Reklama

"Żyjemy jak mnisi"

Żywa legenda death metalu, pochodząca z Buffalo formacja Cannibal Corpse, w 2002 roku powróciła z płytą zatytułowaną "Gore Obsessed". Niespodzianek na niej nie ma - to wciąż brutalny, piekielnie szybki i ciężki death metal, zagrany na najwyższym światowym poziomie. O nowym producencie, starej, dobrej Metallice, życiu na trasie i imprezie u Cher, z Jackiem Owenem, gitarzystą Cannibal Corpse, rozmawiał Jarosław Szubrycht.

Dlaczego zdecydowaliście się powierzyć produkcję płyty Neilowi Kernonowi? Przecież facet w ogóle nie nagrywał dotąd death metalu?

Wiesz, pracował już z Macabre przy nagrywaniu płyty "Dahmer", a tam jest sporo elementów deathmetalowych... Tak naprawdę jednak zdecydowaliśmy się z nim nagrywać, bo bardzo tego chciał. Ciągle do nas wydzwaniał i pytał, czy nie mamy ochoty spróbować. Początkowo odnosiliśmy się do tego pomysłu nieco nieufnie, ale w końcu zaraził nas swoim entuzjazmem. Zresztą Pat znał Neila z dawnych lat, bo współpracował z nim, kiedy jeszcze grał w Nevermore. Dodatkowym atutem Neila było to, że od dłuższego czasu pracuje w studiu Sonic Ranch, niedaleko El Paso, a my po prostu uwielbiamy tam nagrywać.

Reklama

Mnie Sonic Ranch kojarzy się raczej z miejscem, w którym nagrywa się muzykę country, nie brutalny death metal.

Rzeczywiście, to miejsce właśnie tak wygląda. Ale jego niezwykły klimat, no i bardzo profesjonalny sprzęt, dobrze nam służą. Brzmienie, które tam można uzyskać, jest jednocześnie oryginalne i ciepłe. Mnie najbardziej podoba się to, że właściwie każda gitara, na jakiej chciałbym zagrać, jest na wyposażeniu studia. Wystarczy podejść do stojaka i wziąć ją do ręki... Największą zaletą Sonic Ranch jest jednak to, że od przedmieść El Paso dzielą je jakieś trzy kwadranse jazdy samochodem. Tutaj nikt ci nie przeszkadza, liczy się tylko muzyka.

Wracając do sprawy producenta, chciałbym spytać, czy ci wszyscy panowie mają duży wpływ na ostatecznie brzmienie płyt Cannibal Corpse? A może zależy to po prostu od charakteru utworów, które z myślą o danym albumie napiszecie?

Przeważnie wchodząc do studia mamy już ustawione brzmienie gitar i raczej w tej sprawie nie negocjujemy. Bębny też są nastrojone tak, jak Paul chce i nikt nie każe mu robić tego inaczej. Rola producenta polega przede wszystkim na tym, by był w stanie zapanować nad wszystkimi instrumentami i połączyć je w jakąś sensowną całość. To nie jest wcale łatwe przy tak gęstej i szybkiej muzyce jak nasza, ale Neil dał sobie radę. "Gore Obsessed" to album, który brzmi bardzo przejrzyście, a jednocześnie potężnie. Brzmienie "Bloodthirst" było bardziej płaskie, ale to dość typowe dla produkcji, które wychodzą spod ręki Collina Richardsona.

Ile czasu zajęło wam stworzenie "Gore Obsessed"?

Najpierw zamknęliśmy się w sali prób na trzy miesiące i skomponowaliśmy większość materiału. Potem ruszyliśmy w trasę i w sierpniu 2001 r. prosto z niej zjechaliśmy do studia. Już w Sonic Ranch powstawały ostatnie dźwięki, dopinaliśmy aranżacje. W studiu siedzieliśmy jakieś pięć tygodni, bo na tyle pozwolił nam budżet, który dostaliśmy od Metal Blade. Ale nie sądzę, żebyśmy potrzebowali więcej czasu.

Płytę zamyka przeróbka kompozycji z repertuaru Metalliki. Dlaczego zdecydowaliście się sięgnąć po ich utwór akurat w czasie, kiedy na metalowej scenie do dobrego tonu należy mówienie, że Metallica to syf...

Nie lubię tego, co dzisiaj gra Metallica, ale to nie znaczy, że zapomniałem, jak dobrym byli kiedyś zespołem, szczególnie na trzech pierwszych albumach. Przecież utwór "No Remorse", który przerobiliśmy, pochodzi z "Kill'em All", w swoim czasie najbardziej ekstremalnej metalowej płyty. Słuchaliśmy tego, kiedy byliśmy małolatami i doszliśmy do wniosku, że nadszedł czas, by spłacić dług. Nasza wersja jest znacznie bardziej brutalna i dużo cięższa niż oryginał, ale nie na darmo nazywamy się Cannibal Corpse. (śmiech)

Styl Cannibal Corpse jest bardzo konserwatywny. Gracie death metal w najczystszej, wykrystalizowanej przed dekadą formie. Nie przyszło wam nigdy do głowy, by coś zmienić, inaczej zaaranżować, dodać partie nietypowych instrumentów?

Na pewno nigdy nie usłyszysz na płycie Cannibal Corpse klawiszy, ani tym podobnych wynalazków. Jedyny kontakt z samplerem, do jakiego kiedykolwiek mogłoby dojść ze strony Cannibal Corpse, mógłby polegać na wstawieniu w utwory dialogów z horrorów lub efektów tego typu. Ale zrobiło to już zbyt wiele zespołów przed nami, więc prawdopodobnie nie zrobimy tego. Myślę, że nasi fani oczekują od Cannibal Corpse właśnie czystego death metalu, bez żadnego kombinowania. Gdybyśmy chcieli coś zmienić, moglibyśmy więcej stracić niż zyskać...

King Diamond miał ostatnio sporo problemów z Metal Blade, które doprowadziły do tego, że Mercyful Fate szukają teraz nowego kontraktu.

Mam nadzieję, że wy nie macie podobnych kłopotów?

Nie wiem o co chodziło w tym całym zamieszaniu z Mercyful Fate, ale nas to na szczęście w żadnym stopniu nie dotyczy. My zresztą zawsze wolimy się trzymać z daleka od interesów, interesuje nas tylko muzyka.

Pojawicie się na Metalmanii obok takich zespołów, jak Saxon czy Paradise Lost. Lubicie grać na festiwalach i dzielić scenę z zespołami tak różnymi od was stylistycznie?

Bardzo lubimy. Lepiej i dla zespołów, i dla publiczności, kiedy na festiwalu występują zespoły o tak dużej rozpiętości stylistycznej. Trwający kilka godzin festiwal, na którym występują tylko grające w jednym tempie grupy deathmetalowe, może być męczący. Ale my nie wybrzydzamy, gramy wszędzie, gdzie chcą nas oglądać.

Czy granie death metalu może sprawiać facetowi po trzydziestce taką samą frajdę, jak nastolatkowi?

Oczywiście, jesteśmy chyba tego najlepszym przykładem. Wystarczy kochać tę muzykę i mieć trochę wyobraźni... Inna sprawa to wykonywanie death metalu na scenie. W naszym wieku zagranie dobrego koncertu wymaga już kondycji trochę wyższej niż przeciętna i niemałego nakładu energii.

Czy jest jeszcze coś, czego nie osiągnęliście z Cannibal Corpse, czy jest coś o czym marzycie?

Chyba nie. Kiedy zakładaliśmy zespół, naszym największym marzeniem było wydanie jednej płyty i zagranie trasy koncertowej przynajmniej na Wschodnim Wybrzeżu... Patrząc na naszą karierę z dzisiejszej perspektywy widzę, że zrobiliśmy wszystko, co jest w stanie zrobić zespół deathmetalowy. Teraz marzymy już tylko o tym, by zanieść naszą muzykę w jak najdalsze zakątki świata, tam gdzie jeszcze nigdy nie dotarliśmy - do Chin, Korei, Nowej Zelandii, Ameryki Południowej, krajów Bliskiego Wschodu. Chcielibyśmy grać wszędzie, gdzie tylko możliwe jest zorganizowanie koncertu.

Słyszałem, że jakieś dwa lata temu dotarliście ze swoją muzyką na przyjęcie urodzinowe syna Cher i graliście w jej posiadłości. To prawda?

Tak. Nie mam pojęcia, skąd ten chłopak dowiedział się o istnieniu Cannibal Corpse, ale okazało się, że jest naszym wielkim fanem. Pewnego dnia wysłał do nas maila z pytaniem, czy nie moglibyśmy zagrać u niego na urodzinowej imprezie. Mama obiecała pokryć wszystkie koszty, więc czemu nie... (śmiech) Spędziliśmy cały dzień w rezydencji Cher w Malibu, potem zagraliśmy koncert w wynajętym przez nich klubie przy Sunset Strip w Hollywood. To był naprawdę szalony weekend!

Podobno wśród gości Cher była wówczas Cameron Diaz. Nie chciała zostać waszą groupie?

Niestety, nie. Kręciliśmy się wokół niej przez jakiś czas i próbowaliśmy to zasugerować, ale chyba nie była nami zainteresowana. (śmiech)

Swoją drogą, ciekaw jestem czy zespoły deathmetalowe też mają groupies?

Nie są to takie typowe groupies, w porównaniu z prawdziwymi rockandrollowymi ekipami żyjemy jak mnisi. Raz na jakiś czas zdarza się jednak, że dwie lub trzy dziewczyny zostają z nami po koncercie, ale nie nazywamy je groupies, tylko przyjaciółkami. (śmiech) Nasze życie na trasie nie jest takie kolorowe, jak mogłoby się wydawać. Przed południem staramy się chodzić na siłownię, żeby utrzymać się w formie, potem z reguły udzielamy wywiadów i przygotowujemy się do koncertu. Często wychodzimy przed klub pogadać z fanami, którzy przyszli na koncert, napić się z nimi piwa. Nie jesteśmy jednym z tych zespołów, które chowają się w garderobie.

Dziękuję za wywiad.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: życia | studia | śmiech | Cher | metal
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama