"Sukces nie jest dla nas ważny"
Założona w 1990 roku w Irlandii grupa The Cranberries jest dziś jednym z najbardziej znanych zespołów na świecie. Wszystko zaczęło się od utworu "Zombie", którym Dolores O"Riordan i jej koledzy podbili listy przebojów na całym świecie. Albumy "No Need To Argue", "To The Faithful Departed" i "Bury The Hatchet" szybko osiągały wielomilionowe nakłady. Nieco gorzej powiodło się wydanemu jesienią 2001 roku piątemu albumowi "Wake Up And Smell The Coffee", ale być może dlatego, że promująca go trasa rozpoczęła się dopiero w lutym 2002 r. Chcąc wynagrodzić polskim fanom fakt, iż dwa lata wcześniej koncert w ramach Inwazji Mocy Radia RMF FM został odwołany ze względu na stan zdrowia wokalistki Dolores O'Riordan, The Cranberries postanowili zagrać w Katowicach.
W przeddzień rozpoczęcia trasy Konrad Sikora rozmawiał z perkusistą Fergalem Lawlerem o ostatnim albumie, przebiegu przygotowań do nowego tournee, rocznicowych planach zespołu, uciekaniu od polityki i filmie "Władca pierścieni".
"Wake Up And Smell The Coffee" to wasza pierwsza płyta wydana w USA przez wytwórnię MCA Records. Dlaczego zdecydowaliście się na zmianę amerykańskiego wydawcy?
Wytwórnia Island, którą reprezentowała nas za Oceanem, przeszła drobną restrukturyzację i w USA zaczęli zajmować się nami ludzie, którzy w ogóle nie rozumieli, o co nam chodzi. Starali się jak mogli, ale jakoś nie udało nam się porozumieć. Zdecydowaliśmy się więc zmienić wytwórnię. Miles Copland, brat perkusisty The Police, szybko się nami zaopiekował i podpisaliśmy kontrakt z MCA. Mieliśmy pewność, że u niego będzie liczyć się muzyka, a nie coś innego.
Jak długo pracowaliście nad materiałem na ten album?
Prawda jest taka, że niemal bez przerwy piszemy jakieś piosenki. Kiedy nagraliśmy "Bury The Hatchet", mieliśmy już gotowe następne utwory. Teraz też myślimy już o nowym materiale. Na próbach gramy kilka nowych kompozycji.
Przy takim sposobie pracy na pewno zawsze zostają wam jakieś kompozycje niewykorzystane. Co z nimi potem robicie?
Zazwyczaj przed wejściem do studia mamy gotowych 18-20 kompozycji, później wybieramy z te, które ostatecznie trafią na płytę. Reszta nigdy się nie marnuje, po prostu umieszczamy je na singlach. Dokonanie ostatecznego wyboru nie jest takie proste. Wszystkie utwory nagrywamy tak, jakby miały znaleźć się na płycie. Później przeprowadzamy głosowanie, mniej lub bardziej sprawiedliwe. Czasami różnimy się w naszych opiniach na ten temat i negocjacje trwają dość długo.
Po wydaniu poprzedniej płyty ukazała się jej pełna wersja, zatytułowana "Bury The Hatchet - The Complete Session". Czy w przypadku "Wake Up And Smell The Coffee" planujecie taki krok?
Nie wiem. O tym tak naprawdę decyduje wytwórnia płytowa, od nich zależą takie sprawy.
Jak to się stało, że wybraliście "Analyse" na pierwszy singel?
To w sumie jakoś samo tak wyszło, naturalnie. Kiedy posłuchaliśmy całej płyty, wszyscy doszliśmy do wniosku, że to jest właśnie ten numer.
Wiem, że musieliście zmienić teledysk do tego nagrania...
Wideoklip powstał dwa tygodnie przed wydarzeniami z 11 września. Znalazły się w nim sceny pokazujące lecący samolot i wieżowce. Były też sceny, w których widać policyjny rysunek postaci zamordowanej na ulicy. Zdecydowaliśmy się usunąć wszystkie te sceny, bo zbytnio kojarzyły się z tym, co wszyscy widzieliśmy 11 września. To była tylko i wyłącznie nasza własna decyzja.
