Bartłomiej Walczuk (Osom Studios) o współpracy z Dawidem Podsiadłą [WYWIAD]

Marcin Misztalski

Zaczynał od projektowania okładek mixtape'ów i plakatów dla warszawskiego klubu Harlem. Dziś jest jednym z najpopularniejszych polskich designerów, a na koncie ma współprace z Quebonafide, Dawidem Podsiadłą, Arturem Rojkiem czy z duetem Pro3l8m. Nam opowiedział o tym, jak wyglądała praca przy oprawie graficznej "Małomiasteczkowego" Dawida Podsiadły i dlaczego Miuosh kazał mu spie****ać.

Bartłomiej Walczuk współpracował m.in. z Dawidem Podsiadłą
Bartłomiej Walczuk współpracował m.in. z Dawidem PodsiadłąArchiwum prywatnemateriał zewnętrzny

Marcin Misztalski: Co widzisz, kiedy patrzysz na okładki polskich płyt sprzed lat?

Bartłomiej Walczuk: - Widzę przede wszystkim, że ktoś włożył w nie dużo pracy. Nie było wtedy takich technik produkcji, jakie mamy obecnie, a mimo to powstało mnóstwo ikonicznych okładek. Artyści podchodzili do projektowania w nieszablonowy sposób - nieważne czy mówimy o polskiej serii Polish Jazz czy o albumach zagranicznych, projektowanych przez Polaków, np. Judas Priest Rosława Szaybo. Projektanci nie zamykali się w trendach, co obecnie jest nagminne. W tej chwili dużo okładek wygląda podobnie. Myślę, że kiedyś projektowali tak, jak potrafili i mogli, a nie jak dyktowała im moda. No i np. w latach 80. projektanci dużo marzyli, bo ich świat nie był tak kolorowy jak nasz.

Zasady i ramy są potrzebne w projektowaniu okładek?

- Jest kilka zasad, które częstą kłócą się z realiami. Przeszliśmy do epoki, gdzie okładki oglądamy głównie w streamach. Mają one określone wymiary, więc pewnie dobrą praktyką jest robić duże litery, by wszystko było czytelne, bo - koniec końców - okładki mają jakąś funkcję. Zobacz, jaką drogę przeszliśmy od opowiadania wielkich historii za pomocą grafik na płytach winylowych do małej grafiki na Spotify. Lubię, jeśli dane wydanie ma jakąś główną myśl, która się zgadza na różnych etapach promocji i różnych nośnikach.

Należysz do osób, które gonią za trendami czy je wyznaczają?

- Wolałbym, by ludzie ewentualnie mówili, że wyznaczam trendy. Ja ci tego nie powiem (śmiech). Słuchaj, pamiętam kiedy zrobiliśmy oprawę graficzną i kampanię do "Małomiasteczkowego" Dawida Podsiadły. Przez następne pół roku każdy do nas przychodził i mówił, że chce mieć "Coś takiego super, jak miał Dawid". Odpowiadałem im, że to zadziałało, bo chodziło o Dawida. Ten projekt nie udałby się bez Dawida i jego osobowości, niezależnie od naszego geniuszu (śmiech). Zdaję sobie sprawę z tego, że ta okładka trochę namieszała i zmieniła myślenie o połączeniu marketingu i muzyki. Więc jeśli to wyznaczyło jakiś trend to spoko.

Kampania nadała jeszcze większy rozpęd twojej karierze?

- W jakiś sposób na pewno. Myślę, że to, że ten temat trafił akurat do nas, jest wypadkową naszych wcześniejszych dokonań. Chyba dobrze wyszło, bo od tamtej pory współpracujemy przy wielu projektach. Po tej współpracy pojawiliśmy się w świadomości wielu osób. Zabawne jest to, że dostaliśmy za ten projekt Fryderyka, który jest dość nietypową nagrodą dla designera. A jeszcze zabawniejsze jest, że rok później tej kategorii nie było. Obecnie nie można już zgarnąć Fryderyka za "Oprawę graficzną" (śmiech). Pamiętam, że nagrody gratulowała mi nawet nauczycielka mojej córki, gdy odbierałem ją z przedszkola. Czasem można więc poczuć, że te 7 sekund w telewizji działa na szerszą skalę.

Kampania z Dawidem była najbardziej intratnym projektem, w który byłeś zaangażowany?

- Nie. Od dawna mam takie poczucie, że są projekty, które przynoszą gigantyczne pieniądze, ale są ostatnimi, którymi byśmy się chwalili. Są i takie, które robimy z idei. Tutaj było... okej. Pamiętaj, że to temat, który realizowaliśmy w Polsce. Zarabialiśmy więc w złotówkach, a nie w euro.

A jak ta współpraca nad projektem wyglądała?

- W wymyślaniu tej kampanii brały udział 3 osoby. Mieliśmy mnóstwo pomysłów i dzięki temu z każdym kolejnym dniem mieliśmy coraz więcej roboty, a nie na odwrót. Dawida w tym procesie było bardzo mało, co mi akurat nie przeszkadzało. On robi muzykę, a my robimy swoje. Czuliśmy z jego strony zaufanie i nigdy nie było tak, że sztucznie się uśmiechał, gdy pokazywaliśmy mu efekty naszej pracy. Wiemy, że te rzeczy mu się po prostu podobały.

Polscy muzycy są wymagającymi współpracownikami?

- Powiem tak - odkąd wszyscy mamy dostęp do internetu, to widzieliśmy trochę więcej. Ludzie mają podgląd na to, co projektują inni, więc gdybym dostarczał im coś słabego, to mogliby mieć poczucie, że mogłem to zrobić lepiej. Warto docenić współczesnych artystów za to, że wpuścili designerów "pod dach". Kiedyś tak nie było. Sokół np. sam sobie robił klipy i był zwierzchnikiem wielu tematów.

Ale akurat Sokół chyba dość szybko zrozumiał, że warto zlecać prace ekspertom, a nie działać metodą chałupniczą.

- Wojtek był żywo zaangażowany w tworzenie wielu brandów, ale tak, on skumał to jako jeden z pierwszych. Teraz jest super, że mamy możliwość odsłuchania materiałów przed premierą i dzięki temu możemy dany projekt jeszcze bardziej poczuć. Kiedyś designerzy nie mieli takich możliwości. Dla tego, co tworzymy najważniejsze jest zrozumienie, co artysta chce powiedzieć swoją nową płytą. Finalnie chcemy tworzyć spójną opowieść.

Kiedy polscy artyści hiphopowi zrozumieli, że warto przykładać też uwagę do opraw graficznych, a nie tylko do rymów i bitów?

- Odpowiedź będzie dziwna... Paweł Fabjański jest autorem okładki pierwszej płyty WWO. Czy to jest moja ulubiona okładka? Absolutnie nie. Wiem natomiast, że przy tych grafikach już pracowali ludzie, którzy wiedzieli, o co w tym wszystkim chodzi. Drugie WWO było zrobione jeszcze lepiej. Więc wiesz, pojedyncze rzeczy działy się stosunkowo wcześnie, ale z reguły wyglądało to tak: "Dzień dobry, potrzebujemy okładkę, to wszystko". Myślę, że przełom nastąpił jakieś pięć lat temu. Od tego czasu nie zdarzyło nam się być poza całym procesem. Wymyśliliśmy nawet kilka tytułów płyt, poza tym, że zrobiliśmy okładkę. Kiedyś nikt by nam na to nie pozwolił.

Możesz powiedzieć jakie?

- Myślę, że nie jest to tajemnicą, że na przykład tytuł "Feat" Magiery to nasz pomysł. Album producencki to zawsze featy, więc uznaliśmy, że ten album powinien się tak właśnie nazywać (śmiech). Grubson - "Akustycz(nie)Zupełnie" i chyba coś, o czym jeszcze nie mogę mówić.

Myślisz, że to "wpuszczanie was pod dach" jest spowodowane też tym, że odbiorcy zaczęli traktować wydania kompaktowe jako gadżet, który ładnie wygląda na półce?

- Masz rację. W Polsce wydawanie rapu i linia produkcyjna ubrań to bardzo tożsame tematy. Dawno temu np. WWO śmigało w ubraniach Prosto (choć czasem też w Stormie), Hemp Gru w Diil Gangu, później Pezet w Koce itd. Ale te marki w większości nie są już dodatkami do płyt, a pełnoprawnymi organizmami ze swoimi ambicjami. Natomiast nadal nie wydajemy rapowych płyt bez wlepek (śmiech).

Jednym z raperów, z którymi ostatnio współpracowałeś jest Miuosh. Jak przebiegła wasza praca przy "Pieśniach współczesnych"?

- Miuosh na początku kazał mi spie****ać (śmiech). Powiedział: "Przynosisz Ślązakowi śląską babę. Chyba cię po***ało". No i stwierdziłem, że mnie po***ało, chociaż nadal pomysł wydawał mi się ciekawy. Może dlatego, że jestem z Warszawy i mam do śląskich symboli inne podejście niż on. Nie wydawał mi się tak oczywisty, jak osobie mieszkającej w Katowicach. Dlatego musieliśmy poszukać czegoś innego. Ale ten krok w tył nas nie zatrzymał i z Marcinem Kempskim wymyśliliśmy... robota. Chcieliśmy odkleić się od narracji, że roboty odbiorą nam kiedyś pracę, a potem unicestwią i wydoją. No i tu Miuosh powiedział: "Spodoba mi się ten pomysł, gdy go zrozumiem". No i jak już zrozumiał, to skończyło się 150-osobową paradą w Katowicach na cześć robota.

W tym roku pracowałeś natomiast z Borixonem.

- Chciałem go przede wszystkim pochwalić, bo naprawdę jest mało osób, które są w stanie przyjść w środku procesu i powiedzieć: "Wiecie co? Ja wiem, że się na to zgodziłem, ale źle się w tym czuję. Nie podoba mi się to". Czasem jest tak, że naprawdę kochamy i przyzwyczajamy się do naszych pomysłów i mamy ochotę powiedzieć, że już ktoś nad tym pracuje i powinniśmy ten temat dociągnąć do końca w takiej wersji, jaką założyliśmy na początku. Ale z drugiej strony gość nam właśnie powiedział, że mu się to nie podoba i nie ma szans, że mu się to spodoba w przyszłości. Zmieniliśmy więc plan. I to był zajebisty ruch, bo wiem, że kiedy Tomek (Borixon - przyp.red.) sam publikował opisy poszczególnych zdjęć z okładki, to nie dość, że był szczery, to było też czuć, że się tym jara. Tak że nie ma się co obrażać.

Ale na tym poziomie współpracy chyba nie ma miejsca na obrażanie się?

- W większości trafiamy na klientów, z którymi się rozumiemy i nie ma kwasów. Rozumieją, że za pracę się płaci, a to czy nasze projekty finalnie się ukazują, to już czasem inna historia, niezależna od nas. Ważne, byśmy wszyscy grali do jednej bramki i zależało nam na projekcie. Jedną z naszych ambicji jest także to, by klient jarał się tak samo, jak my.

Zakończmy może wywiad na waszej współpracy z Young Igim, którą chwaliłeś się niedawno na Instagramie.

- Jestem mega dumny z tego tematu. Igi podjął ważną decyzję, jeśli chodzi o swój wizerunek, postanowił ściąć włosy. Stwierdziliśmy, że musimy z tego skorzystać na sesji zdjęciowej. Wiesz, Igi nie wiedział, jak będzie wyglądał w nowej fryzurze na co dzień, dlatego wbrew pozorom była to stresująca sesja. Warto też dodać, że nie ujawnił się od razu po sesji i całe lato spędził w czapkach, duragach etc. Podziwiam. Finalnie mamy na okładce dwóch Igorów i myślę, że wszystko się zgadza.

Czytaj także:

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas