Jucho: "Mam bardzo dużo dzieciaka w sobie" [WYWIAD]
Jucho, znana wcześniej z projektu Domowe Melodie i takich hitów jak "Grażka" czy "Techno", wydała niedawno płytę "2". Po premierze porozmawialiśmy o najważniejszych piosenkach, powrotach po latach i pielęgnowaniu dzieciaka w sobie.
Oliwia Kopcik, Interia Muzyka: Opadły już trochę emocje po premierze?
Jucho: - Jeszcze nie. To premiera wieloetapowa. W połowie października fizyczny krążek ujrzał światło dzienne i zupełnie nie spodziewałam się, że kilka dni po premierze nakład całkowicie się wyprzeda. To oczywiście bardzo miłe uczucie, ale ze względu na ręczny proces składania książeczek musiałam poczekać ponad miesiąc na ich dodruk. Równolegle mój zamysł od początku jest taki, że przez najbliższy czas cały materiał nie będzie udostępniony w serwisach streamingowych i w rezultacie na ponad miesiąc nastąpiła przerwa w premierze.
Na szczęście kilka dni temu świeżutka dostawa płyt dotarła do magazynu i można ją już zamówić, oczywiście razem z kodem QR dla tych, którzy odtwarzacza CD już nie posiadają. Dlatego też emocje premierowe dalej są, a opadną pewnie całkowicie, jak nagram ostatni teledysk, a tych jeszcze kilka planuję.
Zawsze wydaje mi się, że najtrudniejszą częścią wydawania płyt jest właśnie promocja. Wywiady, koncerty, Instagramy...
- Najtrudniejszą częścią wydawania płyt jest dla mnie niezmiennie rozplątywanie kabli mikrofonowych, żeby nagrać piosenkę (śmiech). Potem wszystko idzie o wiele lżej. Koncerty są wymagające fizycznie, ale kocham je grać i nie wyobrażam sobie swojego życia bez tych magicznych spotkań i poczucia jedności z ludźmi, którzy na te koncerty przychodzą. Wywiadów udzielam sporadycznie i mocno je selekcjonuję, nie mam nad sobą wytwórni, która zmuszałaby mnie do udzielania kilku wywiadów dziennie, więc każde spotkanie, takie jak to dziś z Tobą, uznaję za święto.
Z rzeczy, które faktycznie są jeszcze dla mnie trudne podczas tworzenia płyty, to miksy, bo każdego dnia słyszę inaczej. Czasem, kiedy mam za dużo bodźców koło siebie, potrafię zmienić proporcje instrumentów całej piosenki, żeby kilka dni później szukać powrotu do punktu wyjścia, właśnie przez to, że słuch wrócił do ustawień fabrycznych.
Też zawsze zastanawiam się, jak dana płyta była tworzona, i tutaj mam wrażenie, że to była świetna zabawa. To znaczy, znalezienie ludzi, którym możesz powiedzieć, że "no i taki teledysk, że chodzę po mieście przebrana za ślimaka", a oni stwierdzą, że to świetny pomysł, to jest chyba najlepsze, co można sobie wymarzyć.
- To prawda! Były momenty, kiedy nawet bałam się, że bawię się aż za dobrze (śmiech). Ale nie ma nic lepszego podczas nagrań i teledysków niż znalezienie ludzi podzielających mój entuzjazm i pasję do takich przygód. Kilka piosenek z płyty chciałam zaśpiewać "na setkę", nie tylko z pianinem, ale i gitarą, perkusją, kontrabasem, więc trzeba było wynająć studio, żebyśmy się wszyscy pomieścili. Po nagraniach realizator dźwięku powiedział mi, że pierwszy raz spotkał się z takim podejściem do pracy w studio i bał się na początku, że nic z tego nie wyjdzie, bo faktycznie wygłupialiśmy się przez 90 procent czasu, a na te ostatnie 10 procent usiedliśmy i finalnie nagraliśmy wszystko, co chciałam, z super energią i praktycznie na raz. I ja tak lubię, i wiem, że te nasze wygłupy pozwoliły nam się wyluzować, doładować i przyniosły lepszy efekt niż rejestrowanie jednej piosenki sto razy. Bardzo nie lubię powtarzać nagrań i najbardziej się cieszę, jak pierwsza wersja już mi odpowiada, wtedy nic nie poprawiam.
Tradycyjnie sporo materiału z płyty realizowałam też u siebie w mieszkaniu, a chyba najbardziej wzruszająca była dla mnie sesja nagraniowa z całą orkiestrą symfoniczną w studiu S4 w Polskim Radiu. Słyszeć swoje piosenki grane przez tak wyjątkowy skład, to naprawdę kosmiczne przeżycie i wielkie wyróżnienie. Ale praca nad płytą to też krew, pot i łzy, nie zawsze było kolorowo. Zdarzały się oczywiście też trudne chwile, ostre zakręty i turbulencje personalne i cieszę się, że dotrwałam i nie zwątpiłam, a nawet jeśli, to tylko na chwilę.
