KIWI: "Chciałabym, żeby ta płyta żyła długo i żeby ludzie po nią sięgali" [WYWIAD]
KIWI oddała w ręce fanów swój drugi krążek, zatytułowany "sama". Artystka pierwszy raz zajęła się nie tylko pisaniem tekstów i melodią, lecz także produkcją utworów. W rozmowie z Interia wyjawiła, jak zmieniło się jej podejście do tworzenia od czasu debiutu, a także, czego możemy spodziewać się po nadchodzącej trasie koncertowej. Opowiedziała również historię duetów, które znalazły się na krążku i wyrazistej oprawy graficznej płyty.

Weronika Figiel, Interia: Przy premierze drugiego albumu towarzyszyły ci takie same emocje, jak przy okazji debiutu, czy coś się zmieniło przez ten czas?
KIWI: - Już trochę nie pamiętam, jak było (śmiech). Teraz na pewno czułam stres, ale był on związany z innymi rzeczami niż przy pierwszej płycie, być może nawet większy. Mam już na koncie kilka wydawnictw i od czasu pierwszej EP-ki sporo się zmieniło, ale przy tej płycie jednak najbardziej się stresowałam. Inaczej ją czuję niż wszystkie poprzednie.
Co się zmieniło w twoim podejściu do tworzenia przez ten czas, który minął od debiutu?
- Na pewno miałam trochę czasu, żeby się zastanowić. Wreszcie sama dałam sobie czas, bo ja należę do osób, które raczej pędzą, robią jedno za drugim i są w wirze działania. A teraz, pierwszy raz się zatrzymałam. Jest to związane także z tym, że miałam trochę gorszy czas psychicznie, więc nie mogłam inaczej. Musiałam też przemyśleć, jak widzę siebie na scenie i co chcę robić - czy przypadkiem nie jest tak, że robię coś, bo już zaczęłam i tylko kontynuuję to bez większego myślenia. Skutkiem tego był właśnie taki materiał na płytę - bardziej alternatywny i złożony, niż stricte elektroniczny, z czego do tej pory bardziej byłam kojarzona. Otworzyłam się również na żywe instrumenty i bardzo zależało mi na znalezieniu współproducenta, który będzie potrafił połączyć je z elektroniką. Myślę, że na pewno inaczej teraz podchodzę do całego procesu tworzenia i inne wartości mi przy tym towarzyszą. Nie wiem, co będzie później, ale na ten moment właśnie tak to widzę.
Kilka piosenek na płytę "sama" wyprodukowałaś właśnie całkowicie sama. Jak czułaś się w tej roli?
- Jestem dumna z siebie, bo to zawsze był dla mnie goal, głównie związany z odwagą. Już od samego początku, przy pierwszych piosenkach, większość z moich demówek miała jakiś określony kształt ale zawsze bałam się je dokończyć, pocisnąć z tym, co moje. Zawsze myślałam, że ktoś bardziej zna się na rzeczy i lepiej to ogarnie technicznie. Z biegiem czasu zrozumiałam, że produkcja to dalej są emocje i sposób wyrażania ich. Być może przez nazwę, która kojarzy się z czymś rzemieślniczym, nabudowało mi się inne przekonanie, ale tak naprawdę to nadaje feeling danej piosence. Ja wiedziałam, co chcę przekazać, więc tym razem pozwoliłam sobie to zrobić.
Jeszcze przed zabraniem się za produkowanie szukałam współproducenta, bo chciałam, żeby ktoś mi towarzyszył, ale na trochę innych zasadach - takich, że robimy to razem. Tutaj świetnie sprawdził się Mikołaj Dobber, który pracował ze mną przy większości piosenek. Podczas naszej współpracy zdecydowałam się odważyć i zrobić kilka numerów całkowicie sama. Czuję dzięki temu, że to jest moje dziecko - od A do Z - i czuję z tymi piosenkami o wiele głębszą relację.

Wspominasz o odwadze, o tym, że jesteś dumna z tego materiału. W swoich mediach społecznościowych napisałaś jeszcze jedną ważną rzecz - że "zbliżyłaś się do samej siebie" w trakcie tworzenia tego albumu. Jest trochę tak, że poprzez pisanie tekstów poznajesz się od zupełnie innej strony, od której bez muzyki być może byś się nie znała?
- Myślę, że tak. Często korzystam z moich tekstów - tych, które wychodzą ze mnie podświadomie - jako wskazówek, w kontekście tego, jak się czułam w danym momencie. Jak coś piszę, to niekoniecznie jestem świadoma tego, co się dzieje we mnie i dopiero, jak sobie potem analizuję, co stworzyłam, to myślę: "O! Rzeczywiście tutaj tak się czułaś. To się wtedy działo". Obcowanie z tekstem, zmuszanie się - ale nie w złym kontekście - do tego, żeby coś napisać i wyrzucić z siebie, przybliża do siebie. Czas pracy nad płytą "sama" był dla mnie bardzo intensywny, jeśli chodzi o pracę nad sobą (chociaż nie lubię do końca tego sformułowania). Był to też czas, w którym starałam się uporać z moimi demonami i wszystkim ciężkim, co mieszka w głowie
Przy okazji premiery płyty napisałaś na Instagramie: "Tak skrajnych emocji podczas tworzenia albumu jeszcze nie miałam". Jak się to objawiało - płakałaś, miałaś jakiejś kryzysy, może trzaskałaś drzwiami i wychodziłaś ze studia?
