Julian Lennon: Teraz czuję się wolny [WYWIAD]

/materiały prasowe /materiały prasowe

W tym roku Julian Lennon miał wiele okazji, by zaskoczyć swoich fanów. Wydał pierwszy od 11 lat album studyjny, a także zrobił coś, co nigdy nie miało się wydarzyć - wykonał legendarną piosenkę "Imagine" z repertuaru swojego ojca. - Okazało się to dla mnie jedną z najlepszych rzeczy w życiu i teraz czuję się wolny - mówi w rozmowie z Interią.

- Mój press tour zbliża się do końca, przede mną jeszcze kilka wywiadów. Ale tak - to była bardzo, bardzo długa trasa promocyjna. Robiłem ją w starym stylu - od kilku miesięcy przez wiele, wiele godzin dziennie - mówi nam Julian Lennon o promowaniu albumu "Jude", który ukazał się nakładem wytwórni BMG we wrześniu tego roku.  

Jules zaczyna rozmowę przyziemnie, bo cieszy się z tego, że po odwiedzinach w USA, a także gali MTV European Music Awards, gdzie wręczył nagrodę Taylor Swift, w końcu jest w swoim domu.  

- Wróciłem i pierwszego wolnego dnia zacząłem przebudowywać studio. Miałem niezły jetlag, ale pierwsze co zrobiłem, to sprzątanie, przesuwanie, te wszystkie domowe sprawy. Dobrze jest zadbać o swoją przestrzeń, kocham to. Myślę, że jestem trochę budowniczym, który lubi składać rzeczy w całość, dlatego tego potrzebuję. To jest całkiem inny rodzaj pracy, przynajmniej nie musiałem z nikim rozmawiać! - śmieje się.  

Reklama

- Jeśli nie chcecie, bym to znienawidził i żebym jeszcze kiedyś wrócił, to potrzebuję przerwy, potrzebuję oddechu - żartuje 59-latek. Pomimo naprawdę napiętego grafiku widać, że uśmiech nie znika z jego twarzy, a era nowego albumu "Jude" to też całkiem nowy początek dla niego samego. 

Nam udało się spotkać pod koniec tego intensywnego czasu, po przerwie, którą musiał zrobić sobie po chorobie oraz kilku tygodniach ciągłych spotkań z mediami. Julian Lennon, który jest obecny na scenie od prawie 40 lat, wcześniej był już w świadomości słuchaczy obecny już jako syn legendarnego Beatle'a. A także jako prawdziwy Jude z przeboju The Beatles, "Hey Jude"

Paul McCartney tą piosenką chciał podnieść na duchu chłopca odrzuconego przez słynnego ojca, który zawsze stawiał go na drugim miejscu. Już jako dorosły, Julian Lennon spędził wiele lat rozliczając się z dość bolesną przeszłością. 

Julian Lennon powrócił po latach muzycznej ciszy

Milczał dość długo, bo ostatni album "Everything Changes" wydał w 2011 roku. Wtedy powiedział sobie, że muzycznie zrobił już wszystko, a mikrofon i pióro odkłada do szafy. I zajął się innymi rzeczami - produkcją filmów dokumentalnych, fotografią, a przede wszystkim prowadzeniem fundacji White Feather Foundation, która zajmuje się wsparciem edukacji i zdrowia młodych dziewcząt w krajach rozwijających się, a także chronieniem rdzennych kultur i dbaniem o ich dostęp do czystej wody. 

Julian Lennon, gdy zaczyna opowiadać o projektach, w które jest aktualnie zaangażowany, sam nazywa siebie gadułą. - Mogę opowiadać w nieskończoność - twierdzi. I zaczyna o tym, jak doszło do nagrania nowego albumu.  

