" Drzemał we mnie Elvis "
Michał Milowicz zaczynał swą karierę u Janusza Józefowicza, najpierw w słynnym musicalu „Metro”, a później w jego kontynuacji “Do grającej szafy grosik wrzuć”. Dał się poznać jako utalentowany wokalista, choć mówiono o nim głównie „Polski Elvis Presley”, jako że śpiewał głównie utwory z repertuaru Króla Rock And Rolla. Jednak Milowicz nie daje się jednoznacznie zaszufladkować i udanie rozpoczął karierę aktorską, najpierw grając epizody (m.in. w drugiej części „Killera”), a ostatnio wcielając się w postać Bolca w popularnym filmie “Chłopaki nie płaczą”, z którego pochodzi też jego nagranie "Zatańcz ze mną". Obecnie Milowicz pracuje nad swoją pierwszą solową płytą, która ma być pełna tanecznych, w tym i latynoskich, rytmów. Jarosław Szubrych postanowił poznać kilka szczegółów i rozmawiał z artystą o jego przeszłości, jak i najbliższych planach.
Czy czujesz się bardziej aktorem teatralnym, aktorem filmowym, artystą estradowym, czy piosenkarzem?
Myślę, że jestem każdym z nich po trochu, chociaż zdaję sobie sprawę, że trzeba się w życiu na coś zdecydować, żeby robić to jak najlepiej. Wszystko, co robię, wiąże się w sumie z zawodem aktora, bo aktor również powinien umieć śpiewać, czego odzwierciedlenie można zobaczyć w różnych filmach. Ja to wszystko traktuję jako jedną wielką całość. Nie chciałbym rozdzielać tych wszystkich rzeczy, ale staram się być jednocześnie dobrym wokalistą i dobrym aktorem. Oczywiście, występowanie przed kamerą i występowanie na deskach scenicznych, to diametralna różnica, dlatego jestem na tyle szczęśliwy, że mogę robić obydwie rzeczy. Pracuję zarówno z kamerą, jak i widzem, który bezpośrednio reaguje na moją grę i mój śpiew. To dwie różne rzeczy i dzięki nim mogę wzbogacać mój wachlarz możliwości aktorskich.
Jak trafiłeś do Teatru Buffo?
Zaczęło się od musicalu “Metro”, który wystawiany był w Teatrze Dramatycznym. Najpierw musiałem udowodnić Januszowi Józefowiczowi i Januszowi Stokłosie, że potrafię śpiewać. Nagrałem więc własnym sumptem dwie piosenki, które skomponowałem i po przesłuchaniu tego materiału stwierdzili, że trzeba chyba zacząć lansować postać Michała Milowicza i że wprowadzą mnie do Buffo, do następnego przedstawienia, którym była druga część “Do grającej szafy grosik wrzuć”. W międzyczasie zacząłem już przygotowywać repertuar Elvisa, na własną rękę, bo chciałem przekonać ich również do tego pomysłu. Jak wiadomo, udało mi się.
Jak wpadłeś na pomysł, by wystąpić z recitalem piosenek Presleya?
Elvis drzemał we mnie od najmłodszych lat i to było jedno z moich marzeń. Jestem bardzo szczęśliwy z tego powodu, że się ziściło. Elivis był mi zawsze bardzo bliski. Pierwszą jego piosenkę, oczywiście znając już słowa i akordy, wykonałem mając lat siedemnaście. To było “Love Me Tender”, które grałem przy ogniskach. Byłem takim nadmorskim, wędrownym trubadurem i ludzie, którzy mnie słuchali, zwrócili uwagę, że mam głos podobny, że może powinienem coś z tym zrobić i chyba w ogóle powinienem zacząć śpiewać. Później, kiedy już miałem profesjonalne zajęcia wokalne, okazało się, że ten głos jeszcze silniej się wydobywa. Chyba mam po prostu podobną krtań do Elvisa.
Nie obawiasz się zbyt łatwego zaszufladkowania, tego że zostaniesz polskim Elvisem Presleyem do końca życia?
Myślę, że to już jest za mną. Elvis jest jednym z moich artystycznych ego, jednak ten etap został już zamknięty i staram się przejść od roli odtwórczej do twórczej. Teraz sam piszę teksty i muzykę. Płyta, którą wydam w maju, będzie już moją płytą - Michała Milowicza, a nie Michała Milowicza, który gra Presleya, bo to w końcu była przecież tylko jedna z moich teatralnych ról.
Jakiego repertuaru możemy się po tobie spodziewać tym razem?
Będzie to szeroko pojęty pop, zawierający elementy funkujące, soulowe, jak i wiele innych, chcę połączyć lekkie brzmienie czarnej muzyki z odrobiną rockowej gitary. Generalnie ma to być muzyka zbliżona do tej, którą możemy usłyszeć za pośrednictwem MTV, chcę być na bieżąco. Po czterech, czy pięciu latach poszukiwania muzyka, który dobrze zrozumiałby charakter płyty, jaką chcę nagrać, w końcu trafiłem na Filipa Siejkę. To młody, zdolny kompozytor, znany ze współpracy z Mietkiem Szcześniakiem i Natalią Kukulską. Razem tworzymy, choć on jest autorem przeważającej części muzyki, razem aranżujemy i w ten sposób powstaje płyta. Przygotowaliśmy już 13 lub 14 kawałków, obecnie jestem na etapie pisania tekstów.
Czego słuchasz na co dzień, oprócz Elvisa oczywiście?
Elvisa słucham raczej tylko wtedy, kiedy sam go wykonuję. (śmieje się) Poza tym słucham praktycznie każdej muzyki, oprócz takiej, która powoduje, że umysł przestaje funkcjonować, czyli z za wyjątkiem ciężkiego metalu i jakiegoś rozwalającego komórki mózgowe techno. Natomiast wpływ na to, co sam wykonuję, na pewno ma George Michael, w jakiś sposób na pewno również Michael Jackson, Joe Cocker. Owszem, będzie również trochę rytmów latynoamerykańskich, w dwóch lub trzech utworach. Zresztą “Zatańcz ze mną”, znana z radia i telewizji piosenka promująca film “Chłopaki nie płaczą”, utrzymana jest w tym klimacie.
Jak myślisz, dlaczego nikt na świecie nie może się oprzeć sile muzyki latynoamerykańskiej, nawet my, powściągliwi Słowianie?
Myślę, że moda na tę muzykę wynika z potrzeby uzewnętrznienia uczuć. Rytmy latynoskie to gorące rytmy południowe, które kojarzą się zawsze z namiętnością, z wyzwoleniem. Dlatego kiedy słucha się na przykład Carlosa Santany, panuje wszechogarniająca radość. Nie sprawiło mi żadnego problemu wczucie się w te rytmy, mam chyba jakąś naturalną łatwość asymilowania różnych muzycznych klimatów, bo podobnie łatwo poszło mi z Elvisem. Może procentuje tu fakt, że w teatrze muszę śpiewać naprawdę rozmaite piosenki, od utworów z lat 20., po rocka i dzięki temu jestem bardziej wszechstronnym wokalistą.
Powiedziałeś, że jesteś na etapie pisania tekstów. O czym one będą?
Chciałbym, żeby teksty były w miarę adekwatne do muzyki. Napisałem dużo poezji, która nie jest komercyjna i dlatego nie została na razie wydana, ale też nie chciałbym jej na siłę przerabiać na teksty piosenek. Teksty, które trafią na płytę, odzwierciedlają moje spostrzeżenia, moje fascynacje, doznania z momentów, kiedy byłem zainspirowany uniesieniami miłosnymi, tym że potrafię cieszyć się światem, każdą chwilę. Moje credo życiowe, to “Carpe diem” i tego się trzymam. Carpe diem because pantha rei - tak to sobie tłumaczę... (śmiech) Oczywiście, najwięcej tekstów będzie o miłości, ale nie tylko. Znajdzie się też tam trochę mojej drapieżności, jeden z tekstów nosi tytuł “A teraz będę już szalony”.
Jak zaczęła się twoja przygoda z filmem?
O ile dobrze pamiętam, wszystko zaczęło się od filmu “Szczur” Jana Łomnickiego, w którym zagrałem jakiś epizod, później była rola policjanta w “Młodych wilkach”. Do obydwu filmów trafiłem przez castingi. Potem zagrałem w “Sztosie” Olfa Lubaszenki i tam byłem już gangsterem. (śmiech) Później Juliusz Machulski zaproponował mi rolę w “Kilerów dwóch”, bo zobaczył mnie w teatrze i bardzo mu pasowałem. No i teraz, najważniejsza dla mnie i największa rola, postać Bolca w filmie “Chłopaki nie płaczą”. Do tego filmu trafiłem również przez casting.
Kim jest Bolec?
Bolec jest gangsterem, ale gdyby każdy gangster wykonywał polecenia swojego ojca - bo w filmie jestem synem szefa mafii - tak jak ja, to mielibyśmy bardzo spokojne okolice i nikt nie bałby się wychodzić z domu po zmierzchu. Gram przestępcę-nieudacznika, którym ma niewiele wspólnego z prawdziwą gangsterką i tak naprawdę, poci się na widok prawdziwych bandytów.
Mówi się, że granie ról komediowych jest wyjątkowo trudnym zadaniem.
Na pewno komedia jest jednym z trudniejszych wyzwań dla aktora. Problem polega na tym, chcąc zrobić, aby było śmiesznie, trzeba grać poważnie. Nie można sobie robić jakichś dowcipasów w trakcie, bo to wszystko wychodzi przed kamerą. Ja akurat jestem kojarzony z rolami komediowymi, bo repertuar Buffo to głównie pastisze, wcielałem się już w Krzysztofa Krawczyka, śpiewałem “Pszczółkę Maję” udając Zbyszka Wodeckiego, więc granie w komedii przychodzi mi w sposób dość naturalny. Bardzo chciałby natomiast sprawdzić się w jakiejś charakterystycznej, dramatycznej roli, zawsze fascynowały mnie też filmy z gatunku płaszcza i szpady.
Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby po roli Bolca posypały się propozycje, nie tylko od autorów komedii.
Czarek Pazura, mój serdeczny, starszy kolega, powiedział mi parę ciepłych zdań a propos roli Bolca, ale jednocześnie doradził mi, żebym uzbroił się w cierpliwość. Stwierdził, że ta rola może otworzyć drogę do filmu na szerszą skalę, ale jednocześnie może czekać mnie dłuższa przerwa. Sam znał to z autopsji, bo po roli w “Krollu” minął chyba rok, zanim dostał następną propozycję. Dlatego ja podchodzę do tego z dystansem. Jestem cierpliwy i pokorny, bo tego nauczyły mnie lata pracy. Na razie zajmuję się płytą, no i dalej będę brał udział w castingach.