- Było dużo różnych stanów podczas tworzenia. W sumie wszystko to, co powiedziałaś i jeszcze kilka innych (śmiech). Były takie momenty, w których stwierdzałam, że to nie ma sensu. Ale myślę, że każdy, kto robi twórcze rzeczy, boryka się z czymś takim. Ja teraz mam wrażenie, że trochę bardziej mi to dokucza, bo kiedyś byłam rakietą, która leci i po prostu robi. Jak czuje, że coś jej nie leży, to zmienia i leci dalej. Miałam więcej samozaparcia i wiary w to, co robię. Przy tej płycie musiałam bardzo ze sobą walczyć i napędzać się do tego, że jak coś mi się nie podoba albo czegoś nie czuję, to dam radę to rozwiązać. Było więcej wątpliwości i strachu przed tym, jak ta muzyka będzie odebrana. Zawsze wydawało mi się, że się tego nie boję, ale w momencie, w którym mam już kilka wydawnictw, jestem określona i chcę zrobić trochę inną płytę, to pojawiły się w mojej głowie pytania, czy to zadowoli moich fanów. Suma sumarum doszłam do tego, że to mnie musi zadowolić ten album i ze mną musi grać - po to go robię. Nie po to, by stworzyć coś dla zasady i tym samym trochę oszukać siebie i innych. Dużo wewnętrznych walk musiałam ze sobą stoczyć, ale ta płyta nauczyła mnie, żeby bardziej na chłodno podchodzić do rzeczy.
À propos opinii słuchaczy - tuż po premierze albumu w komentarzach pojawiało się wiele głosów, mówiących o tym, że ludzie czują w twojej muzyce mrok. Miałaś taki zamiar, żeby było mrocznie?
- Na pewno nie było w tym konkretnego zamiaru. Ja po prostu bardzo lubię taką muzę, ciągnie mnie do tego naturalnie. Jak coś jest za jasne, zbyt skwierczące, bez głębi to zupełnie nic mi to nie robi, albo wręcz drażni. Ale to też nie jest tak, że siedzę i słucham tylko depresyjnych piosenek. Chodzi mi raczej o sposób produkcji i wykorzystywane brzmienia - lubię jak coś jest "pod poduchą". Zaczęłam się też jakiś czas temu zastanawiać, czy nie mam jakiejś nadwrażliwości słuchowej, bo zauważyłam, że nawet fizycznie drażnią mnie zbyt jaskrawe dźwięki. Być może dlatego moja muza idzie w tym kierunku. Ale jeśli chodzi o emocje, to na pewno to, co przekazuję w piosenkach, jest odbiciem tego, co mam w głowie. W głowie mam różne ciemne rzeczy, więc dlatego brzmi to tak, a nie inaczej.
Ja, po przesłuchaniu kilku twoich nowych piosenek, miałam mocne skojarzenia z muzyką Brodki, szczególnie z albumem "Sadza". Słyszysz czasem takie porównania?
- Właśnie dosyć często, co jest ciekawe. Mi osobiście ciężko znaleźć konkretne konotacje z jakimś innym artystą i bardzo mnie to cieszy, ale rozumiem, że sam klimat może się kojarzyć, bo nie ma go na polskim rynku za dużo. Niemniej jednak dla mnie to komplement, bo Brodka jest jedną z nielicznych artystek w Polsce, które bardzo lubię i szanuję ją za całokształt roboty.
A jest taki artysta, którego mogłabyś zaliczyć do swoich inspiracji muzycznych?
- Przy okazji tej płyty miałam na maksa fazę na Sayę Gray. Ona bardzo mi imponuje, bo nie dość, że jest świetną instrumentalistką, song-writerką to jeszcze sama produkuje swoje rzeczy, które są świetne, nieszablonowe i totalnie jej. W ostatnim czasie poznałam również Mk.gee - ta polecajka wpadła od mojego producenta, ale też było w tym dla mnie coś inspirującego. Nie w kontekście podglądania konkretnych środków wyrazu, ale utwierdzenia się w tym, że trzeba szukać swojego brzmienia i nie bać się kombinować. Wydaje mi się, że tego myślenia w Polsce jest dosyć mało, bo stawia się bardziej na cel, efekty, niż na samą podróż i - to już od strony słuchacza - wydaje mi się bardzo przezroczyste.
Na albumie pojawiają się współprace z Baaschem i Patrykiem Pietrzakiem. Lubisz pracować z innymi artystami czy jesteś indywidualistką?
- To były moje pierwsze podrygi kolaboracyjne. Ja zazwyczaj lubię pracować sama, ale to nie dlatego, że nie lubię ludzi (śmiech). Po prostu jest mi łatwiej. Mogę sama ze sobą zderzać pomysły i nie muszę przejmować się tym, że ktoś chciałby zrobić coś inaczej. Myślę, że czasem takie dochodzenie do "wspólnego" może być ograniczające i wyczerpujące dla każdej ze stron, Natomiast w przypadku tych featów zupełnie nie miałam wątpliwości. Jeśli chodzi o Patryka Pietrzaka, to wiedziałam, że będzie to świetna współpraca, również przez to, że znaliśmy się wcześniej. Wyszło to bardzo naturalnie - tak naprawdę przy pisaniu tej piosenki, już na początkowych etapach słyszałam w głowie jego głos śpiewający ją i po prostu poszłam z ciosem i urzeczywistniłam to. Jeśli chodzi o Baascha, to już od dawna marzyłam sobie o tej współpracy, ale też mam wrażenie, że wydarzyło się to bardzo naturalnie i swobodnie.
Dzięki temu, że obie współprace przyszły do mnie płynnie i nie były wymuszone, to nie czułam obciążenia, że muszę ścierać się z kimś, z kim ciężko mi się dogadać.
Płycie "sama" towarzyszy wyrazista oprawa graficzna. Szczególnie okładki singli zwracają na siebie uwagę i świetnie ze sobą współgrają. Ważny jest dla ciebie też ten aspekt wizualny w twórczości, żeby została w pełni zrealizowana jakaś spójna koncepcja?
- Tak, przy tej płycie wręcz obiecałam sobie, że dopilnuję tego, co mam wrażenie zawsze potrafiło mi gdzieś umknąć, czyli spójnego konceptu od A do Z. Bardzo chciałam się zaangażować w kwestie wizualne na każdym etapie, więc większość zdjęć zrobiliśmy wspólnie z moim chłopakiem, który ma świetne oko. Dzięki temu mogłam sama rozplanować co i jak zrobimy, sama też przerabiałam foty. Bardzo mi zależało na tym, żeby to była jedna opowieść - żeby wprowadzić słuchaczy do świata, który trwa przez pół roku (czyli tyle, ile trwało teasowanie tej płyty) i zakończyć to w formie koncertów. Wymyśliłam sobie motyw "zamglonego lasu" i wyjścia bardziej do natury i dosyć dużym wyzwaniem było pociągnięcie tego również przez zimę, ale tutaj świetnie sprawdził się wyjazd na Maderę.
Możesz już wyjawić jakieś szczegóły na temat nadchodzącej trasy koncertowej?
- Nawiązując do poprzedniego pytania to na koncertach planuję przenieść nas wszystkich do zamglonego lasu, również wizualnie - to będzie dosyć wyjątkowe i nie mogę się już doczekać. Chciałabym stworzyć przestrzeń, do której wchodzimy i możemy totalnie odciąć się od rzeczywistości. Od strony muzycznej będzie sporo nowości, jedną z nich jest to, że w tę trasę pojedziemy w większym, czteroosobowym składzie - zagra z nami Hubert Wiśniewski z The Cassino, więc mamy fajnego zawodnika na pokładzie. Koncerty będą bardziej żywe, organiczne i myślę, że mogę użyć stwierdzenia eksperymentalne brzmieniowo. Zagramy materiał z nowej płyty, ale wrócimy też do starszych rzeczy w odświeżonych wersjach.
A ty potrafiłabyś wybrać, której z najnowszych piosenek najbardziej nie możesz doczekać się na żywo?
- Pierwsze na myśl przychodzi mi "w gardle". To jest ciekawe, bo nie powiedziałabym, że jest to moja ulubiona piosenka ze wszystkich, ale na żywo mam wrażenie, że robi mi coś więcej. Lubię też bardzo "zawracam", które trochę rozbudowaliśmy w wersji live. Jeszcze jesteśmy w trakcie prób, więc dokręcamy materiał, ale jestem podekscytowana na wszystkie piosenki, dużo świeżości nas czeka.
Co będzie dla ciebie największym sukcesem w związku z tym albumem?
- Zagranie trasy koncertowej to będzie wielki sukces, patrząc na to, jak teraz ciężko jest mniejszym artystom grać koncerty. Ja staram się raczej obniżać albo w ogóle nie mieć oczekiwań. Próbuję też podchodzić do wszystkiego na luzie i cieszyć się z tego, co do mnie przychodzi. Zagranie takiej trasy, jaką sobie zaplanowałam, będzie super, ale też chciałabym, żeby ta płyta żyła długo, żeby ludzie po nią sięgali. W dobie streamów i w całej masie wszystkiego, co jest nam serwowane codziennie w muzyce, mam świadomość, że ta płyta mogłaby przeżyć tydzień. Mam nadzieję, że będzie żyła o wiele dłużej. Tego bym sobie życzyła.