Reklama

"Mamy dość zespołów brzmiących dokładnie tak samo"

Mają za sobą raptem dwa lata działalności. Grają interesujący death metal i są jedną z najbardziej obiecujących grup w swoim gatunku. O kim mowa? Oczywiście o szkockim zespole Man Must Die, który za sprawą debiutanckiego albumu "...Start Killing", wydanego w połowie 2004 roku, przebojem wdarł się na metalową scenę. Kontrakt podpisany z angielską Retribute Records, JF Dagenais z kanadyjskiego Kataklysm w roli producenta debiutu, pełen profesjonalizm muzyków, czy w końcu własny pomysł na ekstremalne granie. To właśnie te i wiele innych elementów złożyło się na bezsprzeczny sukces kwartetu z Glasgow, którego death metal łączy w sobie nieokiełznaną brutalność z aranżacyjną inteligencją i wyjątkowo umiejętnym wykorzystaniem melodii. W ramach promocji piorunująco mocnego debiutu "...Start Killing", na pytania Bartosza Donarskiego odpowiadał gitarzysta Man Must Die Alan McFarland.

Muszę przyznać, że byłem pod ogromnym wrażeniem, gdy pierwszy raz usłyszałem wasz debiutancki album "...Start Killing". Gdzieście się chowali przez tak długi czas, że dopiero teraz ludzie zaczynają rozpoznawać nazwę Man Must Die? Przecież ten album rządzi!

Dzięki za komplement, doceniamy to stary. Prawdę mówiąc John [Lee, gitara] i ja piszemy muzykę dla Man Must Die już od wielu lat, jednak dopiero w październiku 2002 nadarzyła się okazja wypłynięcia na szersze wody. Od tego czasu wszystko dzieje się o wiele szybciej. W maju 2003 roku nagraliśmy demo, a już w sierpniu podpisaliśmy kontrakt z Retribute Records. Debiutancki album ukazał się w połowie 2004 i tak oto jesteśmy. Mnóstwo rzeczy wydarzyło się w tym roku. To dla nas świetna sprawa.

Reklama

Powiedz słów kilka na temat przeszłości zespołu, bo nie jest to raczej wiedza powszechnie znana. Dlaczego właściwie odeszliście z poprzednich grup, "zaczynając zabijać" pod nazwą Man Must Die?

Cóż, zarówno Regorge, w którym grał John, jak i Confusion Corporation, gdzie udzielałem się wspólnie z Dannym [McNabem, bas], już dawno temu zakończyły swoją działalność. Joe [McGlynn, wokal] i ja nadal gramy z Godplayer, podczas gdy Danny wciąż jest członkiem Co-Exist. Jak sam widzisz, tak naprawdę to wcale nie musieliśmy opuszczać żadnych zespołów.

Zauważyłem, że wasze teksty dotyczą twardej rzeczywistości dnia codziennego. Nazwa, tytuł płyty, teksty, wszystko sprowadzone mocno do parteru. Czy nie jest to czasem wasza odpowiedź na to, co dziś dzieje się na świecie?

Raczej nie powiedziałbym, że chodzi tu o cały świat. To bardziej świat Joe, naszego wokalisty. Ten człowiek sporo w swym życiu przeszedł i wydaje mi się, że te teksty są jego sposobem mierzenie się z rzeczywistością. Nazwa zespołu doskonale pasuje do kierunku muzyki, jaką gramy. Dla mnie osobiście ta nazwa wyraża dwie rzeczy. Pierwsza, brana dosłownie, pasuje do brutalnej strony naszego grania, druga, związana z faktem, iż każdy kiedyś umrze, może obrazować to bardziej melodyjne podejście do naszej muzyki.

Jedną z mocnych stron "...Start Killing" jest bezsprzecznie wyjątkowo sprawne połączenie brutalności z melodią. Wiele zespołów próbuje w ten sposób grać, ale zbyt często wychodzi to naiwnie i słabo. W waszym przypadku sprawy mają się zgoła inaczej. Pomimo melodyjnych aranżacji, wasza muzyka zwal z nóg niczym stutonowy młot! Jeśli to było waszym celem, to bez wątpienia osiągnęliście sukces.

Jeszcze raz dzięki. Najprościej mówiąc naszym zamiarem było stworzenie zespołu, w którym moglibyśmy być sobą. Zespołu, w którym moglibyśmy mieszać nasze muzyczne gusta. To grupa, która jest brutalna tak bardzo, jak to jest tylko możliwe, a jednocześnie bardzo łatwa w odbiorze. Pisząc muzykę na ten album staraliśmy się wiele eksperymentować, bo właśnie to - naszym zdaniem - czyni ten krążek interesującym.

Nie masz już trochę dość tych wszystkich jednowymiarowych zespołów grających typowy, brutalny death metal? Przez ostatnie lata namnożył się tego bezliku, a to niestety nuży. Ilość nie idzie w parze z jakością. Muzyka Man Must Die jest w jakimś stopniu wyrazem dezaprobaty dla deathmetalowej miernoty zalewającej scenę.

W pewnym sensie tak. Obecnie istnieje masa zespołów, które robią dokładnie to samo, co grał Cannibal Corpse na początku lat 90. Dla tych ludzi czas stanął w miejscu i osobiście muszę powiedzieć, że już dawno wychodzi mi to bokiem. Przecież to jest cholernie nudne. Czemuż u diaska mielibyśmy chcieć słuchać setek zespołów brzmiących dokładnie tak samo?! Tak, mamy tego dość! Zupełnie tego nie rozumiem.

