Pierwszy dzień Orange Warsaw Festival za nami. Kto rozkręcił najlepszą imprezę? [RELACJA]
30 maja, tradycyjnie na Torze Wyścigów Konnych Służewiec rozpoczął się Orange Warsaw Festival 2025. Przy line-upie składającym się z Loreen, Michaela Kiwanuki, Huberta., czy oczywiście Chappell Roan, nie mogło być nudno. Sprawdźcie, jak minął pierwszy dzień imprezy!

Pierwszy dzień Orange Warsaw Festival 2025 rozpoczęła grupa Lordofon. Z lekkim poślizgiem wpadłem na Warsaw Stage, gdzie duet Lordofon rozgrzewał publiczność swoją mieszanką alt rockowo-dance'owo-rapowego brzmienia. Choć nie słucham chłopaków na co dzień, w tym występie czuć było bardzo dużo dobrej energii, dzięki której chętniej będę wracał do ich twórczości.
Jak było na pierwszym dniu Orange Warsaw Festival?
Następnie przeniosłem się na Orange Stage, gdzie zaraz zaczynać miała Loreen. Wtedy też zaczęło padać, co trochę zaburzyło wszelkie pozytywne doświadczenia, Mimo tego, eurowizyjna królowa pojawiła się na scenie w lśniącej, acz bardzo minimalistycznej "zbroi" i zahipnotyzowała publiczność utworami takimi jak "Gravity", "Forever", "Euphoria" (w akustycznej, dużo bardziej intymnej wersji) czy oczywiście "Tattoo". Artystka wprowadziła bardzo klubową atmosferę, ale fakt, że jej obył się dość wcześnie, trochę zaburzył odbiór pokazów świetlnych, które akurat w jej koncertach odgrywają istotną rolę. Niemniej jednak, show godny polecenia!

W celu sprawdzenia, co jeszcze przygotowali dla nas organizatorzy OWF, zawędrowałem do strefy Netflixa, gdzie zobaczyć można było uczestników pierwszej polskiej edycji "Nowe Rozdanie: Rhythm + Flow". Raperzy bardzo chętnie rozmawiali z fanami, postawiona była też fotobudka, przy której ustawiały się tłumy. Dodatkowo, na specjalnej małej scenie usłyszeć można było uczestników talent show, ale do tego jeszcze wrócę.
Następny główną scenę przejął Michael Kiwanuka! Wokalista swoim soulowym klimatem rozbujał publiczność. Nie brakowało hitów takich jak "You Ain't The Problem", "Hero" "Cold Little Heart" czy "Solid Ground". Towarzyszył mu także chórek, który momentami wnosił nieco gospelowy klimat, a wszystko to w bardzo prostej, acz urokliwej aranżacji scenicznej.

Z koncertu urwałem się nieco szybciej, by w końcu zobaczyć Huberta., który akurat rozkręcał Warsaw Stage swoją wyczilowaną przewózką z "Kobayashi". Trzeba mu oddać, że mimo bardzo "spokojnego" rapu był w stanie wycisnąć z publiczności wszystko, co najlepsze, a jego kawałki zamieniały się w istne bomby energetyczne. W zasadzie cały namiot pękał w szwach, fani razem z Hubertem. śpiewali "odę do introwertyków", "!! komary !!" czy "tw gały to mój basen". W pewnym momencie na scenę dołączyli także Coals! Zawsze było mi nie po drodze z jego występami, dlatego cieszę się, że w końcu udało mi się odhaczyć koncert obecnie jednego z ciekawszych raperów na polskiej scenie.
Po przerwie na jedzenie, znowu trafiłem na Warsaw Stage, gdzie zaraz pojawić miał się Chivas. Powiedzieć, że mam z jego twórczością problem, to jak nie powiedzieć nic. Mógłbym się nazwać fanem wczesnych materiałów Chivasa, jednak im dalej w las tym więcej "zapożyczeń" czy bardzo nachalnych inspiracji Bring Me The Horizon, dlatego też obawiałem się o ten występ. Zgodnie z moimi przewidywaniami, starsze utwory takie jak "Kupić Jej Gaz Czy Torebkę?", "Anyżowe Żelki" czy "Narcyz" wypadały bardzo dobrze. Dużo dodawał też kontakt Krystiana z publicznością. Niestety przy "Nożu Motylkowym" te metalcore'owe zagrywki bez live bandu wypadały po prostu miałko i pusto, a do tego w tle zobaczyć mogliśmy "gotyckie" witraże wyraźnie przypominające te ekipy z Sheffield. Chivas jest wszechstronnym i uzdolnionym artystą, który potrafi zrobić dobry show, tego odebrać mu nie mogę, ale zdecydowanie za dużo w tym wszystkim fanboyowania i trochę za mało własnej wizji.
Tym samym przyszła pora na gwiazdę tego wieczoru, czyli Chappel Roan. Na terenie festiwalu już od samego początku widać było tłumy ludzi przebranych w "kowbojskie" stroje, a to wszystko właśnie dla Chappell. Koncert rozpoczęło intro przypominające horrorową muzykę, wszystko to dopełniała wyjątkowa sceneria przypominająca baśniowy zamek, który zrobił na mnie ogromne wrażenie. Laureatka Grammy pojawiła się na scenie w dość intrygującej stylizacji i rozpoczęła zabawę od tanecznego "Super Graphic Ultra Modern Girl". Nie brakowało też oczywiście hitów takich jak "Femininomenon", "Casual" czy przedpremierowego "The Subway".
W zasadzie wszystko w jej występie dopięte było na ostatni guzik. Największym zdziwieniem, przynajmniej dla mnie okazał się jednak świetnie wykonany cover kultowego hitu Heart "Barracuda", który artystka wraz ze swoim zespołem zapodała z pełną rockową energią. Między utworami ze sceny słychać było co jakiś czas "dziękuję". Chappell Roan przyznała się, że ćwiczyła wymawianie tego przez ostatnie trzy dni i rzeczywiście, szło jej całkiem nieźle! Pośród tanecznych przebojów znalazło się też kilka balladowych momentów takich jak np. "Kaleidoscope" czy "Coffee".
Przed swoim występem artystka prosiła na swoim Instagramie, aby fani podzielili się z nią imionami swoich ex i powiedzieli, "dlaczego nie mogli 'sprostać zadaniu'". Był to oczywiście wstęp do "Giver", w którym piosenkarka razem ze zgromadzonymi śmiała się z nieudolnych byłych. Tego wieczoru dostaliśmy od niej aż 19 kawałków, zwieńczonych oczywiście "Pink Pony Club". Był to niesamowity występ i przede wszystkim bardzo o czasie, bo piosenkarka przeżywa w tym momencie chyba peak swojej popularności. Jestem bardzo ciekaw, jak dalej potoczy się jej kariera, bo jeśli po drodze nie wydarzy się nic dziwnego, być może doświadczymy tu fenomenu na skalę Lady Gagi. Czas pokaże, najważniejsze, że swoim koncertem pokazała prawdziwą klasę i zapamiętam go na baaaaaardzo długo.
Na domknięcie wieczoru udałem się jeszcze ponownie na strefę Netflixa, gdzie akurat grał po prostu Kajtek. Finaliście "Rhythm + Flow" towarzyszył także Zippy Ogar i Boron, którzy hype'owali rapera. Usłyszeliśmy oczywiście "W co ja się Wje*****" (do teraz nucę ten refren), "Potwory I Spółka" czy "Włóczykij". Tego, kto nie czytał, odsyłam do mojej rozmowy z chłopakami, ponieważ wszystko wskazuje na to, że w najbliższych latach będzie o nich tylko głośniej!
Zmęczony, acz szczęśliwy udałem się do hotelu, aby zebrać siły na drugi dzień zabawy, choć już teraz mogę powiedzieć, że tegoroczna edycja OWF należeć będzie do udanych!