- To było naprawdę dziwne. Przez dwadzieścia lat byłem niezależnym artystą i gdy wydałem "Everything Changes" 10 lat temu, to sądziłem, że to moja ostatnia płyta. Wiesz, jak to jest, gdy jesteś niezależnym artystą. Nie masz wsparcia, nie masz nikogo za plecami, żadnych sponsorów. Nikt cię nie widzi, a więc nikt też nie słyszy. Wiadomo, że Internet otworzył w pewnym stopniu nowe możliwości, ale mamy teraz 100 milionów artystów do oglądania i słuchania, więc wydaje się, że wydawanie muzyki jest nawet trudniejsze niż kiedyś - twierdzi. 

Zanim jednak zdecydował się rozpocząć nagrywanie "Jude", szukał czegoś, w co mógłby się zaangażować. Najlepiej - jak najdalej od muzyki. 

- Nie tworzyłem, więc zacząłem szukać innych zajęć, gdzie mógłbym pracować kreatywnie. "Co oprócz muzyki mogę jeszcze robić?" - zacząłem się zastanawiać jakoś pięć lat temu. Miałem fundację i poświęcałem jej więcej czasu. Praca w niej doprowadziła mnie do wspaniałych miejsc jak Etiopia, Kenia, Kolumbia. Miałem ze sobą też kamerę, więc zaczęła fascynować mnie fotografia i dokumentowanie tego, co widzę. Wtedy wyprodukowałem film "Kiss The Ground" (2020) o zmianach klimatycznych, który jest międzynarodowym hitem na Netflixie. Chciałem zacząć robić coś, co będzie miało znaczenie i kontynuować to w przyszłości - tłumaczy.  

W między czasie zajmował się szeroko pojętym humanitaryzmem i klimatycznym uświadamianiem - napisał kilka książek dla dzieci, które mają wyczulić je na sprawy związane z przyrodą i niebezpieczeństwami płynącymi z ocieplenia klimatu. 

W show-businessie miał pod górkę

Jak mówi, wielu osobom nie pasowała jego obecność w show-businessie, dlatego w pewnym momencie zdecydował się zrezygnować z kariery muzycznej. - Zbudowałem naprawdę silne fundamenty fundacji, zrobiliśmy świetną robotę. Tak dobrą, że ludzie nie mogli już zepchnąć mnie na dno, bo wcześniej miałem problemy w branży muzycznej. Było mi naprawdę, naprawdę ciężko. Wielu nie chciało, bym odniósł sukces. To było jak walka ze ścianą, więc dzięki fundacji wydaje mi się, że nikt już nie może powiedzieć o mnie nic złego. Jestem ciężko pracującym człowiekiem, harowałem jak wół - opowiada o swoim zaangażowaniu w początkowo zdawałoby się poboczny projekt, który stał się jednym z jego najważniejszych zajęć.  

Tak dochodzimy do opowieści o powstaniu nowego krążka "Jude", który tak naprawdę... narodził się lata temu. - Zaczęło się tak, że drogi z moimi menedżerem biznesowym rozeszły się. I on odesłał mi pudła z dokumentami, plikami, które zalegały w jego piwnicy. W dwóch czy trzech pudłach były kasety. Kasety we wszystkich formatach, które znam jak długo żyję - kasety szpulowe, magnetofonowe. Więc myślę sobie: "Posłucham, sprawdzę, co tam jest, jestem ciekaw".  

Po chwili wiedział już, że pokaże te znaleziska swojemu przyjacielowi, Justinowi Claytonowi, który jest jednym z jego najlepszych i najstarszych znajomych - znają się od 11 roku życia. - Napisał dla mnie część pierwszej, drugiej i innych płyt. Byliśmy razem w światowych trasach koncertowych. Jest świetnym inżynierem dźwięku i producentem, ale poza tym ma niesamowitą pamięć - pamiętał nawet na której gitarze zagrał daną partię, z którym wzmacniaczem, albo jaki sweter miałem wtedy na sobie! Ja nie pamiętam nawet co robiłem dzisiaj! - żartuje Lennon. 

I był to moment przełomowy, bo okazało się, że utwory nadal są aktualne, lecz wymagają delikatnego odświeżenia. - Przesłuchaliśmy kaset sprzed 30 lat, a dwie piosenki, "Every Little Moment" i "Not One Night" trafiły na "Jude". Brzmiały, jakbyśmy je nagrali w zeszłym tygodniu! Miały jednak w tle maszyny perkusyjne, a ja chciałem tam prawdziwego perkusistę, potrzebowały aktualizacji dokonanej przez prawdziwych muzyków. Ach tak, zrezygnowałem jedynie z refrenów, by wszystko brzmiało nieco mocniej, ale to tyle. Mój głos dziś jest o wiele mocniejszy, niż w przeszłości, więc gdy tylko posłuchałem tej ścieżki, to wiedziałem: "To jest fantastyczne". Nie myślałem wtedy jeszcze o albumie, bo miałem zbyt dużo pracy, ale EP-ka byłaby idealnym pretekstem, by udać się do studia.  

Być może myśl o EP-ce nieco nakłoniła go do pracy nad piosenkami, bo jak sam twierdzi, teraz o wiele łatwiej jest przebić się singlom lub mini-albumom, bo wybór jest zbyt duży. - Jeśli nie odniesiesz sukcesu z jedną, dwiema piosenkami, to możesz być pewny, że odłożą cię na półkę - dodaje, ale zaraz kontruje: - W dzisiejszym świecie jest tak wiele platform, playlist, to całkiem inny świat niż kiedyś.  

"Hey Jude zawsze była o mnie, ale nigdy nie była moja"

Dlaczego zdecydował się wydać pełny album? Duża w tym rola Hartwiga Masucha, szefa wytwórni BMG, który mocno nakłaniał Juliana, by nie zatrzymywał się na EP-ce. - Hartwig, którego kiedyś poznałem, powiedział kilku ludziom, że "jeśli Julian kiedykolwiek coś nagra, każcie mu porozmawiać ze mną". Znalazłem go, porozmawialiśmy i przekonał mnie, że mam wystarczającą ilość materiału na długogrającą płytę. Ja wciąż jak mantrę powtarzałem: "Nie chcę albumu, nie chcę albumu". On nie ustawał i argumentował, że ten materiał jest unikalny, wyjątkowy, ma trzydzieści lat, a ja w końcu się zgodziłem, bo złożyło się to w czasie z innymi rzeczami w moim życiu.  

I rzeczywiście ostatnie lata były dla 59-letniego Juliana Lennona pełne pracy i różnych - czasem bardzo odległych projektów. Obok działań związanych z branżą NFT, zajął się w końcu tym, o czym marzył przez lata - oficjalnie zmienił nadane mu imię z John Charles Julian Lennon na Julian Charles John Lennon.  

- W 2020 roku zmieniłem imię, to była dla mnie szalenie ważna sprawa. W końcu byłem naprawdę Julianem; Julesem; Judem - argumentuje i przypomina, że na początku 2022 roku wystawił także na aukcję cyfrową wersję rękopisu piosenki "Hey Jude", która opowiadała o nim. Nałożyło się to także z premierą filmu "Get Back" o Beatlesach.  - Pomyślałem sobie wtedy, że jeśli to wszystko, "Get Back", "Hey Jude", dzieje się w jednym momencie, to może to dobry czas. Wiesz, myślę, że powinienem mieć prawo własności do nazwy "Hey Jude", bo ona zawsze była o mnie, ale nigdy nie była moja - sądzi Lennon. - W końcu po tych wszystkich latach i rzeczach, które zrobiłem w życiu wiem, że wziąłem tę smutną piosenkę i uczyniłem ją lepszą - dodaje cytując słowa jednej z najsłynniejszych piosenek w historii muzyki. 

Wydanie nowego krążka było dla niego ważnym krokiem, nie tylko na płaszczyźnie kariery muzycznej, ale także wewnętrznie. - Wtedy zrozumiałem, że napiszę płytę. I nazwę ją "Jude". Wydaje mi się, że zrzuciłem skórę, że jest to dla mnie koniec rozdziału, że jestem teraz już naprawdę Julianem i widzę się w całkiem inny sposób. Nie planowałem i nie spodziewałem się wydania tej płyty. Nie wiem, czy nagram jeszcze jakąś, ale w tych pudłach znalazłem tyle materiału na kolejne krążki, że będę pewnie na nich pracował i może w przyszłości wydam je jako single czy EP-kę - mówi Julian. 

Zastrzega sobie jednak, że powrót do muzyki może być chwilowy, bo ma zbyt dużo równie inspirujących zajęć. - Nie chcę tracić czasu, mam inne rzeczy, inną pracę, którą kocham - dodaje. 

Zapytany o ukochaną piosenkę z płyty chwilę się waha. - Wielu mówi, że wszystkie to moje dzieci i taka jest prawda. Nagrywaliśmy tę płytę z Justinem podczas lockdownu, byliśmy w różnych krajach. Jak więc pisać, nagrywać i produkować będąc w innych miejscach? Była więc jedna, która naprawdę mnie motywowała i wyznaczała pewną dźwiękową ścieżkę, dzięki czemu zacząłem trochę sam siebie "ustawiać" dźwiękowo i to była piosenka "Freedom". Myślę, że też dlatego, że pragniemy wolności na wielu poziomach - wolność od nas samych, wolny czas. A ten kosmiczny efekt i przestrzeń, jakoś sugerowały mi tę wolność. 

Śpiewając ojca - śpiewając legendę

Wiele lat temu Julian Lennon zarzekał się, że nigdy nie zaśpiewa już piosenek swojego ojca ani Beatlesów. W tym roku zmienił zdanie, a przyczyną była wojna na Ukrainie. Julian w duecie z Nuno Bettencourtem (Extreme) zaprezentował intymną wersję legendarnego hymnu "Imagine"

- Wiem, mówiłem, że nigdy tego nie zrobię, że nigdy nie zaśpiewam żadnej piosenki Beatlesów ani Johna Lennona. No bo po co? Oni zrobili to świetnie, mam swoje życie, po co do tego wracać? - mówi nam Julian. 

- Jestem świadomy tego, co dzieje się na Ukrainie. Sytuacja jest bardzo straszna. To straszny czas dla całego świata, nadal. W marcu tego roku mój menedżer dostał telefon od Global Citizen z pytaniem, czy byłbym w stanie zrobić coś, co dałoby na świecie naprawdę duży rozgłos. Ale coś, co naprawdę, naprawdę byłoby prawdziwe i dało realne oddziaływanie, przyciągnęło uwagę. Zrozumiałem, że stałoby się tak tylko wtedy, gdybym zaśpiewał "Imagine". Poczułem, że muszę to zrobić. Pierwsze pytanie było - jak to zrobić? 

Chciałem, żeby to było szczere, by była znikoma produkcja, bardzo surowa, realistyczna. Mój głos i gitara Nuno Bettencourta, który od razu zgodził się zagrać w piosence. Spotkaliśmy się w jego domowym studio, gdy spytałem go, czy grał piosenkę, odparł mi: "Nigdy", a ja na to: "A ja jej nigdy nie śpiewałem". Więc zaczęliśmy od razu, zaśpiewałem ze cztery razy, odsłuchałem i wyszedłem ze studia. I poczułem strach - tak, naprawdę się przeraziłem, bo zacząłem myśleć: "Co powie publiczność?" Wiesz, jest tak wielu negatywnych ludzi. Ale w końcu wyszło na to, że zdobyłem uznanie publiki z naprawdę całego świata, a także muzycznej branży - mówi Lennon. 

Jak dodaje - nie warto było bać się negatywnych myśli innych osób, bo dzięki zaśpiewaniu "Imagine" odblokował coś w sobie. - Wiesz, sądziłem, że ta sytuacja będzie dla mnie ciężka, trudna, najgorsza, a okazało się to dla mnie jedną z najlepszych rzeczy w życiu i teraz czuję się wolny - mówi z ulgą. 