A przechodząc już do samej płyty, jesteś w stanie wybrać jedną piosenkę, która jest dla ciebie najważniejsza?
- Każda z nich jest dla mnie ważna, ale mam takie swoje "filary" całego rusztowania. Na pewno “Modlitwa", czyli utwór zaczynający płytę, bez którego nie wyobrażam sobie tego albumu. Utworem przełomowym były też "Drzewa", bo to z tą piosenką zrobiłam pierwszy krok, wychodząc ponownie do świata po kilkuletniej przewie. Utwory "Dziada", "Płyń Córeczko", "Parkuję równolegle"... Na pewno nie mogłabym wymienić jednego najważniejszego utworu, ale faktycznie było kilka linii pomocniczych, które jak już sobie rozrysowałam, to wiedziałam, że idę we właściwym kierunku.
Pisząc to pytanie, zastanawiałam się, czy sama byłabym w stanie wybrać i wyszło mi, że za każdym razem inna. Bo i "Modlitwa", i "Stara", która będzie chyba moim urodzinowym hymnem...
- No tak, przecież jeszcze "Stara"! Oj, to są trudne decyzje (śmiech). Podobnie jak w Domowych Melodiach, tak i w tym przypadku, starałam się filtrować piosenki na płytę w taki sposób, aby z jednej strony każdy utwór mógł funkcjonować oddzielnie i miał swoją unikalną energię, a z drugiej strony żeby całość tworzyła zgraną paczkę i sycące, dobrze doprawione danie. Przewodnim akcentem przy wyborze piosenek na ten krążek było podniesienie słuchacza na duchu i mam nadzieję, że to zadanie się udało. Mój znajomy po przesłuchaniu płyty zadzwonił i powiedział, że nareszcie mu się wszystko poskładało w całość, bo kiedy usłyszał kilka zupełnie różnych stylistycznie utworów zapowiadających krążek, to nie wiedział, czego się spodziewać po całości.
W procesie filtracji odłożyłam też na później sporo smutów, melancholijnych i trudnych emocjonalnie piosenek - na ten kierunek przyjdzie jeszcze czas. Komponowanie to moja osobista terapia i pokój zwierzeń. Piszę te utwory dla siebie i bardzo mi pomagają rozplątywać kołtuny w swojej głowie, coś zrozumieć, otworzyć serce, gdy za bardzo zarasta mchem. Oczywiście chciałabym, żeby moje utwory pomagały też innym, ale finalnie to, co ja bym chciała, nie ma już po premierze żadnego znaczenia.
Złapię cię za słówko, bo mówiłaś, że na tamte smuty przyjdzie jeszcze czas, czyli następna płyta też będzie?
- Będzie. Ale wolę tego nie przegadywać. Ktoś mi to kiedyś tłumaczył i zgadzam się z tą teorią, że jak się mówi głośno o swoich marzeniach, to w głowie następuje gratyfikacja i już się potem nie chce aż tak tego robić. A mi się bardzo chce. Więc wolę nie mówić, zatrzymać póki co dla siebie i podzielić się efektem, jak już będę mogła podać do stołu.
To wspaniała informacja. A jeszcze co do "Płyń córeczko", o którym już wspominałyśmy - po przesłuchaniu tej piosenki pomyślałam sobie, że to jest idealne pod Disneya. Myślałaś kiedyś o tym, żeby nagrywać utwory do filmów animowanych?
- Z wielką przyjemnością! Z Zuzą Szyszak, która zajmuje się animacją, zrobiłyśmy wspólnie teledysk do tej piosenki, bo od razu wiedziałam, że to musi być właśnie taka bajkowa opowieść, a Zuza potrafi opowiadać obrazem. No i chyba nam się udało. Kilka osób zwróciło mi już uwagę, że ta piosenka powinna znaleźć się w jakiejś disneyowskiej bajce.
Twoich piosenek słucha się z jednej strony jak bajek, ale z drugiej one mają to drugie, głębsze dno w warstwie tekstowej. Myślisz, że ten kontrast między łagodnym klimatem a mocnym tekstem daje lepszy przekaz? Myślę tu, na przykład, o "Wiosennym".
- Zazwyczaj idea tekstu pojawia się pierwsza i, pomimo że muzykę komponuję praktycznie równolegle, to jest ona towarzyszem tej opowieści, nie odwrotnie. Kiedy pasują mi dane dźwięki, to tak zostaje. Lubię kontrasty w każdej dziedzinie życia, więc może dlatego to dla mnie dość oczywiste, że tekst z drugim dnem przegryzam właśnie lżejszą muzyką i chowam w tej muzie, jak w koniu trojańskim, całą zawartość (śmiech).
