Igor Herbut (LemON): Aż skóra boli
Adam Drygalski
W listopadzie LemON ruszy w trasę koncertową. Obejmować będzie utwory z dwóch albumów - ostatniego "Tu" i "Etiudy zimowej" a każdy z koncertów potrwa około dwóch godzin. O słuchaniu muzyki "na siedząco" i wyzwaniom, które towarzyszą tym wyjątkowym koncertom z liderem zespołu, Igorem Herbutem rozmawiał Adam Drygalski.
Adam Drygalski, Interia: Od wydania "Tu" minęło już ponad pół roku. Teraz przed wami druga część trasy. Spinacie klamrą tę historię i ruszacie dalej?
Igor Herbut (LemON): - Jestem ciekaw na co nas jeszcze stać. "Tu" było grane "na setkę", czyli materiał rejestrowaliśmy na żywo bez żadnych poprawek, w związku z czym było dużo przypadków. Spadały taśmy, rodził się wyjątkowy szum, otwarte formy, długie solówki, zabawy z echem. Niesamowity czas. Myślimy o tym aby wyjechać z tym materiałem gdzieś dalej. Może na Wyspy? Dawno tam nas nie było. Mamy pięć lat i cztery płyty na koncie, ale szczerze wątpię, abyśmy zrobili sobie przerwę. Ciągle myślę o muzyce i tworzeniu nowych utworów. Ciężko byłoby mi się wyłączyć na kilka miesięcy i ot tak siedzieć i nic nie robić. Myślę, że to niemożliwe.
Wracając do trasy. Dwugodzinne koncerty. Bez supportów. Publiczność tym razem na siedząco, nie na stojąco.
- To będzie pierwsza siedząca trasa koncertowa! "Tu" jest dosyć intymną płytą, więc taka konwencja jest odpowiednia. Chciałbym żeby ktoś, kto przyjdzie nas posłuchać, usiadł na krześle zbłąkanego wędrowca, jakby siadał z nami przy stole i miał okazję poczuć, co odczuwamy na scenie. Jesteśmy w trakcie prób nad materiałem z "Etiudy". Jak gram te dźwięki, przechodzą mnie ciarki, aż skóra boli. Scena to to miejsce, w którym czuję się najlepiej, uważam, że te koncerty będą wyjątkowe.
Bo ograniczone wyłącznie do dwóch płyt?
- Nie doświadczysz "Scarlett", "Napraw", czy innych tego typu rzeczy. Jest tylko "Tu" i "Etiuda zimowa". Nie boimy się spróbować takiego rozwiązania. To jest muzyka, która teraz w nas gra i jeśli ktoś skorzysta z naszego zaproszenia - a tak jest w momencie kupna biletu - to jest to dla nas kredyt zaufania. Nie gramy koncertów "pod kogoś", ale liczę na to, że słuchacze wyjdą z sal i klubów zadowoleni, tym bardziej, że będą to koncerty wyjątkowe nie tylko w warstwie muzycznej, a także w warstwie wizualnej, której jesteśmy producentami i pomysłodawcami. Radość dla ucha i oka!
Zupełnie inna zabawa niż na Przystanku Woodstock, gdzie gra się dla tłumów a nie tylko dla swoich własnych fanów.
- Kiedy widzisz morze ludzi pod sceną śpiewających twoje teksty, to zdajesz sobie sprawę, jak wielkim jest to błogosławieństwem i ciężarem, odpowiedzialnością, aby nie śpiewać o "dupie Maryny". To potężny energetyczny kop nie pozwalający stanąć w miejscu. Płyta "Tu" jest tego przykładem, bo pokazała, że wciąż się rozwijamy. Wciąż idziemy naprzód. Nie chcę porównywać grania na festiwalach do koncertów w klubach. To zupełnie inny "kolor", inne przeżycie.
Przystanek służy imprezowaniu a wy podobno nie jesteście za bardzo imprezowi.
- I tak i nie. Rzeczywiście przed koncertami nie ma opcji, żeby ktoś wszedł do naszej garderoby. Jesteśmy w pełni skupieni na tym co ma się wydarzyć, więc eliminujemy wszystko i wszystkich, którzy mogliby w jakiś sposób nam przeszkadzać. Szczególnie te dwie płyty są od nas technicznie wymagające. Jeżeli zależy ci na słuchaczu, to wychodząc na spotkanie z nim, musisz być w stu procentach skupionym. W innym wypadku zawiedziesz i jego i siebie. Co innego po koncercie. Lubię rozmawiać z ludźmi i wymieniać poglądy. Już niedługo będzie ku temu okazja.