Chciał śpiewać, bo uwielbiał fanki

Zapytany o to, czy od zawsze interesował się muzyką odpowiada od razu, że w latach szkolnych miał całkowicie inne marzenia co do przyszłości. - Miałem kilka zainteresowań, przede wszystkim sztukę. Kochałem malowanie i rzeźbiarstwo. Uwielbiałem też aktorstwo, to w pewnym momencie była  to dla mnie duża rzecz. No i kochałem też gotowanie. Może zostałbym aktorem, a może szefem kuchni. Wiesz, może jeszcze kiedyś wydam książkę kucharską? Z moimi dziwnymi przepisami - śmieje się Jules.  

- Jeśli chodzi o muzykę, to zaczęło się to od mojego przyjaciela Justina, który brał lekcje będąc w szkole. Tata dał mi gitarę, gdy miałem jakoś 11 lat. Pokazał mi kilka - zdarzało się to bardzo rzadko, bo dosłownie jeden czy dwa razy - podstawowych, rock’n’rollowych akordów na gitarze. Te w rodzaju "Johnny B. Goode", "Stand By Me" i tak dalej. I wtedy zacząłem uczyć się grać, a w szkole założyliśmy z Justinem zespół. Graliśmy na koniec roku i był ten moment podczas pierwszego koncertu, że słyszeliśmy wśród publiczności dziewczyny piszczące przez trzy minuty. I powiedziałem sobie wtedy: "Co? Dlaczego miałbym w życiu robić coś innego?". Więc to nie był wpływ mojego taty czy kogokolwiek innego - wspomina.  

Wśród inspiracji wymienia AC/DC, Led Zeppelin, Steely Dan, Keitha Jarretta czy The Doobie Brothers. - Inspirowało mnie tak wielu, ale na szczycie na pewno są The Beatles. Choć pozostali byli na równi, robili na mnie podobnie duże wrażenie - dodaje. 

Na koniec okazuje się, że z Julianem łączy nas pasja do... fotografowania samotnych drzew. Na zdjęciach, którymi dzieli się na Instagramie, głównie można zobaczyć naturę oraz zachody słońca. Pytam go więc, dlaczego poświęca im najwięcej uwagi w swoich pracach. 

- Jest wiele miejsc na świecie, których jeszcze nie odwiedziłem. Przejeżdżałem przez wiele miejsc, ale wiesz, gdy jesteś w trasie, to jest to bardzo szybkie - przyjeżdżasz, grasz i wyjeżdżasz. Koncert, hotel. Nigdy nie byłem w Indiach i bardzo chciałbym je zobaczyć. Nigdy nie byłem dłużej w Ameryce Południowej, jedynie z krótką wizytą w Kolumbii z White Feather Foundation. Nie wiem, jak znaleźć na to wszystko czas. Chciałbym powiedzieć sobie: "Okej, biorę parę miesięcy wolnego i jadę dookoła świata". Tak samo Madagaskar, jest tam tak wiele wspaniałych drzew. Chciałbym kiedyś zrobić serię, którą nazwę "Book of Trees" [“Księga Drzew"], w której znajdą się najważniejsze i najpiękniejsze drzewa z różnych miejsc na świecie. Zrobię z tego piękną kolekcję. Drzewa dają nam życie. Ale kiedy miałbym znaleźć na to czas? - tłumaczy Lennon. 

Na koniec rozmowy zapraszam Juliana do Polski, a konkretniej do Krakowa, który plasuje się w czołówkach najpiękniejszych miast Europy. Ten odpowiada: - Zrobiłbym to z największą przyjemnością. Zabawne jest to, że raz przejeżdżałem przez Polskę, ale busem, a za oknem była piękna zima. Wiem, że było przepięknie. Nie było jednak czasu, żeby pocieszyć się i docenić to przez dłuższą chwilę, ale przyjmuję twoją ofertę - tłumaczy Julian. Na koniec dodaje: - Obiecuję, obiecuję ci, że przyjadę.  

Czytaj też:

Julian Lennon - najbardziej niekochane dziecko rocka?

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Julian Lennon | john lennon | beatles
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy