Bartek Wąsik: Mój "Creep" jest o Polsce
Ignacy Puśledzki
Chociaż wydał już wiele płyt, dopiero teraz debiutuje jako artysta solowy. I to nie byle jaką płytą, bo wypełnioną utworami Radiohead. Czym jest dla niego muzyka zespołu, co ma wspólnego z Chopinem i czy Thom Yorke słyszał jego interpretacje swoich utworów? Na te pytania odpowiedział nam Bartek Wąsik.
Ignacy Puśledzki, Interia.pl: Pamiętasz tę chwilę, w której pierwszy raz usłyszałeś Radiohead?
Bartek Wąsik: - Samej chwili nie pamiętam, ale pamiętam jaki to był okres w swoim życiu. Miałem chyba kilkanaście lat, tak bliżej 15 lat i pamiętam klimat muzyczny, który panował w moim domu. Moi rodzice słuchali dosyć różnej muzyki, ale wydaję mi się z dzisiejszej perspektywy, że takiej dobrej. Słuchało się dużo zespołów takich jak Pink Floyd, Deep Purple, Led Zeppelin i masowo oglądało się MTV. Któregoś pięknego dnia, pojawiła się piosenka, która rzeczywiście zrobiła na mnie gigantyczne wrażenie i to był "Creep". Ja wtedy nie byłem w stanie poradzić sobie z tym, co słyszę i pod co to przypasować. Zdziwiony byłem zestawieniem takiej ostrości w brzmieniu z totalnie lirycznym głosem Thoma Yorke’a i liniami melodycznymi, które są troszeczkę jakby jak z innego świata. To mi zostało do dziś i okazało się, że ta melodyka i liryczność nadaje się idealnie do tego, żeby ich muzyka wybrzmiała w innym kontekście, na innym instrumencie (w moim przypadku fortepianie) oraz nabrała jeszcze innego znaczenia. Ale odpowiadając na twoje pytanie: myślę, że wsłuchiwanie się w to, co zespół Radiohead wtedy ze mną zrobił to były lata moje nastoletnie. Zawsze byłem pełen podziwu, że oni są trochę jak takie lustro naszej rzeczywistości. Odbijali w swoich kolejnych płytach to, co się dzieje na świecie i to, czego my potrzebujemy. I zawsze to było w punkt.
Z jednej strony granie muzyki Radiohead wydaje mi się bardzo oczywistym ruchem, a z drugiej... To jest taki zespół, którego może trochę strach czasami ruszać.
- Tak, ja sam miałem jakieś obawy na początku, ale potem stwierdziłem, że też nie chcę się bawić w tworzenie takiej płyty, która będzie tylko hołdem dla zespołu. Hołd dla zespołu zakłada, że ja stawiam się w perspektywie osoby, która wie, jak najlepiej ten zespół przedstawić. Ja tego w ogóle w sobie nie mam. Ta płyta nie jest o tym. Ta płyta jest właściwie bardziej o tym, co się we mnie dzieje, kiedy słyszę ich muzykę. To jest korzystanie oczywiście z ich twórczości, z ich zasobów melodycznych i z tego wszystkiego, co się kryje w tych piosenkach, ale jednocześnie wkładam tam bardzo dużo siebie i na tym mi najbardziej zależało. To może też zabrzmieć troszeczkę tak, jakbym te piosenki sobie tak wykorzystał, ale "wykorzystanie" to nie jest dobre słowo. Może raczej skorzystanie z czegoś dobrego, z jakiegoś wspaniałego materiału, który okazał się bardzo inspirujący i taki wysysający, a jednocześnie znalazła się tam też przestrzeń i miejsce na to, żeby przedstawić własne interpretacje tych piosenek. Wydaję mi się, że Radiohead to są chyba też tacy muzycy, dla których świętość nie istnieje, że ich to nie interesuje, że czegoś nie można dotykać, bo jest świętością. Mam nadzieję, że tak samo reagują w przypadku, kiedy inny muzyk dotyka ich piosenek i że nie dostanę od nich nagle listu z informacją, że dotknąłem świętości i łapy precz (śmiech).
Próbowałeś w jakiś sposób dotrzeć do chłopaków z Radiohead i zaprezentować im swoje interpretacje?
- Tak, próbowałem. Jeszcze przed wydaniem płyty, kiedy miałem zgrane tylko demo, miałem okazję być na koncercie Thoma Yorke’a na festiwalu w Szwajcarii. To był jego koncert solowy, bardzo ważny dla mnie z różnych względów. Ja wtedy jeszcze zastanawiałem się, czy wydawanie piosenek zespołu Radiohead w wersji tylko na fortepian ma sens. Jak myślałem o tym koncercie, to wyobrażałem sobie, że Thom Yorke wyjdzie na estradę, na której będzie miał syntezatory, gitary, jakiś looper, a okazało się, że na scenie stał tylko fortepian, przy którym było kilka mikrofonów. Stała też gitara, z której skorzystał dosłownie 2-3 razy podczas tego koncertu, ale większość koncertu zaśpiewał akompaniując sobie na fortepianie i ta czystość w przekazie była dla mnie powalająca. Wtedy się uspokoiłem, stwierdziłem: "Dobra, ta płyta ma sens. Można pokazać te kompozycje w takiej czystej wersji, w żaden sposób nie upiększonej". Będąc tam, spotkałem się z jego menedżerką, której przekazałem swój materiał. Chwilę byliśmy jeszcze potem w kontakcie i obiecałem, że jak już płyta będzie wydana, to na pewno im ją dostarczę. Płyta jest gotowa, więc będę się mocno starał jakoś im ją przekazać. Fajnie by było dostać informację zwrotną od Jonny’ego Greenwooda. Jest to muzyk, który mi imponuje i też bardzo mnie inspiruje. Tworzy sam muzykę, która często składa się z brzmień typowych dla muzyki klasycznej. Zresztą, jego kontakty i projekty z Krzysztofem Pendereckim świadczą o tym, że jest to muzyk, który ma naprawdę otwarty umysł i poszerza swoje muzyczne horyzonty, co tak naprawdę w twórczości Radiohead słychać. Są to bardzo jakościowe utwory, które często w swojej konstrukcji przypominają kompozycje, których wzorce można znaleźć w muzyce klasycznej.
Radiohead na Open'er Festival 2017
Mnie się ich muzyka kojarzy zawsze z wieloma pasmami i wieloma wątkami w jednym utworze. To była trudna sztuka zagrać te numery na jednym instrumencie?
- Wybierając te utwory, najpierw "wrzuciłem" je do swojej głowy i zostawiłem sobie czas na to, żeby one sobie tam dojrzewały. Żeby bez kompleksów potem siąść do fortepianu i nie udawać na siłę jakiegoś riffu, brzmienia gitary czy brzmienia perkusyjnego. Wyobraziłem sobie, że mój umysł musi być w tym momencie trochę takim pryzmatem, który łapie światło i wypuszcza coś zupełnie niespodziewanego. Nie chodziło mi też o jakieś efekciarstwo. Na fortepianie można zagrać właściwie wszystko, tyle tylko, że bardzo często, kiedy słyszę słowo "aranżacja", mam wrażenie, że jest to tylko zwykłe przeniesienie. Taka kalka czegoś, co jest napisane na większy skład, ale jest zagrane na fortepianie. Dla mnie zawsze słowo "aranżacja" to jest taka zachęta do pokazania siebie, do bycia w jakiś tam sposób odważnym, może czasami nawet kontrowersyjnym. Stwierdziłem też, żeby się nie przejmować jeżeli się okaże, że te utwory odbiegają w jakiś sposób od oryginałów, żeby z takiego pianistycznego punktu dodać im jakiś dodatkowych mocy.
Tak na przykład jest z piosenką "Creep", z którą to rzeczywiście się głowiłem jakiś czas. W momencie kiedy zacząłem słuchać tej piosenki i słuchać, zaczęły mi przychodzić do głowy skojarzenia z motywem z "Etiudy Rewolucyjnej" Fryderyka Chopina, szczególnie w refrenie. Stwierdziłem, że to jest piosenka zawierająca słowa, które właściwie można trochę przyporządkować pod nasz kraj, pod nasze społeczeństwo, pod Polaka. Pod to, czym jest Polska. Pomyślałem, co w takim razie można zrobić takiego, co tą polskość zacznie przypominać pod względem muzycznym? Jest to oczywiście Chopin, więc wplotłem tam takie pseudochopinowskie cytaty i mam wrażenie, że nagle ten "Creep" się stał taką piosenką o Polsce. Że każdy Polak ją zrozumie przez te chwyty, które znamy od dziecka. Już to wypróbowałem na moich znajomych, którzy nie interesują się nawet zbytnio muzyką klasyczną, ale słuchając tej piosenki totalnie rozumieli, o co w niej chodzi. Od razu odebrali ją jako taką swojską, jakąś taką regionalną, ale też schizofreniczną - może właśnie przez te figuracje, które mogłyby stanowić jakąś część etiudy Chopina, ale są zestawione z momentami bardzo lirycznymi. Raz jesteś na jakimś super haju, euforii lub złości a raz jesteś po prostu bardzo spokojny, melancholijny i wyciszony. Wydaje mi się, że trochę o tym jest ta piosenka i w tym przypadku okazało się, że fortepian bardzo mi pomógł.
W ogóle bawisz się tymi piosenkami, jakby wręcz były twoje. Słuchając "No surprises", które w oryginale wspaniale sobie płynie, miałem za pierwszym razem wrażenie, że płyta się zacięła (śmiech). Nie bałeś się, że fani Radiohead się wściekną?
- Pewnie mi się od kilku osób oberwie, ale też jest tak jak mówisz... No gdzieś tam jednak wygrywa ta chęć zostawienia swojego podpisu na tej płycie. To jest moja pierwsza solowa płyta. Ja trochę płyt już nagrałem, ale zawsze w innych konfiguracjach, z innymi osobami, a tutaj rzeczywiście zostałem sam. Stwierdziłem, że to musi być coś naprawdę charakterystycznego, bardzo spójnego ze mną.
Do piosenki "No surprises", podszedłem z totalnym szacunkiem. To co ja z nią zrobiłem na płycie, nie wynika z jakiegoś naigrywania się z tej melodyjki. Stwierdziłem, że skoro tytuł brzmi "No surprises", to może ja tych niespodzianek trochę tam jednak umieszczę. Oczywiście nie chodziło mi też o zamienienie się w klauna, który będzie z czerwonym noskiem rozśmieszał wszystkich i mówił: "Zobaczcie jak jest śmiesznie, fajnie i inaczej". Te dziwne przeskoki, o których mówisz... Robiąc ten numer, wyobraziłem sobie, że moje myśli przeskakują do różnych wspomnień o tym samym, ale w różnym kontekście. Często tak mamy, że inaczej myśleliśmy o kimś sprzed 10 lat i inaczej myślimy o tej samej osobie teraz. Tutaj tak samo - mamy ten sam motyw, który ukazywany jest niemal równocześnie w innych tonacjach. Leszek Kamiński, realizator dźwięku, który nagrywał tę płytę śmiał się, kiedy nagrywaliśmy ten utwór i pytał mnie, ilu tam pianistów to nagrywa, czy w studiu przy fortepianie byłem rzeczywiście sam. Zależało na takim efekcie wykonywania jednej piosenki, ale jakby przez 3 różne osoby.
Radiohead są takimi muzykami, którzy chyba niechętnie wydaliby płytę z cyklu "Greatest Hits". Ten zestaw piosenek, które wybrałeś na swój album jest w zasadzie takim przekrojem przez ich dyskografię.
- Myślę, że każda osoba, która słucha Radiohead stworzyłaby inną kompilację. Miałem wiele pytań: "A zrobiłeś to? A może to?". Ich materiał jest w zasadzie nieograniczony. Ale sprawdziłem kilka piosenek, o które mnie pytano i nawet się zastanawiam, czy nie przygotować ich na ewentualne bisy, jako taki dodatek do koncertu. Z drugiej strony, wypróbowałem już ten program w sytuacjach koncertowych i po ostatniej piosence, którą jest "Motion Picture Soundtrack", czuję, że zostało powiedziane wszystko, co powinno. Że to jest wystarczająca dawka różnych emocji. Miałem fajny aplauz, za który naprawdę byłem bardzo wdzięczny, a jednocześnie stwierdziłem, że nie powinienem zagrać już nic więcej. Nie wynikało to z jakiegoś mojego chamstwa i braku szacunku dla publiczności. Uznałem, że lepiej zostawić ludzi w tym nasyceniu, które zaproponowałem, niż próbować potem je czymś jeszcze rozwodnić, puszczając oko do publiki.
Piosenki wybierałem pod kątem tego, co mi podpowiadał fortepian. Kiedy tworzył mi się szkielet tego programu, to zacząłem od "Everything In It’s Right Place", potem chyba był "Creep". Pamiętam, że następnie sięgnąłem do ostatniej ich płyty i tutaj było "Daydreaming", kusiło mnie też wcześniej, aby spróbować z "True Love Waits". W ten sposób wyszły mi takie punkty i szukałem jakby klimatu pomiędzy tymi przestrzeniami, tymi pierwszymi wybranymi piosenkami. Zależało mi na tym, żeby łączyć je charakterologicznie i tworzyć jakąś dramaturgię. Ja ją odbieram tak, że do piosenki "Knives Out" jest jakieś takie wspinanie się, wychodzenie z takich dołów, z tego basu i budzenia się, które jest w pierwszej piosence. "Knives Out" jest jakby wejściem na taką górską przełęcz. Takim zastanowieniem się, co było za mną, co jest jeszcze przede mną, a potem jest właśnie to zejście albo kontynuacja drogi. To są rzeczy, o których ja rzeczywiście myślę i ułożenie tych piosenek nie jest przypadkowe. Na koncertach też gram tą kolejność, która jest na płycie. Gram ją też w taki sposób, żeby nie sugerować oklasków między utworami. Wolę zaproponować coś, co będzie jedną wielką dramaturgiczną całością.
Adam Domagała na swoim fanpage'u "Z dżezem lżej" napisał o twojej płycie i nazwał cię "jednym z najlepszych, a zarazem jednym z najwytrwalej uciekających przed sławą i milionami monet polskich pianistów". A jednak pojawiasz się teraz z solowym albumem, na którym zebrałeś materiał, który może zainteresować nawet ludzi, którzy nie mają bladego pojęcia o twoim istnieniu. To jest próba wyjścia z cienia?
- Trochę rzeczywiście tak jest. To jest taki dziwny czas dla mnie. Bardzo fajny, bardzo ciekawy, wydaje mi się, że powinniśmy naszym mózgom dostarczać takich atrakcji. Rzeczywiście ta płyta jest dla mnie jakimś takim eksperymentem. Pomyślałem sobie, że już tyle jestem w tym świecie muzycznym, dostałem sporo nagród, czyli takiego realnego poświadczenia, że to, co robię, jest cenione. Ale zawsze trochę się chowałem pod skrzydła innych osób. Może miałem jakieś takie poczucie, że to jeszcze nie jest ten czas, nie mam pojęcia. To dodanie słowa "Radiohead" do swojej płyty nie jest próbą przyciągnięcia czyiś uszu. Tak jak mówiłem wcześniej, ten album jest naprawdę albumem o mnie, o moich cechach, o mojej wrażliwości, o tym, że pokazuję po raz pierwszy ludziom, jak ja naprawdę słyszę utwory innych.
Zbieram teraz bardzo pomysłów i robię dużo różnych notatek na dyktafonie. Na pewno wykorzystam je przy swoim kolejnym albumie, który... Nie mam już wyjścia, to będzie solowy album, ale z moją autorską muzyką, do którego się już tak naprawdę zaczynam powoli przygotowywać. Lubię takie analogowe prace: mam papier nutowy otwarty przy fortepianie i coś w nim stawiam. W życiu muzyka wtedy pojawia się taka myśl, że już nie ma odwrotu. "Daydreamer" był takim kamykiem, który spowodował całą lawinę pomysłów i działalności mojej jako solowego muzyka.
Super, bardzo się cieszę. To tak w zasadzie na sam koniec: "OK Computer", "Kid A" czy jeszcze inna płyta? Która jest tą twoją najważniejszą?
- Nie mam pojęcia! Wiesz, ja nie jestem psychofanem zespołu Radiohead. Oddzielnie wsłuchiwałem się w klimat tych płyt i nie zawsze mój zachwyt nad daną płytą czy nad daną piosenką zespołu Radiohead był przepisany do tego czasu, w którym ona powstała. To jest taka indywidualna oś czasu, która z różnych powodów umiejscawia ładne piosenki w tym, a nie w innym momencie mojego życia. Wolałbym nie mówić, która płyta jest tą najważniejszą, bo to się tak zmienia jak pory roku. Ja się cieszę, że zrobiłem jakiś taki swój własny wyciąg z tych wszystkich płyt i że udało mi się te piosenki z różnych czasów jakoś zbratać ze sobą.