"Tylko jedno potknięcie"

Savatage to najlepszy przykład na to, że wytrwałość popłaca. Skoro nie unicestwiła zespołu tragiczna śmierć gitarzysty Crissa Olivy w 1993 roku, dlaczego miałoby mu zaszkodzić odejście Ala Pitrelli i Zakka Stevensa, które poprzedziło nagranie "Poets And Madmen"? Okazało się, że Amerykanie poradzili sobie doskonale jako kwartet. Jon Oliva zajął się wszystkimi partiami wokalnymi, Chris Caffery wziął na siebie gitary - i powstał materiał, który śmiało postawić możecie na półce obok najlepszych dokonań grupy. Świetny album zbierający wyłącznie pochwalne recenzje, nowy skład, trasa u boku Judas Priest - Jon Oliva, z którym rozmawiał Jarosław Szubrycht, śmiało patrzy w przyszłość.

article cover
INTERIA.PL

Wasz nowy album nosi tytuł "Poets And Madmen" (Poeci i szaleńcy). Do której grupy zakwalifikowałbyś samego siebie?

(śmiech) Zdecydowanie podpadam pod kategorię szaleńców. Wszyscy, którzy mieli okazję mnie poznać, wiedzą dlaczego. W naszym zespole Paul [O'Neill - producent i autor tekstów grupy] jest poetą, a ja szaleńcem. I wszystko jest na swoim miejscu.

Mówiąc o nowej płycie całkiem poważnie - słyszałem, że opowiada ona prawdziwą historię amerykańskiego fotografa, który popełnił samobójstwo. Mam rację?

Tak, to jest najważniejsza historia opowiedziana na tej płycie. Jej bohaterem jest Kevin Carter, laureat nagrody Pulitzera. Różnica pomiędzy rzeczywistością a naszą jej interpretacją polega na tym, Kevin nie skrył się w szpitalu dla umysłowo chorych, ale odebrał sobie życie. Tak się jednak składa, że Paul nie lubi w swoich tekstach nikogo uśmiercać i Kevin na naszej płycie nie ginie. Nie jest to więc dokumentalny zapis wydarzeń.

Skąd bierzecie te wszystkie pomysły na nowe, wciąż bardzo interesujące teksty?

Bardzo dużo podróżujemy i uważnie przyglądamy się otaczającemu nas światu. Poza tym nigdy nie przepuszczamy okazji, by obejrzeć w telewizji wiadomości, czy przeczytać ciekawy artykuł w gazecie. Wszystko, co nas otacza, może mieć na nas wpływ, a taki serwis CNN to kopalnia gotowych, choć - niestety - w przeważającej części dość ponurych, historii. Pisanie o tym wszystkim ma dla mnie więcej sensu niż opowiadane ludziom o tym, jak pieprzyłem jakąś laskę z naprzeciwka. Piszemy i śpiewamy o tym, co dzieje się naprawdę innym ludziom i co może się przydarzyć nam samym. "Dead Winter Dead" była na przykład płytą o pogrążonym w wojnie Sarajewie. Może niektórzy ludzie dowiedzą się od nas czegoś nowego, może pod wpływem naszych tekstów będzie chciał zrobić coś pozytywnego? To chyba jeden z elementów, które czynią Savatage wyjątkowym zespołem i jestem z tego dumny.

Tylko dlaczego ciągle sięgacie po okropnie smutne historie?

Nie jesteśmy ponurakami, ale dobrze widzimy, że zbyt wiele rzeczy na świecie zostało spieprzonych. W pewnym sensie Paul O'Neil jest typem sfrustrowanego nauczyciela i poprzez swoje teksty stara się edukować naszych fanów. Niestety, większość z tych rzeczy to naprawdę smutne historie, ale co ja mogę na to poradzić? Widocznie właśnie te przygnębiające historie poruszają Paula na tyle, że zabiera się do pisania.


Wasza wytwórnia twierdzi, że "Poets And Madmen" to powrót do klasycznego brzmienia Savatage, które znamy z takich płyt, jak choćby ?Hall Of The Mountain King? czy ?Gutter Ballet?. Zgadzasz się z tym?

Prawdę mówiąc uważam, że nasz nowy album jest po części podobny do każdej płyty, którą do tej pory nagraliśmy. Każdy z utworów, które znalazły się na "Poets And Madmen", mógłbyś dopasować do dowolnej innej płyty Savatage. "Awaken" czy "Drive" mogłyby równie dobrze znaleźć się na "Sirens", "Surreneder" na "Power Of The Night", "I Seek Power" na "Hall Of The Mountain King", a "Stay With Me A While" doskonale pasuje do klimatu "Gutter Ballet" czy "Streets". Moim zdaniem "Poets And Madmen" to materiał, który podsumowuje całą dotychczasową karierę Savatage. Każdy znajdzie na nim coś dla siebie - od bardzo ciężkiego, surowego grania, aż po rozbudowane, epickie kompozycje. To zbiór najlepszych cech Savatage, również tego Savatage w którym grał Criss, mój brat. I chyba dlatego reakcja naszych fanów i dziennikarzy na "Poets And Madmen" jest zadziwiająco pozytywna. Wszyscy zdają się uwielbiać tę płytę, a każdy wskazuje inny utwór jako swój ulubiony.

Jak zareagowałeś na wiadomość, że Al Pitrelli przyjął posadę gitarzysty Megadeth?

Cieszyłem się jego radością i trzymałem za niego kciuki. Al to mój dobry kumpel. Wiele przeszedł w życiu osobistym - jest rozwiedziony, ma trójkę dzieci i naprawdę potrzebuje stałego, dobrze płatnego zajęcia. Nigdy nie byłbym w stanie przebić Dave'a Mustaine'a. Biorąc więc pod uwagę wszystkie okoliczności, uważam, że Al zrobił dobrze przechodząc do Megadeth. Poza tym, choć grał z nami przez ostatnie pięć lat, nigdy tak naprawdę nie dopuściliśmy go do jądra zespołu, nigdy nie komponował zbyt dużo. Zawsze wiedziałem, że Al pewnego dnia odejdzie, że Savatage to dla niego etap przejściowy, kolejny szczebel drabiny. Cała jego kariera to ciągle podróże, ciągłe zmienianie barw. Co najwyżej, mogę być zaskoczony, że zasiedział się u nas tak długo. Dużo większą stratą było odejście Zakka Stevensa, do którego głosu nasi fani zdążyli się przyzwyczaić. Ale i z tym sobie poradziliśmy...


Co ciekawe, jedyny utwór Megadeth, którego współautorem jest Al, czyli ballada "Promises" brzmi bardziej w stylu Savatage niż Megadeth właśnie.

Naprawdę? Nie słyszałem jeszcze nowej płyty Megadeth, ale po takiej rekomendacji na pewno po nią sięgnę. (śmiech) Al to gitarzysta ze starej szkoły i nigdy się pewnych przyzwyczajeń nie pozbędzie.

Miejsce Ala w Savatage zajął Jack Frost. Jestem przekonany, że goście z Metallium was nienawidzą. Najpierw opuścił ich Chris Caffery, bo chciał skoncentrować się na Savatage, teraz zwędziliście im Jacka.

Zacznijmy może od tego, że Chris Caffery nigdy nie był członkiem Metalium. Grał z nimi w ramach przyjacielskiej przysługi i nigdy nie wyraził zgody na to, by wymieniano go jako pełnoprawnego członka zespołu. Ktoś z Metallium wykorzystał jednak jego obecność w celach promocyjnych, do tego stopnia, że wszyscy uważali, że to zespół założony przez Chrisa. Natomiast jeśli chodzi o Jacka Frosta, to jego najważniejszym zespołem było zawsze Seven Witches, w Metallium grał bo nie miał nic lepszego na oku. Wszyscy ostatnio mówią mi, że ukradliśmy gitarzystów z Metallium. To bzdura, bo żaden z nich nie aspirował do miana członka Metallium. Mam przy tym nadzieję, że już znaleźli jakiegoś zastępcę Jacka i cała sprawa stała się już nieaktualna.

Czym różnią się umiejętności Jacka od tego, co reprezentował Al Pitrelli?

To bardzo różni gitarzyści! Przyznam szczerze, że Al był lepszym gitarzystą, chociażby ze względu na lata doświadczenia z różnymi gatunkami muzyki. Na szczęście Chris Caffery nie ustępuje mu pod żadnym względem, więc awansował do rangi gitarzysty solowego Savatage. Z kolei Jack Frost zajął się partiami gitary rytmicznej. Zaletą Jacka jest to, że jest gitarzystą typowo metalowym, wychował się na tej muzyce i wie o niej wszystko. Dzięki temu nasze brzmimy bardziej spójnie i przekonująco z Jackiem, niż z Alem. Owszem, może nam brakować niesamowitych solówek Ala, za to Jack potrafi świetnie śpiewać i korzystamy z jego umiejętności w chórkach. Każda zmiana ma swoje dobre i złe strony. Przed tą płytą opuścili nas Al i Zakk, więc ja i Chris musieliśmy wystąpić z szeregu i przejąć nad wszystkim kontrolę. Czemu nie? Uważam, że odwaliliśmy kawał dobrej roboty, a potwierdzeniem obecnej formy zespołu będą koncerty. Czekamy na nie z niecierpliwością, jesteśmy gotowi podjąć wyzwanie, bo po ostatnich próbach wiem, że brzmimy teraz zabójczo.


Skąd wzięliście nowego wokalistę, Damonda Jiniya?

Polecił mi go ten sam znajomy, który parę lat temu znalazł dla nas Zakka. Kiedy odszedł Zakk zadzwoniłem do niego, a on mówi, że zna wokalistę, z którym powinienem pogadać. W ten sposób poznałem Damonda, którego podejście do muzyki bardzo mi się spodobało. Wiem, że Damond traktuje to wszystko serio. Kocha to, co robimy i dobrze wie, że oprócz festiwali i pieniędzy, wiąże się to z ciężką pracą. Przede wszystkim z ciężką pracą. Nie chciałem przyjmować do zespołu wokalisty, który zgodziłby się na współpracę tylko dlatego, że jedziemy na trasę, na której będzie mógł zarobić parę tysięcy dolarów, a po powrocie do Stanów odejdzie. Musiałem być pewien, że to jest ktoś, komu mogę zaufać, że będzie z nami przez następne parę lat. Tak jak Zakk, który przecież śpiewał w Savatage przez 10 lat. Wierz mi, nienawidzę zmian składu, ale czasem nie da się tego uniknąć.

Poza tym Damond naprawdę się napalił, naprawdę chciał dostać tę robotę i nauczyć się jak najwięcej. Jest od nas trochę młodszy, a to kolejna zaleta, bo jego pojawienie się w zespole podziałało tak, jakby ktoś rozpalił ogień pod naszymi dupami. (śmiech) Ten gość ma 27 lat, a my wszyscy jesteśmy sporo po trzydziestce. Będziemy musieli nieźle się napocić, żeby dogonić go na scenie. To facet, który ma dar, urodzony frontman i gwiazda rocka! Czekał na tę szansę całe swoje życie, więc ma energię, która można by obdzielić dwudziestu wokalistów.

No i to, co najważniejsze - Damond ma świetny głos! Dysponuje czterema oktawami i potrafi zaśpiewać wszystko, od death metalu, po Beatlesów. Miałem dużo szczęścia, że go znalazłem.

Szukałeś kogoś, kto miałby głos podobny do Zakka?

Chciałbym, by nowym wokalistą był ktoś, kto będzie potrafił w miarę wiernie odtworzyć partie Zakka. Z drugiej strony, marzył mi się ktoś, kto będzie potrafił krzyknąć bardziej agresywnie, trochę w moim stylu. Okazało się, że Damond bez trudu potrafi zrobić jedno i drugie. Aż trudno mi uwierzyć w to, że w tak krótkim czasie znaleźliśmy tak świetnego wokalistę.


Co było tak naprawdę powodem odejścia Zakka?

Zakk był już tym wszystkim zmęczony, przestało go cieszyć to, co robiliśmy w Savatage. Poza tym niedawno urodziło mu się pierwsze dziecko, więc pojawiły się nowe obowiązki. Kiedy tylko dowiedział się, że jego żona jest w ciąży, zespół przestał być dla niego priorytetem. To normalne i nie mam mu tego za złe. Poza tym ostatnia trasa była bardzo długa i wyczerpująca, wiedziałem, że nie sprawia Zakkowi przyjemności, że został na niej do końca tylko po to, by nie zrobić nam przykrości. Teraz życie Zakka należy do jego córki i szanujemy tę decyzję. Savatage istniało zanim pojawił się Zakk i będzie istniało długo po jego odejściu. Jeżeli Zakk będzie w przyszłości zainteresowany nagraniem płyty solowej, o czym wspominał odchodząc, z wielką przyjemnością mu pomogę.

No dobrze, ale czy rzeczywiście potrzebowaliście Zakka i czy naprawdę nie mogliście się obejść bez Damonda? Przecież sam mógłbyś zająć się wszystkimi partiami wokalnymi, tak jak zrobiłeś to na płycie?

Ludzie, czy wy nie potraficie zrozumieć, że pomysł na Savatage polega właśnie na tym, żeby było dwóch wokalistów?! Owszem, bywały w naszej karierze epizody, kiedy śpiewałem sam, ale było tak tylko dlatego, że nie mogliśmy znaleźć nikogo odpowiedniego, kto mógłby mnie odciążyć. Teraz sytuacja jest optymalna. Ja jestem dobrym wokalistą, szczególnie jeśli chodzi o ostre partie, a Damond to świetny wokalista, który zaśpiewa wszystko. Na "Poets And Madmen" śpiewam tylko ja, ale w oryginale ten materiał również był rozpisany na dwa głosy i tak będziemy wykonywać go na koncertach. Nie mam aż takiego przerostu ego, że muszę być jedynym wokalistą i z chęcią ustąpiłem miejsca lepszemu. A Damond jest lepszy i zespołowi wyjdzie to na dobre.

Czy istnieje jeszcze jakiś materiał Savatage, który skomponowałeś ze swoim bratem, Crissem, a który do tej pory nie ujrzał światła dziennego?

Jasne, mam w zanadrzu jeszcze całkiem sporo pomysłów, nad którymi pracowałem z Crissem. Niektóre z nich trafiły nawet na tę płytę. Na przykład początek i koniec utworu "Surrender" skomponowaliśmy razem. Mam jeszcze parę innych fragmentów muzyki nad którymi razem pracowaliśmy i które zamierzam w przyszłości wykorzystać. Tym bardziej, że przywołują wiele wspomnień...


Po tragicznej śmierci brata odpuściłeś sobie na jakiś czas Savatage i razem z Chrisem Cafferym założyłeś zespół Dr Butcher. Zamierzacie jeszcze nagrać coś pod tym szyldem?

Skomponowaliśmy już materiał na nową płytę i przymierzaliśmy się do jej nagrania, kiedy zaskoczył nas sukces Trans-Siberian Orchestra. Od tamtej pory nie mieliśmy czasu, by się tym zająć, ale mam nadzieję, że kiedyś do Dr Butcher wrócimy. Mamy w każdym razie trochę nagrań demo. Dr Butcher nie wykroczył jednak nigdy poza stadium projektu ubocznego robionego wyłącznie dla zabawy. Nie spodziewaliśmy się, że ludziom spodoba się ta muzyka i że będą się domagali nowych płyt, których nie mamy kiedy skończyć. Może kiedyś...

Wspomniałeś o Trans-Siberian Orchestra. O ile się nie mylę, pomysł na ten zespół powstał w głowie Paula O'Neilla?

Tak naprawdę wymyśliliśmy to razem - ja, Paul i Bob Kinkel, nasz współproducent. Pewnego dnia doszliśmy do wniosku, że skomponowaliśmy już mnóstwo muzyki, która za nic nie mogłaby się znaleźć na płytach Savatage i coś należałoby z tym zrobić. Powołaliśmy więc do życia Trans-Siberian Orchestra, grupę, która nie ma nawet stałego składu, ale zapraszanych na poszczególne sesje czy koncerty muzyków i która może zagrać właściwie wszystko. Komponujemy muzykę we trzech, ale wykonują ją z nami muzycy z różnych stron świata, prezentujący rozmaite gatunki muzyczne. Okazało się, że trafiliśmy w dziesiątkę. W Stanach płyta Trans-Siberian Orchestra jest platynowa, a sukces filmu "Grinch - świąt nie będzie" sprawił, że naszą muzykę znają dosłownie wszyscy. Wiesz, tak się złożyło, że w Ameryce Trans-Siberian Orchestra jest zespołem dużo bardziej znanym niż Savatage, odwrotnie niż w Europie. Wszystko dlatego, że europejska publiczność jest dużo bardziej inteligentna. (śmiech)

Co dziś jest w takim razie dla ciebie priorytetem? Trans-Siberian Orchestra?

Savatage zawsze był dla mnie najważniejszy i tak już zostanie. Tym bardziej, że kontrakt zobowiązuje nas jeszcze do nagrania co najmniej czterech płyt dla SPV i zamierzam się z tego wywiązać. Przyznaję jednak, że Trans-Siberian Orchestra jest również bardzo ważną częścią mojego życia, bo dzięki popularności tej formacji płacę rachunki i nie muszę martwić się o los rodziny. A co najważniejsze, pieniądze, które zarobię na Trans-Siberian Orchestra mogę utopić w Savatage. (śmiech) Co wieczór dziękuję Bogu, że mam dwa zespoły, które świetnie sobie radzą. Wielu moich przyjaciół, bardzo dobrych muzyków, nie może powiązać końca z końcem. Jestem bardzo szczęśliwym człowiekiem!


Myślałeś kiedyś o wspólnej trasie Trans-Siberian Orchestra i Savatage?

Owszem, w dodatku pierwsze wspólne koncerty obu formacji będą miały miejsce w Europie. Zrobimy tak, że wszyscy członkowie Savatage wejdą na czas trwania tej trasy w skład Trans-Siberian Orchestra i podczas świątecznego show TSO wykonamy również kilka utworów Savatage, tyle, że z poszerzonym instrumentarium. Będzie niezła zabawa, które powinna wam w Europie szczególnie przypaść do gustu. Mam więc nadzieję, że uda nam się zorganizować taką trasę w okolicach świąt Bożego Narodzenia.

O ile mnie pamięć nie myli, Savatage ma na swoim koncie tylko jeden utwór z cudzego repertuaru - "Wishing Well" Free, który znalazł się na płycie "Fight For A Rock"...

Wolałbym, żebyśmy nie wspominali tamtego okresu naszej działalności. "Fight For The Rock" to okres hibernacji zespołu. Być może znalazło się na niej parę niezłych numerów, ale nie powinny były zostać nagrane pod szyldem Savatage. Daliśmy się wykorzystać naszym ówczesnym menedżerom i dzisiaj musimy się tego wstydzić. Ci goście nadawali się do prowadzenia sklepu spożywczego, nie rockowego zespołu... ale człowiek uczy się całe życie. Popełniliśmy błąd, ale potrafiliśmy wyciągnąć z niego naukę. Rok później wróciliśmy z albumem "Hall Of The Mountain King" i udowodniliśmy wszystkim, że wróciliśmy do formy. Dziękuję Bogu, że mamy na koncie tylko jedno takie potknięcie.

Dziękuję za rozmowę.

import rozrywka
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas