"Zrozumieć przeszłość"
Ciemne chmury zawisły nad amerykańskim zespołem Iced Earth, kiedy w 2003 roku, w krótkim odstępie czasu, opuścili go gitarzysta Larry Tarnowski i wokalista Matthew Barlow. Jon Schaffer, lider grupy, nie zwykł jednak dawać za wygraną i nie z takimi przeciwnościami losu musiał sobie w przeszłości dawać radę. Do Iced Earth na sesję nagraniową kolejnego albumu "The Glorious Burden" (2004), dołączył gitarzysta Ralph Santolla, a niedługo potem gruchnęła wiadomość, iż następcą Barlowa będzie sam Tim "Ripper" Owens, który nieco wcześniej stracił posadę wokalisty w legendarnym Judas Priest.
Schaffer nie krył zadowolenia i entuzjazmu ze współpracy z Owensem. Stanowczo twierdzi w rozmowach, że Tim to najlepszy metalowy wokalista na świecie. Mocno wierzy też w sukces epickiego "The Glorious Burden", na który napisał teksty mówiące o różnych wydarzeniach i postaciach historycznych.
Jona Schaffera o nową płytę, współpracę z Timem Owensem, zainteresowanie Amerykanów historią, jego sklepik internetowy Spirit Of 76 i jeszcze kilka innych spraw, pytał Lesław Dutkowski.
Jon, wiem, że niedawno miałeś operację kręgosłupa. Czy wszystko jest w porządku?
Czuję się coraz lepiej. To był dość poważny zabieg. Zresztą zawsze, jeśli lekarze mają coś do naprawienia w twoim kręgosłupie, jest to poważne. Zabieg dotyczył dolnej części kręgosłupa, wymagał nieco innej procedury medycznej. Nie było to jednak aż tak poważne, jak zabieg na kręgach szyjnych, któremu musiałem się poddać kilka lat temu.
Przejdźmy teraz do wydawnictw Iced Earth. EP-ka "The Reckoning" zadebiutowała na 13. miejscu na liście "Billboardu", co na pewno jest waszym wielkim sukcesem. Spodziewałeś się czegoś takiego?
Oczywiście nie. W ogóle się czegoś takiego nie spodziewaliśmy. To naprawdę nasz wielki sukces i zupełnie dla nas nieoczekiwany. Nie mieliśmy pojęcia, że coś takiego może nam się zdarzyć. Dzisiaj dowiedzieliśmy się, że EP-ka jest numerem jeden w Grecji.
Album "The Glorious Burden" miał pierwotnie ukazać się jesienią 2003 roku, ale z powodu odejścia Matthew Barlowa trzeba było od nowa nagrać partie wokalne. Kiedy właściwie zakończyłeś prace nad tą płytą?
Najpierw skończyliśmy nagrywanie z Mattem i zaczęliśmy miksowanie materiału. To ja w zasadzie zadecydowałem, że trzeba się rozstać z Mattem. Nie wiem, co mówią ludzie w komentarzach w Internecie, ale skończyliśmy całą płytę z Mattem i ona nie była wystarczająco dobra. Dlatego wstrzymałem produkcję płyty, wróciłem do domu i powiedziałem Mattowi, że chyba byłoby lepiej, gdyby odszedł.
Dzień po tym, gdy powiedziałem Mattowi, iż powinien odejść, już miałem w zespole Tima. Stało się to naprawdę bardzo szybko. A to, że musieliśmy zaczekać z nagraniami na Tima, wynikało stąd, że jego żona była wówczas w ciąży i czekała na rozwiązanie. Poczekaliśmy więc mniej więcej sześć tygodni. Po tym okresie zaczęliśmy nagrywać.
Tim wykonał niesamowitą robotę. Uwinął się z wokalami mniej więcej w pięć dni. Dwa dni później dowiedzieliśmy się, że Rob Halford wraca do Judas Priest. Początkowo Tim został wynajęty jako muzyk gościnny, ale kiedy pojawiła się ta wiadomość, powiedziałem mu, że byłoby mi bardzo miło, gdyby dołączył do Iced Earth. Powiedziałem mu, żeby o tym pomyślał przez jakiś czas i upewnił się, że to jest to, co chciałby robić. Przemyślał to i teraz jest z nami.
Z tego, co mówisz wynika, że "Ripper" był pierwszym i jedynym kandydatem, ale co w takim razie z gitarzystą? Jak wiadomo Larry Tarnowski zdecydował się odejść nieco wcześniej od Matta i płytę nagraliście z Ralphem Santollą. Brałeś pod uwagę również innych gitarzystów?
Jedna rzecz na początek - Ralph nie jest członkiem zespołu. Został wynajęty na sesję nagraniową. Na pewno pojedzie z nami na trasę, ale nie można o nim jeszcze powiedzieć, że gra w Iced Earth. Zobaczymy, jak wszystko potoczy się na trasie. W zasadzie Ralph został wynajęty, aby zagrać solówki na płycie. Jego udział w powstawaniu albumu nie jest jak widzisz zbyt wielki. Ale wykonał dobrą robotę. Ralph dorastał słuchając zupełnie innej muzyki niż ja. On słuchał takich rzeczy, jak Michael Schenker, Scorpions, hard rocka. Czy będzie się nadawał na to, aby zostać stałym członkiem Iced Earth? Musimy zaczekać, by się o tym przekonać. Z pewnością jest znakomitym gitarzystą solowym, lecz solówki nie odgrywają tak wielkiej roli w Iced Earth.
A co do Larry'ego, to ja mu powiedziałem, że lepiej będzie, jeśli nasze drogi się rozejdą. Nie miałem mu wiele do zaoferowania w zespole jako gitarzyście prowadzącemu. Gdyby wziąć pod uwagę to, co robi zespół, to jego rola jest właściwie minimalna. Jeśli dodasz czas solówek, które zagrał Larry na płytach Iced Earth, to dostaniesz około czterech minut. Nie można komuś zagwarantować wielkiej kariery, skoro jego wkład w dzieło jest właśnie taki. Czułem, że lepiej będzie dla Larry'ego, jeśli skoncentruje się na szkole i zrobi karierę w innej dziedzinie. Z niego jest naprawdę bystry facet, zbyt bystry, by trwać w muzycznym biznesie. Jego umysł jest zupełnie inaczej skonstruowany. Jeżeli kiedykolwiek będzie chciał nagrać coś własnego, będę więcej niż szczęśliwy, jeśli będę mógł mu pomóc.
Biznes muzyczny to naprawdę trudna sprawa. Ludzie nie zdają sobie sprawy, jak trudna. Wszyscy myślą tylko, że to "sex, drugs & rock 'n' roll" i nie mają pojęcia, o co tak naprawdę w tym chodzi.
Musisz być naprawdę mocnym facetem, bo zmagasz się z tym biznesem od blisko 20 lat.
Musisz takim być. Jeśli nie jesteś silny, nie przetrwasz. Biznes muzyczny to naprawdę trudna sprawa. To prawda, można powiedzieć, że jestem twardym facetem, ale trzeba zauważyć, że ja cały czas się uczę. Nauczyłem się sporo na samym początku, w bardzo niemiły sposób. Jeśli tak zdobywasz wiedzę, to automatycznie stajesz się silniejszy.
Jon, teraz chciałbym cię poprosić o krótką lekcję historii. Wiem, że jedną z postaci, o której napisałeś tekst na "The Glorious Burden", jest Red Baron. Wiem również, że ta postać związana jest z pierwszą wojną światową. Ale możesz mi powiedzieć, czym on się wsławił?
To był Niemiec, jeden z najsłynniejszych pilotów z pierwszej wojny światowej i chyba w ogóle w całej historii. Jestem pewny, że musiałeś widzieć gdzieś zdjęcia jego samolotu, całego pomalowanego na jaskrawo czerwony kolor, z żelaznymi krzyżami na skrzydłach. Samolot wyglądał naprawdę świetnie. Red Baron wspaniale walczył w powietrzu, ale w końcu go zestrzelono. Cieszył się jednak takim szacunkiem wśród pilotów, również wśród swoich wrogów, że pochowano go z pełnymi wojskowymi honorami. Jeśli poszukasz dokładnie, na pewno znajdziesz na jego temat wiele informacji.