Chcieliśmy, aby Man Must Die był czymś nieco innym, żaby był brutalny, ale i podążał z duchem czasu. Tu przede wszystkim chodzi o świeże podejście do tematu. Zawsze lubię słuchać zespołu, który stara się robić coś nowego, nawet jeśli to nie do końca działa. Szanuje takich ludzi za to, że mają odwagę to grać. Gdyby Man Must Die szedł wyłącznie w kierunku jednotorowego, brutalnego death metalu, szybko zakończyłby działalność. Nie ma na to szans. Chcemy atakować czymś nowym i właśnie to staramy się osiągnąć.

Czy już ktoś mówił wam, że wasza muzyka może podobać się fanom Kataklysm?

Racja. Fakt, że JF [Jean-François Dagenais, gitarzysta kanadyjskiego Kataklysm] nagrywał nasz album też nie pomaga (śmiech). Uważam to za duży komplement, gdy ludzie porównują nas z takimi zespołami, jak Kataklysm i Cryptopsy. To są właśnie te grupy i ten rodzaj death metalu, który zawsze będę uwielbiał.

Wspomniałeś o nagrywaniu płyty. Produkcja "...Start Killing" powala swą klarownością, siłą i wyważeniem. Każdy instrument jest doskonale słyszalny, co nie jest czymś powszechnym, szczególnie w ekstremalnych odmianach muzyki metalowej. Musicie być chyba bardzo pedantyczni jeśli chodzi o tę sferę działań zespołu?

Cóż, to, że JF Dagenais przyleciał do Szkocji wspólnie z nami nagrywać tę płytę było czymś fantastycznym. Otworzył nam oczy na nowe sposoby rejestrowania muzyki. Miksami zajął się już sam w Kanadzie, gdyż nasze finanse nie pozwoliły nam na bycie z nim przy tej fazie produkcji. Wszystko zostawiliśmy Jeanowi, który, naszym zdaniem, wykonał dla nas świetną robotę. Jak wiadomo nagrywał już wszystkie płyty Kataklysm, a także albumy innych zespołów, jak chociażby Malevolent Creation czy Neuraxis, dlatego doskonale zna się na rzeczy.

Jak poznaliście się z Jeanem François Dagenais? Co mógłbyś powiedzieć o jego pobycie w Szkocji?

Spotkaliśmy go, gdy Kataklysm grał koncert w Glasgow. Supportował ich wówczas Godplayer - zespół, w którym gram wspólnie z Joe. Zaczęliśmy rozmawiać i tak to się zaczęło. W końcu, kiedy byliśmy już gotowi do nagrań, wysłałem mu kilka utworów w wersji demo z zapytaniem, czy byłby zainteresowany przyjazdem do Szkocji, aby wyprodukować nasz album. Zgodził się i ruszyliśmy z kopyta.

Bardzo miło wspominam naszą wspólną pracę w Szkocji. Było sporo śmiechu i mile spędzonego czasu. JF jest jedną z najmilszych i najfajniejszych osób, jakie kiedykolwiek spotkaliśmy. Trzeba też powiedzieć, że podszedł do swojego zadania bardzo poważnie, a to jest nie do przecenienia. Ale tak naprawdę, podczas jego pobytu, nie mieliśmy zbyt wiele czasu na zabawę, gdyż praktycznie ciągle przebywaliśmy w studiu.

Wybraliśmy się jednak na kilka piwek i załapaliśmy się wspólnie na koncert Nile w Glasgow, gdzie JF spotkał się z kilkoma przyjaciółmi, którzy byli bardzo zaskoczeni widząc go w Szkocji. To był wspaniały czas. Jestem przekonany o tym, że w przyszłości ponownie będziemy wspólnie pracować.

Z tego, co wiem Man Must Die nie unika koncertów. Szczerze mówiąc byłem nawet nieco zaskoczony, gdy przeczytałem, że graliście na tegorocznej edycji amerykańskiego "Maryland Deathfest".

Evan i Ryan, organizatorzy tego festiwalu, usłyszeli kiedyś jeden z naszych kawałków na MP3, skontaktowali się z nami i zapytali, czy nie chcielibyśmy u nich zagrać. To było coś fajnego, choć oczywiście cała sprawa znów rozbijała się o sfinansowanie naszej podróży do Stanów. Ale udało się i muszę powiedzieć, że spędziliśmy tam fantastyczny czas. Niekiedy trzeba wykorzystywać takie okazje, aby pokazać, że zależy ci na zespole, nawet jeśli oznacza to wyjazd na jeden koncert oddalony o trzy tysiące mil. Świetnie bawiliśmy się wspólnie z Evanem i Ryanem, w których towarzystwie przebywaliśmy przez cały festiwal, zaliczając kilka szalonych nocy napędzanych potężną dawką piwa. To rewelacyjni kolesie. Już zaprosili nas na kolejną edycję "Maryland Deathfest", tak że istnieje możliwość, że pojawimy się tam ponownie.

Jak, na obecną chwilę, wyglądają prace nad drugim waszym albumem? Czego należy oczekiwać?

Już jakiś czas temu zaczęliśmy pisać nowy materiał i wszystko idzie, jak z płatka. Nowa muzyka brzmi niesamowicie szalenie. Zamierzamy napisać przynajmniej jedenaście nowych kompozycji oraz zadbać o kontrakt na nową płytę. Uważam, że "...Start Killing" był świetnym albumem, jak na debiut, ale już teraz wiem, że następny będzie zabijał. Nie możemy się już doczekać.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: teksty | koncert | Glasgow | muzyka | metal | start | MAN
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy