Dezerter: Nie zamierzamy nikogo straszyć
Mają kły i pazury, już od dwudziestu lat powstrzymują III wojnę światową i udowadniają nam wszystkim, że ziemia jest płaska. Dezerter, żywa legenda polskiego punk rocka, powraca w XXI wieku płytą "Decydujące starcie", firmowaną przez katowicką wytwórnię Metal Mind. Nieprzypadkowo autorzy "Kolaboracji" związali się z wydawcą, który specjalizuje się w metalu. "Decydujące starcie" to porcja bardzo ostrego, bezkompromisowego czadu, z rzadka przetykana spokojniejszymi kompozycjami. Krzysiek Grabowski i Robert Matera opowiedzieli Jarosławowi Szubrychtowi, dlaczego aż cztery lata czekaliśmy na tę płytę, jak naprawdę jest w Warszawie i co się stało ze sceną niezależną.
Dlaczego musieliśmy tak długo czekać na następcę albumu "Ziemia jest płaska"?
Krzysztof: Opowieść o tym musiałaby być długa i nie wiem, czy interesująca. Na drodze stanęły nam sprawy egzystencjalne - drastycznie pogorszyła się w Polsce sprawa koncertów, padła sprzedaż płyt i musieliśmy znaleźć sobie dodatkowe zajęcia, żeby utrzymać się przy życiu. To spowolniło pracę nad nowym materiałem, który nagrywaliśmy i miksowaliśmy na raty.
W międzyczasie gdzieś zapodział się wasz basista Tony von Kinsky.
Robert: Problemy z basistą również miały wpływ na opóźnienie pracy nad płytą. Tony wyjechał i nie wrócił, a my przez długi czas nie byliśmy w stanie znaleźć człowieka, który chciałby grać z nami i umiał grać tak, jak my byśmy chcieli. Okazało się, że nie jest to takie proste.
Krzysztof: Partie basowe na "Decydującym starciu" musiał więc nagrać Robert. Zmieniły się więc próby i sposób nagrywania, bo nie mogliśmy już nagrywać we trzech naraz, trzeba było nagrywać każdy instrument osobno. Zajęło nam to dużo więcej czasu niż zwykle.
Jak rozumiem, Jacek Chrzanowski pojawił się w Dezerterze już po zarejestrowaniu "Decydującego starcia"?
Krzysztof: Zaprosiliśmy Jacka do wspólnego grania, kiedy nowe piosenki były gotowe, co automatycznie wykluczyło go z możliwości nagrywania partii basu. Jacek okazał się jednak bardzo sprawnym basistą, który w dodatku znał już część naszego repertuaru. Zaaklimatyzował się więc w zespole błyskawicznie i w ciągu dwóch miesięcy przygotowaliśmy się do normalnego grania koncertów.
Wybraliście Jacka ze względu na jego przeszłość w Kolaborantach, prawda?
Robert: Najważniejsze było to, że dobrze się znaliśmy. Graliśmy koncerty i z Kolaborantami, i z Hey'em, z Kaśką Nosowską nagrywaliśmy płytę, ale sprawa Kolaborantów była o tyle pomocna, że Jacek siedział od dawna w klimacie i dobrze wiedział, o co chodzi w tej muzyce. Z kolei dzięki wieloletniej praktyce w Hey'u był w stanie szybko się z nami dogadać pod względem muzycznym.
Krzysztof: Jacek nie jest naszym pierwszym basistą. Mieliśmy już doświadczenie w poszukiwaniu kandydatów do tego stanowiska i przerażała nas myśl, że znowu będziemy musieli spędzić pół roku w piwnicy, ucząc kogoś grać nasze piosenki. Jacek okazał się idealnym wyborem. Wziął taśmę do domu i po dwóch tygodniach przyszedł z 20 gotowymi partiami basu. Pozostało nam tylko ogranie się i wyszlifowanie tego.
Dużym zaskoczeniem jest wydawca nowej płyty, specjalizująca się w metalu firma Metal Mind Productions. Czy podpisaliście z nią kontrakt, bo nikt inny nie chciał Dezertera, czy przeciwnie, Metal Mind zaproponował najbardziej atrakcyjne warunki?
Krzysztof: Jesteś którąś z kolei osobą, która dziwi się naszemu wyborowi... A przecież Metal Mind to jedyna w tej chwili na polskim rynku firma, która sprzedaje ostrą muzykę. Nie tylko metal, ale generalnie mocne granie. Negocjowaliśmy z wieloma firmami, dużym i mniejszymi, i wszyscy byli bardzo chętni. Wydaliśmy "Decydujące starcie" w Metal Mind bo okazało się, że jest to jedyna firma na tyle prężna i elastyczna, że jest w stanie wydać płytę bardzo szybko. Warner, nasz poprzedni wydawca, również był zainteresowany tym materiałem i czekał na niego trzy lata. Ale kiedy skończyliśmy nagrywanie, powiedzieli nam, że bardzo jest im przykro, ale mogą ją wydać najwcześniej w październiku. Nas natomiast interesowało wydanie tej płyty jeszcze przed wakacjami. Dogadaliśmy się więc bardzo szybko z Metal Mindem i jak dotąd współpraca przebiega bardzo sprawnie.