Kiedy rozmawiałem z tobą w maju 2003 roku, powiedziałeś mi, że na nowej płycie zawrzesz nie tylko opisy wydarzeń i postaci historycznych, lecz również osobiste emocje. Co w takim razie od siebie dodałeś do utworu "Gettysburg", najdłuższego na płycie "The Glorious Burden"?
Przede wszystkim sądzę, że jest to najlepszy kawałek, jaki do tej pory napisałem. To było dla mnie wielkie wyzwanie i jestem bardzo dumny z ostatecznego rezultatu. Zajęło mi to wiele czasu. Nigdy wcześniej pisząc kawałek nie czułem na sobie takiej odpowiedzialności. Zależało mi na tym, aby opowiedzieć tę historię dobrze, opowiedzieć w taki sposób, by inspirowała ludzi do poszukania informacji o tym, co tak naprawdę się stało i do złożenia hołdu tym, którzy tam walczyli i zginęli.
Był to dla mnie bardzo długi proces. Spędziłem wiele długich godzin pracując nad tą piosenką. Orkiestra, melodie, partie wokalne wymagały wiele bardzo intensywnej pracy. Ale już po wszystkim okazało się, że było warto. W niektórych fragmentach tego kawałka jest 140 ścieżek, więc jak się domyślasz, była masa roboty. (śmiech). Jeśli dodasz do tego, że gra tam zespół, 50-osobowa orkiestra i na dodatek pojawiają się różne efekty dźwiękowe, to można powiedzieć, że zrobiliśmy coś wyjątkowego. Włożyłem w to całą duszę i serce. Ale w końcu sam zrobiłem całą płytę. "The Glorious Burden" jest najważniejszym, stworzonym z największą pasją albumem w mojej karierze.
Czy musiałeś przeprowadzić bardzo szczegółowe studia nad bitwą pod Gettysburgiem, która była przecież największą w czasie wojny secesyjnej w Stanach Zjednoczonych?
Musiałem je przeprowadzić. Ale badałem to wydarzenie już od jakiegoś czasu. Od wielu lat.
A czy kiedykolwiek próbowałeś analizować, co by się stało, gdyby Południe wygrało tę bitwę?
(śmiech) To oczywiście tylko spekulacje, ale wydaje mi się, że gdyby Południe wygrało tę wojnę, żylibyśmy dziś w zupełnie innym świecie. Taka jest prawda. To, co się stało w ciągu tych trzech dni, a zwłaszcza 2 lipca, mogło sprawić, iż historia świata mogłaby potoczyć się zupełnie inaczej. Gdyby decyzje czterech czy pięciu ludzi były inne, świat dziś byłby inny. To niesamowite.
Jest wielce prawdopodobne, że gdyby Południe wygrało tę bitwę, wygrałoby również całą wojnę. Wtedy Stany Zjednoczone nie byłyby już Stanami Zjednoczonymi. Wówczas w czasie drugiej wojny światowej mogliby nas najechać Niemcy albo Japończycy. Tym samym rezultat drugiej wojny światowej byłby zupełnie inny. Jeżeli masz kilkanaście różnych stanów, które mają różne idee, nie ma jedności, to sprawia, że potęga słabnie. Moim zdaniem, gdyby Południe wygrało, żylibyśmy w zupełnie innym świecie. Oczywiście to tylko spekulacje.
Do dziś w Ameryce są ludzie, zwłaszcza na Południu, bardzo niezadowoleni z tego, jak potoczyła się wojna secesyjna. Naprawdę można takich znaleźć. Zgoda, że są rzeczy, które powinny być tylko w gestii stanów, lecz na Południu było sporo rzeczy, które były nie do zaakceptowania, jak chociażby niewolnictwo.
To był bardzo poważny problem. również wiele lat po wojnie secesyjnej.
Prawda. Ale zauważ, że sama koncepcja niewolnictwa jest w sprzeczności z tym, na czym oparta jest Ameryka.
Przeciwko zapisom Deklaracji Niepodległości na przykład.
Dokładnie. Na Południu panowała wielka hipokryzja. Oni od samego początku wiedzieli, iż to będzie kiedyś bardzo poważny problem. Dziś można by niewolnictwo porównać do wielkiego przemysłu, np. naftowego. To był wówczas wielki biznes. Jerzy Waszyngton, Tomasz Jefferson, John Adams nie lubili koncepcji niewolnictwa, ale każdy z nich miał niewolników. To była część ich życia, coś normalnego dla nich. Wiedzieli, że to jest złe i że kiedyś z tego powodu wynikną poważne problemy. I wyniknęły.
Ludzie mówią, że wojna secesyjna nie toczyła się z powodu niewolnictwa, a z powodu praw, jakie mają stany. W porządku. Ale nie należy zapominać, że chodziło też o prawa stanów do posiadania niewolników. Ja naprawdę bardzo się cieszę z tego, jak skończyła się wojna secesyjna, ponieważ moim zdaniem żaden człowiek na tej planecie nie ma prawa być właścicielem drugiego człowieka. To coś strasznego, nawet kiedy tylko o tym myślę. Gdybym mógł kiedykolwiek wymazać jedną rzecz z historii mojego kraju, to na pewno byłoby to właśnie niewolnictwo.
Z okresu napoleońskiego zdecydowałeś się na napisanie tekstu o bitwie pod Waterloo. Dlaczego właśnie o niej? Napoleon stoczył przecież wiele zwycięskich i znaczących bitew, jak choćby pod Austerlitz?
Myślałem również o Austerlitz, ale bitwa pod Waterloo decydowała dla niego o wszystkim. Poza tym chodziło mi o wczucie się w rolę tego człowieka. To było jego apogeum i zmierzch. Poza tym jej rezultat miał duże znaczenie dla późniejszych losów Europy. Piosenka w zasadzie opowiada o tragedii Napoleona. Jakim on był wielkim człowiekiem i co jeszcze mógłby osiągnąć, ale opętało go szaleństwo władzy. Chodziło mi przede wszystkim o to, by w tym kawałku pokazać ludzką stronę Napoleona. Bitwa nie była tu najważniejsza. Oczywiście piosenka o niej opowiada, lecz jej rdzeniem jest tragedia Napoleona. Śpiewa o tym chór.
Czasy napoleońskie, rewolucja amerykańska i druga wojna światowa, to są tematy, które zgłębiam już od wielu, wielu lat. To zainteresowanie sięga czasów mojego dzieciństwa. W ostatnich latach poświeciłem temu bardzo dokładne studia. Kto wie, może kiedyś napiszę też kawałek o bitwie pod Austerlitz. Myślałem też o napisaniu kawałka o odwrocie Napoleona spod Moskwy, ze względu na to, jak wieloma ofiarami został on okupiony. Żołnierze padali jak muchy, zamarzali na śmierć. To było coś strasznego.
Jon, na "The Glorious Burden" jest kilka kawałków, które dotyczą historii Europy, np. "Attila", "Waterloo", "Red Baron/Blue Max". Czy myślałeś może kiedyś o napisaniu utworu o bitwie lub wydarzeniu historycznym związanym z historią Polski?
Nie myślałem o czymś takim tym razem, ale coś takiego na pewno może się zdarzyć. Tym razem postanowiłem napisać o wydarzeniach i postaciach, o których wiedziałem naprawdę sporo.
Pracowałeś z Praską Orkiestrą Filharmoniczną. Pojechałeś do Pragi, czy tylko wysłałeś im materiał i zapis nutowy?
Nie, pojechałem do Pragi. Musiałem. Pewne decyzje trzeba podejmować w konkretnym momencie. W zasadzie ja nagrałem melodie na moim keyboardzie, aranżacje smyczków i instrumentów dętych, ale nie miałem rozeznania, że to powinna zagrać altówka, a co skrzypce. Wynająłem więc gościa z Austrii, który rozpisał wszystko, co ja nagrałem na właściwe instrumenty. Rozpisał to wszystko na nuty, które potem trafiły do dyrygenta i orkiestry.
Jim Morris i ja polecieliśmy do Pragi. Jim był inżynierem dźwięku w czasie sesji nagraniowej. Ja zaś byłem tam tylko po to, aby mieć pewność, że orkiestra gra właściwe melodie. Okazało się, że na miejscu trzeba było dokonać kilku zmian. Jak więc widzisz, ważne było to, że jako autor całości byłem na miejscu.
Nie obraź się, ale panuje powszechna opinia, że Amerykanie nie interesują się historią, nawet ich własnego kraju. Jak to się stało, że ty masz tak wielką wiedzę, nie tylko na temat historii Ameryki, ale historii w ogóle?
Są tu ludzie, którzy interesują się historią, ale jeśli spojrzysz na przeciętnego dzieciaka, masz rację, nic go to nie obchodzi. To też jest jedna z tych rzeczy, które chciałbym zmienić. Po 11 września 2001 dzieciaki, mam na myśli osoby w wieku 8-9 lat, zadawały pytania w stylu: Dlaczego ci ludzie nas nienawidzą? Naprawdę miło było obserwować, że te dzieci zaczynają się interesować swoim krajem.
Bardzo denerwuje mnie to, gdy Jay Leno przeprowadza wywiady w swoim programie ze studentami college'ów, którzy nie mają zielonego pojęcia o tym, jak powstał ten kraj i jakie trzeba było ponieść ofiary, aby dziś wyglądał tak, jak wygląda. Nic dziwnego, że nie cenią tego, co się kiedyś stało.
Mam tylko nadzieję, że słuchając naszego materiału jakaś część fanów zada sobie trud dowiedzenia się tego, co tak naprawdę się stało. Nie tylko o historii Ameryki, lecz o historii w ogóle. Przyszłość możemy uczynić lepszą tylko wtedy, gdy zrozumiemy co się zdarzyło w przeszłości.
Kiedy rozmawialiśmy w maju 2003 roku, powiedziałeś mi, że fanom zajęło trochę czasu zaakceptowanie Matthew Barlowa jako wokalisty Iced Earth. Czy sądzisz, że tak samo będzie z "Ripperem"?
Nie. Dlatego, że Tim jest tak niesamowicie utalentowany. Wiem o tym, bo z każdym z nich współpracowałem bardzo blisko. Jestem pod wielkim wrażeniem tego, co zaprezentował Tim. Reakcje na płytę i recenzje są bardzo pozytywne. Już w pierwszej chwili, kiedy usłyszałem Tima, wiedziałem, że to jest ten właściwy facet. Na pewno znajdą się tacy, którzy będą mówić, że nigdy nikt nie zastąpi Matta. Ale mnie takie opinie nie obchodzą. Nie zatrzymałem się w przeszłości. Nikt chyba nie zdawał sobie sprawy, że to ja napisałem wszystkie linie wokalne dla Matta. On sam niczego nie wymyślił, więc stylistycznie nic się nie zmieni.
Relacja z Timem jest o wiele bardziej pozytywna. On ma wielką pewność i wielką wiarę w swoje umiejętności. Jest też znacznie silniejszą osobowością i na pewno będzie dla mnie o wiele lepszym współpracownikiem. Ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, co tak naprawdę się dzieje. Widzą tylko zdjęcia w magazynach i zespół podczas koncertów, lecz nie zdają sobie sprawy z tego, przez co ja musiałem przejść, aby utrzymać ten zespół przy życiu.
Dziś mogę powiedzieć, że wszystko będzie z Iced Earth wyglądać lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Zarówno pod względem technicznym, jak i podczas koncertów. Również na gruncie relacji międzyludzkich. Dziś czuję się 10 lat młodszy. Z Mattem sprawy nie wyglądały dobrze. Ludzie powinni się z tym pogodzić. Jeśli nie zechcą, to już ich sprawa. Mogą słuchać starych płyt i nie muszą kupować nowej.
A graliście już z Timem na próbach wasze starsze numery?
Jeszcze nie. Ale wiem, że on to zaśpiewa lepiej. Jestem tego pewny więcej niż w 100 procentach, ponieważ kiedy piszę piosenki, słyszę w głowie jego głos. Matt nie był w stanie tak zabrzmieć. Starałem się go zmusić do wykorzystania wyższych rejestrów. Tim ma o wiele lepszy głos. Matt czasami musiał podchodzić kilka razy do nagrania, zanim zabrzmiało ono właściwie. Na tej płycie mamy głos Tima, który brzmi potężnie. To niesamowite.
Tim to według mnie najlepszy wokalista metalowy na świecie. Wiem, co mówię, bo zajmuję się tą muzyką od lat. Technicznie nikt nie jest w stanie mu sprostać. Jeśli ktoś nie lubi barwy głosu, to już inna sprawa, bo o coś takiego trudno się spierać. Jednak z punktu widzenia techniki - wiem, bo pracowałem z kilkunastoma wokalistami - nie ma dyskusji. Na koncercie dzieciaki widzą i słyszą, jak ktoś śpiewa, a śpiewać może dobrze lub źle. Czasami nikt też nie zwraca na to uwagi. Oto iluzja tej bzdury, która nazywa się rock and roll. (śmiech)
Studiujesz historię, piszesz muzykę, a od pewnego czasu prowadzisz również sklep Spirit Of 76. Robisz to sam, czy masz ludzi do pomocy?
Mam ludzi, którzy pracują ze mną w sklepie.
Czy zabiera ci to wiele czasu?
Tak, ale jest to coś, co kocham robić. To dla mnie zupełnie nowy biznes i nowa koncepcja w oferowaniu materiałów kolekcjonerskich. Jest to bardzo szczególne miejsce. W tej chwili interesami zajmuje się moja żona. Ja staram się pomóc, kiedy tylko jestem na miejscu. Czasami wpadają tu fani, żeby się przywitać i zobaczyć jak to wszystko wygląda. Z pewnością czegoś takiego nie oczekuje się od metalowego muzyka. (śmiech)
Interes idzie dobrze?
Owszem. Biorąc pod uwagę, że jest to coś, co działa tak krótko, mogę powiedzieć, że idzie to całkiem nieźle. Musi minąć trochę czasu zanim ludzie się o tym dowiedzą. Ale na pewno się rozrośnie i wierzę, że będzie to naprawdę duży interes.
Co do projektu Demons & Wizards - chciałem cię zapytać, czy dostałeś już taśmę od Hansiego Kürscha z dziewięcioma nagranymi kawałkami?
Jeszcze nie. Wysłał mi maila z informacją, że powinna przyjść lada dzień. Nie mogę się jej doczekać. Na pewno będzie to bardzo dobre.
W najbliższych kilku miesiącach będziesz zajęty promocją "The Glorious Burden", później zaczynacie trasę koncertową. Czy jest szansa, że nowa płyta Demons & Wizards ukaże się kiedyś w 2004 roku?
Tak, ale sądzę, że będzie to pod sam koniec 2004 roku. Wydaje mi się, że jest to możliwe.
W liście na stronie internetowej Iced Earth wspomniałeś o DVD, które wyprodukuje Mark Briody. Możesz powiedzieć o nim coś więcej?
Znajdzie się na nim wersja "Gettysburg" w systemie Surround, a także materiał dokumentalny. Wyjątkowa rzecz. Coś, czego chyba nikt wcześniej nie zrobił.
Będą jakieś materiały związane z historią Iced Earth?
Tylko wywiad, ale na razie nie ma planów zawarcia na tym materiałów z koncertów ani niczego podobnego. DVD będzie się nazywać "Gettysburg 1863", tak więc materiał będzie się koncentrował wokół tej jednej piosenki. Mark przygotowuje animowane wideo, które będzie można obejrzeć słuchając tej kompozycji w systemie Surround. Będzie teledysk do "When The Eagle Cries", do "The Reckoning", trochę materiałów bonusowych.
Dziękuję za rozmowę.