Okładka płyty w pewien sposób nawiązuje do poprzedniego albumu. Czy to prawda?
Tak. Tym razem znów chcieliśmy zawrzeć na niej pewną symbolikę. Te czerwone kule reprezentują różne nasze problemy i wyobrażenia na temat naszego świata. W łóżku leży facet, a te kule są rzeczami, które pchają się do jego głowy. To był pomysł Dolores. Ona niedawno przeszła taki okres, który uzmysłowił jej, że nasze wyobrażenia o świecie mogą być mylne i w życiu nie chodzi o tylko o nas samych, liczą się także inne sprawy, a już na pewno najmniej z tego wszystkiego liczy się nasza praca. Dlatego też płyta ma taki właśnie tytuł - "Obudź się i poczuj zapach kawy". Chodzi o to, abyśmy na chwilę przystanęli i zaczęli cieszyć się nawet najdrobniejszymi przyjemnościami, jakie mamy w życiu.
W tym roku mija dziesiąta rocznica wydania waszego debiutanckiego albumu. Przez te wszystkie lata staraliście się stać raczej na uboczu, nie pchaliście się w światła reflektorów...
Sława jest dla nas ciężarem. Robimy wszystko, aby nie zapomnieć, że jesteśmy tylko zwykłymi ludźmi. Mamy własne problemy i czasami chcemy po prostu żyć. Sukces nie jest dla nas ważny, nie zależy nam na tym, aby pokazywać się w telewizji. Ja osobiście bardzo nie lubię, kiedy jest o nas głośno i nie sądzę, aby pozostali członkowie The Cranberries to lubili.
Nie zdecydowaliście się na zamieszkanie poza Irlandią. Życie w tym kraju powoduje, że siłą rzeczy musicie jakoś być wmieszani w politykę. W swoich piosenkach chyba jednak celowo uciekacie od tego tematu. Czy łatwo jest o tym nie myśleć?
Nie wiem. Dolores pisze swoje teksty o tym, o czym uważa, że powinna pisać. My się do tego nie wtrącamy, ale rzeczywiście jakoś nie mamy za bardzo ochoty babrać się w tym błocie, jakim jest polityka. Jeśli jednak wydarzy się coś, o czym będzie chciała napisać i będzie to dotyczyć polityki, z pewnością zaakceptujemy to. Sami jednak nie stawiamy sobie żadnej misji zbawienia świata i głoszenia rewolucyjnych haseł, to nie dla nas. Nam chodzi tylko o muzykę.
Podobno zamierzacie wydać w tym roku jeszcze płytę z największymi przebojami?
Rzeczywiście są takie plany. To nie tyle będzie zbiór naszych największych przebojów, co kolekcja singli, jakie wydaliśmy w całym okresie istnienia zespołu. W jakiś sposób obydwie te sprawy się pokrywają, ale chyba nie w stu procentach. Od razu powiem, żeby nie było żadnych niejasności, że nie oznacza to końca The Cranberries. Ostatnio wydanie takiej płyty zawsze kończyło się rozpadem jakiegoś zespołu. Nam to nie grozi, nadal mamy zamiar robić swoje i jeszcze długa droga przed nami.
Czy teraz, po wszystkim, co przeżyłeś z The Cranberries, zdecydowałbyś się zrobić to jeszcze raz?
Oczywiście. To jest wspaniała przygoda, której nie zamieniłbym na nic innego. Uwielbiam każdy aspekt bycia w zespole - pisanie piosenek, nagrywanie ich i koncertowanie. Naprawdę.
A co z akustycznym koncertem nagranym dla MTV? Ukaże się w końcu na płycie?
MTV ma do tego prawa i jak na razie staramy się je odkupić. Kiedy ta sprawa pomyślnie się zakończy, być może wtedy będziemy mogli rozmawiać o wydaniu tego na płycie. Jak na razie akustyczne wersje niektórych piosenek zaprezentujemy naszym fanom na trasie
No właśnie, już niedługo wyruszycie w swoją kolejną trasę koncertową. Jak przebiegają przygotowania?
Obecnie zastanawiamy się nad repertuarem. Podczas tego tournee chcemy zagrać wiele utworów, których już dawno nie mieliśmy okazji prezentować na żywo. W ciągu ostatnich paru lat graliśmy wciąż ten sam repertuar i teraz chcemy to zmienić. Dzięki temu sami będziemy mieli większą radość z tego, że jesteśmy na scenie, a ci, którzy mieli już okazję zobaczyć nasze koncerty, też nie będą znudzeni.
Ale fani oczekują od was przede wszystkim przebojów...
Tych oczywiście też nie zabraknie! Nikt nie będzie zawiedziony.
Niedawno Dolores powiedziała, że wciąż czuje się niewolnicą piosenki "Zombie". Ty też tak się czujesz?
Nie. Granie w kółko tego utworu może nas męczyć na próbach, ale kiedy wychodzimy na scenę, wtedy każdy raz jest inny i nie odczuwamy tego znużenia, a poza tym wiemy, że wiele osób być może nigdy nie słyszało tego utworu na żywo. Ale rzeczywiście, czasami fani przesadzają, domagając się tej piosenki trzy razy w ciągu koncertu.
Czy myśleliście o wydaniu jakiegoś albumu DVD dokumentującego tę trasę?
Mamy już jedno DVD z koncertu w Paryżu sprzed ponad roku, które wydamy w ciągu kilku najbliższych miesięcy. W tym momencie bezcelowe wydaje się więc przygotowywanie kolejnego materiału.
A co z płytą koncertową?
Szczerze mówiąc nie przepadamy za płytami koncertowymi. W przypadku DVD ma to jakiś sens, a zwykła płyta... nie jesteśmy jakoś do tego przekonani. Od czasu do czasu rejestrujemy jakieś występy i pojedyncze utwory trafiają na single.
Jak będzie wyglądała oprawa graficzna zbliżających się koncertów? Planujecie jakieś szokujące efekty specjalne?
Nigdy nie stawialiśmy na efekty specjalne. W swoim życiu widziałem wiele zespołów, które tymi efektami chyba tak naprawdę rujnują sobie koncert. To odbiera urok muzyce. Choćby U2. Widziałem ich koncerty na czterech ostatnich trasach. "Pop Mart Tour" było wspaniałym widowiskiem, ale bardziej przypominało mi cyrk, aniżeli koncert rockowy. Obecna trasa była znacznie lepsza pod tym względem. Na koncertach chodzi właśnie o to, aby ludziom dawać muzykę, dzielić się nią z nimi, nawiązać kontakt z publicznością. Jeśli masz za dużo efektów, wówczas ludzie skupiają się na nich i nie słuchają muzyki
Na waszej stronie internetowej jest specjalny dział prowadzony przez ciebie. Czy to oznacza, że jesteś najbardziej medialnym spośród wszystkich członków The Cranberries?
Być może, ale w sumie wszyscy wrzucają od czasu do czasu swoje teksty do tego worka.
W ostatnim "liście" do fanów napisałeś, że po raz kolejny zdecydowałeś się na przeczytanie "Władcy pierścieni". Widziałeś już film?
Tak. To niesamowite dzieło. Na pewno jedno z najlepszych, jakie kiedykolwiek widziałem w życiu. Nie mogę nawet postawić mu choćby jednego zarzutu. Moim zdaniem nie można było zrobić tego lepiej. Co tu dużo mówić, genialny film.
W 1994 roku zagraliście na festiwalu w Woodstock. Czy sądzisz, że teraz taki koncert, w dobie plastikowych produktów pop, miałby jeszcze szanse odnieść spektakularny sukces?
To było jedno z najbardziej niesamowitych wydarzeń w naszym życiu. Jeśli chodzi o muzykę, wszystko obraca się w odpowiednich cyklach. Scena grunge zaistniała na początku lat 90. i według mnie świat znów zaczyna wracać do gitarowego grania. Jeśli w 2004 roku ktoś wpadnie na zrobienie takie koncertu jeszcze raz, na pewno odniesie on sukces. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości.
Jednak zanim zagracie na Woodstock 2004, najpierw czeka was trasa promująca płytę "Wake Up And Smell The Coffee". Mam nadzieję, że tym razem już na pewno zagracie w Polsce.
Ja też mam taką nadzieję, nie mogę się doczekać tej chwili.
W takim razie do zobaczenia i dzięki za rozmowę.