Tytuł płyty można interpretować dwojako. Albo jesteście dzisiaj mocniejsi niż kiedykolwiek, albo wręcz przeciwnie - "Decydujące starcie" to pożegnalny materiał Dezertera...
Krzysztof: Wszystkie interpretacje są dozwolone i w każdej z nich można znaleźć odrobinę prawdy. Po części jest to tytuł żartobliwy, co sugeruje okładka płyty. Jednak jakieś trzy lata temu myśleliśmy, że to może być ostatnia płyta Dezertera, bo akurat wtedy powinęła nam się noga. Ale już w momencie wydania najbardziej aktualna jest trzecia interpretacja - ta płyta jest po prostu dobra i bardzo dobrze, że ma taki tytuł!
W promującym płytę utworze "Wschodni front" przedstawiacie wyjątkowo ponurą wizję Warszawy. Jest aż tak źle?
Krzysztof: Nie zamierzamy nikogo straszyć, ale zauważamy pewne sprawy... Refren zresztą sugeruje, że nie trzeba traktować tego za bardzo serio, puszczamy do słuchacza oko. Nie jest jednak w Warszawie najprzyjemniej i czasem można to odczuć dość boleśnie.
A jak mam rozumieć zaznaczony we wkładce cytat z Biblii mówiący, że wszelka władza pochodzi z rąk Boga?
Krzysztof: Należy go rozumieć bardzo dosłownie. (śmiech) Zamieściłem go we wkładce na zasadzie złośliwego przytyku. Ostatnio wśród młodzieży rockowo-katolickiej modne jest traktowanie Biblii zbyt dosłownie i zbyt serio. Wybrałem więc cytat, który powinien rozmiękczyć tę sytuację, który jest dowodem na to, że nie wszystko, co jest tam napisane, jest bardzo mądre i prawdziwe. Trzeba mieć do tego dystans.
Czy utwór "Anarchista" można uważać za kontynuację legendarnej już "Anarchii"? Czy coś w waszej postawie wobec świata się zmieniło?
Krzysztof: Zmieniło się na pewno wiele. Jesteśmy coraz starsi, mamy coraz większe doświadczenie życiowe i uważnie obserwujemy to, co się wokół nas dzieje. Myślę, że każdy z nas czuje czasem taką złość, której nie może w żaden sposób rozładować i miałby ochotę zrobić porządek w sposób radykalny. Wszystkim nam zdarzają się momenty, kiedy chcielibyśmy to wszystko rozpieprzyć. Potem przychodzi jednak chwila zastanowienia i każdy wybiera to, co jest dobre lub to co złe. O tym właśnie jest "Anarchista".
Dlaczego zdecydowaliście się na zamieszczenie we wkładce również anglojęzycznych wersji tekstów? Czyżby przymiarki do wydania "Decydującego starcia" na Zachodzie?
Robert: Angielskie tłumaczenia naszych tekstów zamieszczaliśmy już we wkładkach płyt kilkakrotnie, więc nie jest to żaden ewenement. Zauważyliśmy, że przydaje się to szczególnie na koncertach za granicą, których w klubach całej Europy trochę już zagraliśmy. Ludzie, którzy nie znają polskiego, też chcą się dowiedzieć, o co nam chodzi.
Krzysztof: Zawsze mieliśmy sporo kontaktów za granicą, ale cały przekaz ze sceny jest po polsku. Ludzie pytali więc po koncertach, o czym śpiewamy i kiedy dostawali tłumaczenia, byli usatysfakcjonowani. Doszliśmy swojego czasu do wniosku, że lepiej od razu umieścić tłumaczenie na płycie, niż robić odbitki na ksero i rozdawać przed koncertem.
Czy Dezerter czuje się wciąż częścią polskiej sceny niezależnej? Czy taka scena w ogóle istnieje?
Krzysztof: W przeciągu ostatnich lat zmieniło się bardzo dużo. Zmienił się sposób postrzegania muzyki przez coraz to młodsze pokolenia i radykalne idee, które były głoszone ze sceny niezależnej, mają dziś mniejszą siłę przebicia. Więcej jest odbiorców kultury masowej i chociaż niby łatwiej jest dziś niż przed laty wydawać gazety czy płyty, coraz trudniej jest ludziom docierać do rzeczy, które wyrażają większe zaangażowanie chociażby w sprawy społeczne. Jest tych działań coraz mniej i są w coraz mniejszym nasileniu. Ale z drugiej strony, kiedy graliśmy na wiosnę koncerty z Post Regimentem i Apatią, zespołami, które tworzą tę scenę od lat, zainteresowanie przeszło najśmielsze oczekiwania organizatorów. Widzimy więc, że coś się kończy, ale kiedy przychodzi moment mobilizacji, okazuje się, że wszystko jest tak jak było. Z jednej strony ilość fanzinów zdecydowanie maleje, ale z drugiej rośnie ilość stron internetowych - zmienia się więc sposób działania, sposób wymiany informacji.
Nie macie wrażenia, że funkcję punkowej i hardcore'owej sceny sprzed dekady przejęły ekipy hiphopowe, chłopaki z podwórka, którzy rymują o tym, co ich boli?
Krzysztof: Od bardzo dawna zauważam, że hip hop jest bezpośrednią kontynuacją przekazu, który dwadzieścia lat temu był częścią muzyki punkowej, natomiast sposób wyrażania tego jest całkiem inny. Myśmy nie fascynowali się najnowszym modelem butów, spodniami jakiejś firmy czy koszulką, bo wydawało nam się to bardzo nieistotne, wręcz obciachowe. Sam rdzeń tego zjawiska jest jednak podobny. Tyle tylko, że muzyka jest tak odmienna i ma tak inne korzenie, że przez to nie dochodzi w Polsce do wspólnych działań. Zdarzają się jednak sytuacje, że hiphopowcy robią coś z punkowcami, ale to raczej dalekie obrzeża tych scen.
Świat wokół się zmienia, zmienia się również muzyka Dezertera. W niektórych utworach pojawiły się elektroniczne brzmienia, w jednym słychać wiolonczelę...
Robert: Rzeczywiście pojawiło się trochę nowych elementów na tej płycie i było to jak najbardziej świadome działanie, nie dzieło przypadku. Próbowaliśmy już wcześniej eksperymentować z nowymi brzmieniami, robiąc remiks naszego starego numeru - "Bestia". Stwierdziliśmy, że można wydobyć z tego bardzo czadowe brzmienie, które konweniuje z naszym graniem.
Krzysztof: Potraktowaliśmy elektronikę jako kolejny instrument, nie bawiliśmy się nią dlatego, że jest modna. Elektronika była dla nas jeszcze jednym narzędziem do robienia większego hałasu, a ponieważ gramy we trzech i trochę miejsca pomiędzy instrumentami jest, dobrze zmieściły się różne dziwne brzmienia. Ale to nie wszystko. Po prostu spotykamy różnych ludzi i dogadujemy się co do współpracy. Na poprzedniej płycie był akordeon, tym razem słychać wiolonczelę, na której zagrał Bolek Błaszczyk, klasyczny instrumentalista, zupełnie z innej bajki, mimo to bardzo lubiący punk rocka. Nawiązała się nić porozumienia, przyszedł do nas na próbę i to wszystko razem bardzo fajnie zagrało.
Zamierzacie przenieść elektroniczne eksperymenty na scenę?
Robert: Zobaczymy, bo to jest kwestia techniki i tego, w jakich miejscach i warunkach na ogół gramy. Na razie nie sprawdziliśmy jeszcze tej technologii na koncertach i nie wiadomo, jak to będzie. Na szczęście podstawą wszystkich numerów jest żywe granie, więc jakoś uda nam się je przedstawić.
Zostaliście zaproszeni w tym roku do Jarocina?
Robert: Nie.
A przyjęlibyście takie zaproszenie?
Krzysztof: Nie wiem. Nie śledzimy tej sprawy od początku, czyli od ubiegłego roku. Nie wiemy, kto tam gra, jak to jest organizowane, mamy bardzo mało danych na ten temat. Aczkolwiek to nie jest tak, że z powodów ideologicznych mówimy zdecydowane Nie!. Kiedyś odmawialiśmy, bo wydawało nam się to bez sensu, natomiast w tym roku, gdyby nam się spodobało, moglibyśmy powiedzieć ?tak?. Jesteśmy natomiast zaproszeni na inny festiwal, który będzie się odbywał latem - od 13 do 14 lipca w Bartoszycach odbędzie się festiwal czysto undergoundowy, punkowo-hiphopowo-reggae'owy, czyli coś takiego jak Jarociny dawno temu. Tam zobaczymy, jak się mają te klimaty i jak się ma publiczność, która tego słucha. Taki festiwal może pokazać, jak wygląda przyszłość tej muzyki. Na pewno zagramy też w sierpniu w Żarach, u Owsiaka.
Robert: Poza tym na wrzesień planujemy większą trasę i wtedy zagramy w większości dużych miast. Być może będzie to wspólna trasa z innymi hardcore'owymi zespołami.
Dziękuję za rozmowę.