę, że nie może przeginać. To że młode pokolenie zorientowało się na czas, że trzeba się sprzeciwić, jest w tym wszystkim najbardziej pozytywne.
Kiedyś był znaczek anarchii, teraz są błyskawice. Chociaż te malowane na kościelnych murach często były powodem dyskomfortu ludzi nie tylko o konserwatywnych, ale i liberalnych poglądach.
- Tyle że dla Kościoła w Polsce to jest najmniejszy problem. Realnym kłopotem będzie coraz mniej pieniędzy na tacy. Kościół to najmniejsze państwo świata, które wszędzie prowadzi biznesy. Sprzedaje coś, co realnie nie istnieje i od wieków zarabia olbrzymie pieniądze. Jak ludzie chcą im płacić, to niech płacą - to nie moja sprawa. Natomiast buntuję się, kiedy Kościół chce porządkować wszystkich ludzi, a nie tylko swoich wyznawców. To jest złe i to zapewne skończy się tak, jak na zachodzie Europy, gdzie świątynie stoją puste.
Tam zorientowano się szybciej niż u nas, jakie zamiary ma ta instytucja. U nas utożsamiano Kościół z walką z komuną, ale wygląda na to, że była to walka w obronie własnych interesów, bo bardziej opłaca się egzystować teraz niż w PRL-u. Jeszcze raz podkreślam, nic mi do czyjejkolwiek wiary. Takie są po prostu fakty i tak działa kościelny biznes.
A skupiając się już na samym symbolu Strajku Kobiet, czerwonej błyskawicy. Coś punkowego po prostu w niej jest.
- Pewien rodzaj energii na pewno... Z punka wywodziło wiele różnorakich inicjatyw. Chociażby akcja Food Not Bombs, czy cały ruch ekologiczny na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, którego symbolami są takie miejsca jak Żarnowiec, Czorsztyn, czy potem Rospuda.
W ekologię to akurat nie jesteśmy zbyt dobrzy, co pokazuje skala natężenia smogu nad Polską, gdy temperatura spadnie poniżej zera.
- Polska to - mówiąc bardzo delikatne - specyficzny i trudny teren dla rozsądku. Choć ostatnio widać, że nie tylko Polska. Po co słuchać naukowców, skoro sąsiad wie wszystko lepiej? Po co czerpać wiedzę z książek, czy opracowań naukowych, skoro można zobaczyć głupkowaty mem i wszystko kontestować z pozycji kpiarza? Istotne tematy są zresztą często w mediach pomijane, bo przecież lepiej się sprzeda ktoś, kto pobiegnie na szczyt góry w samych majtkach. Pogoń za tanią sensacją jest tak duża, że czasu na analizę sytuacji, w której żyjemy po prostu nie ma.
Może więc czasy zaangażowanej sztuki już przeminęły, skoro wszystko łatwiej i prościej da się przekazać za pośrednictwem mediów społecznościowych?
- Oczywiście, że nagrywanie płyty nie jest ani prostsze, ani tańsze. Z racjonalnego punktu widzenia to pewnie sztuka do niczego nie jest potrzebna, bo w sumie po co komu obrazy czy dźwięki? Tym bardziej jeśli dźwięki są głośne, a w tekście o coś chodzi? W życiu niezbędne jest, aby mieć co zjeść i gdzie spać.
Tyle że sztuka odróżnia nas od dzikiej przyrody, a sztuka zaangażowana społecznie pomaga wybrać w tym życiu jakiś kierunek. My nie mamy żadnego wpływu na rzeczywistość, ale możemy pomóc komuś w tej rzeczywistości się odnaleźć. Zapotrzebowanie na sztukę więc na pewno jest, tyle że nie ma się co oszukiwać. Tworzy się ją dla góra kilku procent ogółu.
To w sumie dość przygnębiający wniosek, ale uważam, że gdyby słuchało was nie kilka, a kilkanaście procent tego ogółu, to Polska byłaby fajniejszym miejscem do życia. I dochodzimy tu do zapewne stawianego wam od lat pytania. Dlaczego te wasze teksty nie mogą się w spokoju zestarzeć?
- Tak, to jest dość częste pytanie, ale siłą rzeczy je trzeba zadać. To mnie trochę smuci, bo chciałbym żeby ten świat zmieniał się na lepsze, a stare problemy nie były już aktualne. Staram się pisać o zjawiskach, a nie o konkretnych wydarzeniach. Śledzić to, jak się zachowuje społeczeństwo, gdzie błądzi i popełnia błędy. Oczywiście czasy się zmieniają, ale głównie w obrębie technologii. Natomiast nasz ogólny obraz jest podobny.
Jesteśmy takimi samymi ludźmi tylko robi się nam zdjęcia coraz to nowszym aparatem. Cóż mam powiedzieć? Mogę mieć co najwyżej przykrą satysfakcję, że tekst do utworu "Choroba" z 1994 roku jest tak samo na czasie, jak ponad dwadzieścia lat temu.
"Kompletny idiota zaczyna rządzić i nie ma na to rady".
- "Choroba" traktuje o demokracji i jej problemach. Fakt, że cały czas jest na czasie, niestety napawa przerażeniem. Ponieważ okazuje się, że przegłosować można niemal wszystko.
Wracając do teraźniejszości. Co będziecie teraz robić? Przyzwyczailiście ludzi do koncertowania, a koncertów na razie organizować nie ma jak.
- Liczymy, że koncerty w lecie wrócą, choć tempo szczepień sprawia, że zaczynam w to wątpić. Jeśli ludzie zmienią w okresie pandemii swoje przyzwyczajenia, to wcale się nie obrażę. Włożyliśmy w tę płytę mnóstwo wysiłku, stanęliśmy na czubku głowy, żeby produkcja była w pełni profesjonalna i wszystko brzmiało tak jak sobie założyliśmy. A że nie żyjemy ani z zaiksów, ani z ministerialnych dotacji, to pozostaje nam mieć nadzieję, że oprócz przesyłania nam wirtualnych kciuków na fejsie, ludzie po prostu po ten album sięgną.