Bo wiesz, jak raper zarapuje, że jest pierd....ty, to nawet nie zwrócę uwagi, ale jak ty to zaśpiewałaś takim łagodnym głosem w “Dziadzie”, to do końca życia zapamiętam.
- (śmiech) Czuję się wyróżniona! A tak na poważnie to staram się pisać podobnie jak mówię, a że w życiu codziennym zdarza mi się siarczyście przeklnąć, tak i w tekstach się nie ograniczam.
Pamiętam też historię o tym, jak powstała "Oda od Ślimaka", bardzo mnie ona rozczuliła i tak sobie pomyślałam, czy pielęgnowanie takiego dzieciaka w sobie, to jest sposób na szczęście?
- Ja chyba tego dzieciaka mam bardzo dużo w sobie, a nawet - jak na społeczne normy oczywiście - o wiele za dużo i jedyne co muszę robić, żeby go pielęgnować, to mu po prostu za bardzo nie przeszkadzać. Nie jest to wcale takie łatwe zadanie, bo mam czasem pokusy, żeby w końcu wydorośleć lub chociaż spróbować trochę udawać, ale na szczęście dzięki temu, że równocześnie siedzi we mnie starucha, która ma niezmiennie 96 lat i lubi sobie pozrzędzić i się powymądrzać, to jakoś się to ładnie balansuje z tym moim wewnętrznym przedszkolakiem.
To też widać na twoich koncertach, bo tam rozpiętość wiekowa, trzeba przyznać, jest spora (śmiech).
- To prawda, na koncerty przychodzą ludzie w różnym wieku, ale łączy ich jedno. To są osoby bardzo wrażliwe. Odczuwające świat w rejestrach i podobnym okablowaniu jak ja, a w takim wypadku wiek nie ma znaczenia. Dlatego pod koniec koncertów zazwyczaj czuję się, jakbym była na wielkiej imprezie z przyjaciółmi. Mam szczęście do publiczności. Nigdy w życiu nie odważyłabym się wyjść na scenę, gdyby nie ich gigantyczne wsparcie, bo jestem w przewadze introwertykiem, więc taki występ to nie lada wyzwanie. A jednak dzięki nim udaje mi się przełamywać strach i wtedy dzieją się cuda.
Jest płyta solo, będą też kolejne, jak wspomniałaś, więc jakie jest kolejne marzenie? Czego można ci życzyć?
- Wiesz, dziwnie mi, kiedy używa się słowa "solo" w kontekście tej płyty. Uważam Jucho bardziej za kontynuację mojej dotychczasowej drogi, niż "skok w bok" z solowym materiałem. I tak samo jak w Domowych Melodiach, tak i przy Jucho siedzę nad tekstami, muzą, scenariuszem do klipów, grafiką na płytę - w początkowej fazie zupełnie sama i nie wpuszczam nikogo do mojej jaskini, dopóki nie będę pewna, że to już czas. Z drugiej strony doskonale też rozumiem, że taki może być odbiór mojego powrotu po kilkuletniej przerwie z nową nazwą, nowym składem muzyków, nowym kanałem na YouTube. To były radykalne ruchy, marketingowo też nie do końca - zdaniem wielu - mądre, ale dla mnie bardzo oczywiste, momentami ekscytujące, a na wielu płaszczyznach nie zmieniające nic. Absolutnie nie odbierając zasług Stasiowi i Kubie, którzy byli i będą zawsze integralną i wspaniałą częścią poprzedniego mojego projektu, ale chłopaki nie brali nigdy udziału w twórczej strukturze Domowych Melodii. A właśnie ten twórczy moment, sam na sam ze sobą, komponowania i pisania, powoduje, że widzę w tym ciągłość, a przede wszystkim sens. Łączenie podczas koncertów "Grażki", "Zbyszka" i "Techno" z nowymi piosenkami to całkiem niezła mieszanka wybuchowa i nie wyobrażam sobie, żeby w jakikolwiek sposób rozdzielać repertuar Jucho i Domowych Melodii.
Kończąc mój wywód, to ja chyba też po prostu nie do końca lubię słowo "solo", podobnie jak "sympatyczny", "singiel" i "sukces". Naprawdę nie wiem, co autor miał na myśli. A z życzeń bieżących, że tak już zawinę do portu, to oczywiście dużo zdrowia poproszę, bo się przyda do życia i spełniania marzeń.
To jeszcze na koniec tak filozoficznie - gdybyś wiedziała, że słucha cię cały świat, co byś powiedziała?
- Zaśpiewałabym piosenkę!