Helucze: "Czuję jakbym tą EP-ką wkładał kij w mrowisko" [WYWIAD]
Po prawie czterech latach szukania miejsca dla siebie na polskim rynku muzycznej, Krzysztof Junak, znany jako Helucze, debiutuję minialbumem "Phoenix EP". Porzuca na niej dotychczasowe popowe brzmienia, by oddać swoje żale na branże w rapowych klimatach. A jak sam zapowiada, to dopiero początek.
Wiktor Fejkiel, Interia: 28 marca wydałeś "Manifestację"- utwór od którego zredefiniowałeś swoją karierę i stronę w którą chcesz iść. Co cię skłoniło, by zacząć rapować?
Helucze: - Przede wszystkim telefon od wytwórni. Okazało się, że muzyka, którą robię, się totalnie nie sprzedaje, że to pora na przerwę wydawniczą. Było to zaraz po utworze “Jak Na Złość", który zrobiłem w stu procentach porzucając wszelkie swoje gusta muzyczne. Miał on być totalnym bangerem pod względem wytycznych od wytwórni. Miał spełnić wszystkie warunki, o których oni mówili. Miało go grać radio całą dobę, ludzie się mieli o niego zabijać. Gdy go wypuściliśmy, okazało się, że to najgorszy numer jaki kiedykolwiek wydaliśmy. Myślę, że to było wyczuwalne, że nie jest to muzyka którą słucham, ani którą lubię. W momencie, gdy zadzwonił ten telefon od wytwórni w sprawie przerwy, wtedy moja menedżerka dała mi znak, żebym tworzył rzeczy w pełni zgodne ze mną. Zorientowałem się, że z polskiej muzyki słucham w znacznej większości rapu, więc to pora, by tutaj spróbować swoich sił.
Zobacz również:
Kiedy poczułeś to "wypalenie" o którym mówisz w "Manifestacji" po raz pierwszy?
- Szczerze mówiąc, myślę, że to się zaczęło po premierze "Róży Bez Kolca". Pamiętam, że wtedy to był taki moment, kiedy miałem przestój w robieniu demówek. Był on spowodowany tym, że podrzucałem jakieś nowe propozycje, które cały czas zderzały się z odmową z wytwórni, bo były powiedzmy zbyt eksperymentalne. Nigdy nie chciałem iść w chamski pop, więc to poszło w stronę robienia rzeczy z którymi źle się czuję. W międzyczasie udało nam się znaleźć jakieś kompromisy, mniej lub bardziej krzywdzące moją wizję artystyczną. Ale myślę, że to były właśnie okolice "Róży Bez Kolca" i później tego wszystkiego, co się wydarzyło
To dlaczego dopiero teraz postanowiłeś coś z tym zrobić?
- Dlatego, że przez długi czas miałem takie podejście do muzyki, że rozumiałem jak ważne jest to, żeby robić muzykę dla słuchacza, nie tylko dla siebie. Wydaje mi się, że dopiero w 2022 roku zrozumiałem, że zgubiłem ten balans. Zacząłem kłaść dużo większy nacisk, by przede wszystkim być słuchanym, przez co zgubiłem w tym wszystkim swoje własne preferencje i fun z tego co robię. Dodatkowo to się zeszło w czasie z tym, że parę lat wcześniej wyprowadziłem się z domu rodzinnego i miałem mniej czasu na muzykę, nie do końca miałem szansę zauważyć, że to w tym miejscu tkwi problem. Zastanawiałem się, czy to nie jest wypalenie, że ja przestaję lubić muzę. Ciężko mi też było odpowiedzieć sobie na pytanie, gdzie jest ten chwast który muszę wyplewić. To był główny problem.
Ciężko było ci się zmotywować do zaryzykowania i odejścia od popu?
- Na pewno nie zacząłem działać od razu. Troszkę miałem związane ręce, przez to, że tutaj była wytwórnia, tutaj mieliśmy jakieś rzeczy właśnie popowe, w międzyczasie pojawił się jeszcze jeden utwór, który nie był wyprodukowany przeze mnie. Myślę, że mogę powiedzieć szczerze - strasznie nie chciałem go wypuszczać. Musiałem prowadzić gigantyczną batalię, żeby on nie wyszedł w tej formie w jakiej powstał, bo naprawdę tego bym bardzo żałował. Był on po drugiej stronie spektrum gatunków muzycznych, to jest coś, co byłoby mi wstyd wykonywać na scenie. Mam wrażenie, że nie byłoby pieniędzy, które byłyby mnie w stanie przekonać, bym był drugim "Wiśniewskim", a miałem poczucie, że troszeczkę szło to w tą stronę. Dopiero później, jak się pojawiła okazja, by zrobić coś nowego, to był to ten moment, gdzie musiałem zawalczyć o to, by wrócić do robienia rzeczy sprawiających mi frajdę.
Wraz ze zmianą gatunku muzycznego, zmieniłeś też głos, jakim śpiewasz. Momentami aż ciężko rozpoznać, że to ty. Czy był to celowy i świadomy zabieg?
- Wiesz co, różnica bierze się stąd, że jest to bardziej mówiony głos, nie robię tego celowo, ale zwróciłem uwagę, że barwa różni mi się między utworami. Eksperymentuję, zmieniam ją dopasowując do podkładu. Mam tak, że szukam cały czas tego formatu, jak w rapowej konwencji odnaleźć pomysł na mix tego wszystkiego. Teraz większość z tych utworów powstawała w sposób, gdzie najpierw pisałem tekst, a potem robiłem podkłady. Często było tak, że rapowałem sobie do jakichś podkładów z neta- po prostu. To nie jest u mnie wymuszone w żaden sposób. Czasami brzmię bardzo jak Taco Hemingway, aż ludzie mi pisali, że słychać to podobieństwo. Może się to brać stąd, że zarówno ja, jak i Fifi zaczynaliśmy od tworzenia w języku angielskim, przez co robimy strasznie zmiękczone "s", czy inne głoski, które w języku polskim naturalnie są dość twarde, a w angielskim są miękkie. Nauczyłem się, by przy śpiewie to zmiękczać i to może być kwestia tego podobieństwo sposobu, na niektóre rzeczy. Ale w żadnym z przypadków nie są to zabiegi celowe.
W obliczu tych wszystkich zmian w twojej karierze, uważasz się dalej za influencera?
- Nie, absolutnie. Nie wiem, czy coś się zmieni w tej kwestii. Mam za małe zasięgi, by tak się nazywać. Nie chciałbym influencerem zostać, ale liczę się z tym, że prawdopodobnie tak się stanie, jeżeli ta muzyka rzeczywiście gdzieś wypłynie na szersze wody. Sama etymologia słowa "influencer" bierze się od "posiadania wpływu na ludzi", więc jeśli dalej będę korzystać z mediów społecznościowych, takim influencerem zostanę, o ile tak to się tak potoczy.
Głównym motywem przewodnim EP-ki "Phoenix EP" jest twoja krytyka komercjalizacji muzyki i tego całego "music industry". Czujesz się takim antysystemowcem, jakbyś trochę wychodził poza "jedyny słuszny" schemat?
- Trochę tak. Czuję jakbym tą EP-ką wkładał kij w mrowisko, chcąc sprawdzić co się stanie. Jestem w środku bardzo zbuntowany, przez to, że właśnie przez całe życie robiłem muzę, to do czasów covidowych bardzo mocno wierzyłem w cały ten mit o gigantycznych wytwórniach, które są w stanie wypromować muzyków. Bardzo długo myślałem, że to tak naprawdę jedyne czego mi brakuje. Gdzieś tam po drodze została mi zburzona cała ta mityczna wizja. To był taki moment gdzie ja stwierdziłem, że może trzeba światu o tym powiedzieć i wykorzystam pierwszą EP-kę do tego. Do uświadomienia wszystkich artystów, którzy są na podobnym poziomie co ja, że się mylą gdy myślą, że złapanie gigantycznej wytwórni to rozwiązanie, które załatwi wszystkie problemy. Okazuje się, że w ogóle tak nie jest i warto na to zwrócić uwagę. A z drugiej strony też później rozwinąłem ten temat i zacząłem opowiadać dookoła tego wypalenia twórczego, też troszeczkę, żeby ugryźć to z innych stron- wszystkie przemyślenia, które miałem w trakcie robienia numerów wcześniej i jakieś moje takie obawy czy to pójdzie, czy nie.
Nie wiem, czy się ze mną zgodzisz, ale mam wrażenie jakby w ostatnim czasie panował trend na tworzenie rapu. Chociażby Krzysztof Zalewski, którego niedawno wydany singiel "ZGŁOWY" to mocne odejście od popu, który tworzył.
- Wiesz co, nie rozkminiałem tego wcześniej w tych kategoriach, czy jest moda na rap, czy nie. Na pewno jest on atrakcyjnym kąskiem dla wielu osób, bo się go obecnie bardzo dużo słucha. Odnoszę wrażenie, że trochę jest to naturalna odpowiedź rynku. Patrząc na działania wytwórni muzycznych, które trzymają pop, myślę, że w Polsce dopiero zaczynamy się orientować co się dzieje i rynek muzyczny zaczyna się orientować, że już nie wystarczy pchnąć jakiegoś artystę w radiu. Nawet jak będzie on leciał na jakiejś antenie non-stop, to i tak później okazuje się, że zupełnie nie wiemy kim oni są. Myślę więc, że naturalnym krokiem w biznesowym podejściu do muzyki, dla większości artystów, jest szukanie gdzieś tam w tej hip-hopowej przestrzeni miejsca dla siebie. A to wszystko dlatego, że daje on drogi przetarcia do słuchaczy, które nie są takim oklepanym schematem na zasadzie: puszczamy muzykę do radia, w radiu się słucha, a później to już tylko "Taniec z gwiazdami".
Jak ta EP-ka powstawała? Wiemy, że sam produkujesz i piszesz teksty, czy więc miałeś jakieś trudności związane ze zmiana gatunku muzycznego?
- Nie miałem żadnych trudności. Wbrew pozorom dużo łatwiej mi się robiło te utwory. Pozwoliłem też sobie na dużo więcej eksperymentów, niekonwencjonalnych zabiegów, bo jedyne założenie które miałem, podczas robienia tej EP-ki, to nawet nie żeby zostać raperem, tylko by robić to, co lubię. Nawet nie wykluczam, że kiedyś coś zaśpiewam, nie zamykam się na to. Ale na razie nie mam z tego funu. To było główne moje założenie - robić to, na co mam ochotę i dobrze się bawić. Założyłem, że znajdzie to odzwierciedlenie w moich utworach i ludziom się bardziej spodoba, bo będzie rzeczywiste. Nie będę musiał niczego udawać przed słuchaczami
Dużo na tej EP-ce można znaleźć odniesień do "Marmuru" Taco Hemingwaya. Wiem też, że uważasz go za jeden z lepszych albumów z polskiego rapu. Na "Phoenix EP" nie ma jednak mowy o storytellingu, który tak sobie cenisz. Można więc się spodziewać, że następną rzeczą, nad którą będziesz pracować, to właśnie longplay z motywami storytellingu?
- Nie wiem, być może. Ale szczerze mówiąc nie chcę nic deklarować. Mam wrażenie, że fajnie jeżeli ten storytelling by się rozwinął w sposób naturalny. Obawiam się, że jeżeli by to było gdzieś takim założeniem z góry, że pierwsza moja płyta to musi być płyta fabularna, to podejrzewam, że mogłoby wyjść to wszystko bardzo sztucznie. Na tym etapie nie chcę sobie narzucać takich ograniczeń, ram. Jeżeli tak wyjdzie to tak wyjdzie.
Czego sobie życzysz w dalszej karierze?
- Jednej rzeczy - żebym po prostu nie popełniał tych samych błędów co wcześniej i robił muzykę, która mi się podoba. Na niczym więcej mi nie zależy.