"Kilka kroków do przodu"

Gabriel Fleszar pochodzi z rodziny o silnych tradycjach artystycznych. Zanim rozpoczął karierę solową był członkiem grup Veto i Freeport, którymi zebrał szereg wyróżnień na różnych festiwalach. W 2000 roku wydał swój debiutancki album zatytułowany „Niespokojny”. Utworami "Bilet do nieba" i "Kroplą deszczu" udało mu się podbić serca wielu fanek. Po sukcesie pierwszej płyty Gabriel zdecydował się pójść za ciosem i efektem tego jest płyta „Niespokojny 2”, która niedawno trafiła na rynek. Z tej okazji z młodym wokalistą i aktorem rozmawiał Konrad Sikora.

article cover
INTERIA.PL

Wiem, że kilkoro członków twojej rodziny ma muzyczne wykształcenie. Czy teraz, po kilku latach zawodowej pracy, uważasz, że ci to w jakiś sposób pomogło?

Na pewno nie zaszkodziło. Dziadek ze strony taty i tata kończyli szkołę muzyczną. Tato w klasie skrzypiec, dziadek w klasie fortepianu. Oboje zajmowali się muzyką na poważnie, komponowali i pisali piosenki. Mój tato wiedział jak to jest, kiedy bez twojej woli próbuje się w coś cię wmanewrować. Zawsze powtarzał mi, że ciężko jest ciągnąć jednocześnie szkołę podstawową, czy średnią i szkołę muzyczną. Dlatego odradzał mi ją, z czym zresztą nie zgadzała się moja mama. Dzięki niemu w każdym bądź razie nie poszedłem do szkoły muzycznej, a gry na instrumentach uczyłem się po prostu w domu. Nie wątpię, że to, iż byli muzykami, w jakiś sposób mnie ukierunkowało.

Kiedy doszedłeś do wniosku, że oprócz grania pociąga cię także śpiewanie?

Zawsze chciałem być muzykiem, nigdy nie planowałem być wokalistą. Jednak zazwyczaj jest tak, że ci, co grają na jakimś instrumencie i mają dobry słuch, także śpiewają, bo głos też można sobie wyćwiczyć. Jednak przełom przyszedł w miarę wcześnie. W szóstej klasie podstawówki poprosiłem rodziców, aby sprezentowali mi gitarę akustyczną, a w szkole średniej całkowicie przekonałem się do śpiewania. Wtedy zrozumiałem, że to jest to, co chcę robić w życiu. Grałem już wtedy w dwóch kapelach, z którymi występowałem na różnych przeglądach i odnosiłem jakieś tam sukcesy.

Jak wspominasz te pierwsze kroki muzyczne z Veto i Freeport. Nie żałujesz, że nie kontynuowałeś pracy z tymi zespołami?

Mam nadzieję, że to, co w tej chwili robię, pozwoli mi kiedyś w przyszłości wrócić do tamtych pomysłów. Chciałbym utrzymywać te znajomości i wykorzystać jej kiedyś raz jeszcze w jakimś projekcie. Moi koledzy z tych grup są ludźmi, którzy zajmują się muzyką bardzo profesjonalnie. Sądzę, że jeden z nich zostanie wkrótce nawet wziętym realizatorem dźwięku. Naprawdę się na tym zna. Postaram się cześć tych pomysłów wykorzystać już na trzeciej płycie. Moja koleżanka z zespołu Veto, Magda Smug, występuje obecnie w musicalu „Hair” – jak widać, są to naprawdę uzdolnieni ludzie. Sądzę, że to, co było kiedyś, jeszcze powróci.


Patrząc z perspektywy czasu, jak porównałbyś swój nowy album z tym debiutanckim?

Zawsze powtarzałem, że muzyka, którą chcę grać, jest muzyką gitarową i to się nie zmieniło. Myślę, że na drugiej płycie gitary są zagrane znacznie ciekawiej. To głównie zasługa moich kolegów, którzy ze mną grają od ponad roku koncerty, i z którymi bardzo dobrze się rozumiem. Uważam, że bardzo dobrze wywiązali się ze swych zadań. Ze swojej strony chciałem także na tej płycie wprowadzić taki drobny element transowy. Oczywiście, nie jest to żadna transowa muzyka, chodzi tylko o drobne elementy w brzmieniu perkusji lub gitar. Na pewno moja druga płyta brzmi bardziej nowocześnie i jest muzycznie dojrzalsza. Jest to także płyta przebojowa, jednak w nieco inny sposób, aniżeli mój pierwszy album. Muzyka na niej zawarta jest bardziej ambitna i ja sam - jako wokalista - prezentuję się już nieco inaczej, bardziej dojrzale. Poprzeczka na pewno była wyżej, ale chyba udało mi się ją przeskoczyć.

A jak wygląda to od strony kompozytorskiej? Zdecydowałeś się wziąć więcej spraw w swoje ręce?

Niestety, nie miałem tylu pomysłów, które chciałbym mieć na drugiej płycie. W porównaniu do pierwszej, znajduje się na niej tylko jeden tekst więcej mojego autorstwa. Podobnie jak na pierwszym albumie, znalazły się dwie całkowicie moje kompozycje plus jeden wspomniany tekst. Piosenki, które napisał dla mnie Sławek Sokołowski, to bardzo dobre utwory i chyba widać, że coraz lepiej się rozumiemy.

A czy jest szansa, że nagrasz album wypełniony całkowicie autorskimi kompozycjami?

Jasne, że jest. Myślę, że kiedyś dojdę do takiego etapu, iż zbiorę na tyle swojego materiału, aby to zrobić. Sądzę, że będzie to trochę inny materiał od tego, który prezentuję obecnie. Nie mam w sobie jakiegoś parcia, że trzecia płyta musi być już całkowicie autorska. Nie ulegam żadnej presji. Ludzie, z którymi współpracuję, wykonują swoją pracę bardzo dobrze i nie mam podstaw do tego, aby tej współpracy nie kontynuować.


Tytuł płyty brzmi „Niespokojny 2”. Czy ten album to rzeczywiście kontynuacja poprzedniego?

Jest to na pewno ta sama droga, którą wytyczył mi debiutancki album, ale na pewno jestem kilka kroków do przodu. Ponadto „Niespokojny” to hasło kojarzone ze mną od pierwszej płyty i chcieliśmy to wykorzystać, a poza tym nie mieliśmy żadnego lepszego pomysłu. Ten tytuł w jakiś sposób odzwierciedla kim jestem. Ta muzyka nie ma służyć tylko zabawie, ale także nieść ze sobą jakiś przekaz.

Przy następnej płycie utrzymasz tytuł?

Jeszcze przy drugiej płycie może to przejść, ale w przypadku trzeciego albumu nie ma szans, abym nadał mu tytuł „Niespokojny 3”. Na pewno będzie on inny.

Czy pomimo tak młodego wieku nie zmęczyłeś się już popularnością?

Oczywiście, zdarzają się chwile, kiedy mam wszystkiego dość, ale staram się, aby nie wpływało to na moje samopoczucie albo kontakty z innymi ludźmi. Czasami mam takie chwile, kiedy chciałbym mieć święty spokój i zaznać trochę anonimowości, ale zawsze wtedy znajdzie się ktoś, kto mi to uniemożliwi. Staram się być grzeczny, ale nie ukrywam, że coraz częściej mam tego dość. Wiem, że zawsze może być gorzej.

Na pewno twoja popularność wzrośnie po roli w filmie „Sezon na leszcza”. Jesteś zadowolony z tego, jak cię przyjęto?

Mimo że jakoś specjalnie nie śledzę tego, co prasa pisze o tym filmie, to jednak mam świadomość, że większość nieprzychylnych recenzji dotyczyła zarówno filmu, jak i mojej roli. Najważniejsze dwa magazyny, o największej renomie, czyli „Film” i „Cinema”, napisały o nim dobrze. Uważam mimo wszystko, że ten film został trochę niedoceniony i sponiewierany. Nie wiem, dlaczego tak się stało. W Polsce istnieje taka tendencja, żeby wszystko krytykować. Jednak z tego co wiem, oglądalność filmu jest całkiem niezła i cieszę się, że publiczność weryfikuje te momentami krzywdzące sądy.

A przed premierą obawiałeś się, jak ludzie przyjmą cię jako aktora?

Widziałem ten film dwukrotnie zanim trafił na ekrany i wiedziałem już z góry co jest dobrze, a co źle. Miałem na jego temat wyrobione zdanie. Zdawałem sobie sprawę, które momenty mógłbym zagrać lepiej. Żadna opinia wydana przez kogokolwiek, nie była w stanie zmienić mojego własnego poglądu. Gdyby ktoś powiedział mi: „Zagrałeś rewelacyjnie”, to wiem, że tak nie było. Z drugiej jednak strony, gdyby ktoś stwierdził, że zagrałem do dupy, to też bym się z tym nie zgodził. Czekałem i chciałem zobaczyć, co powie publiczność. W sumie nie jest źle.


Czy przy pracy nad „Sezonem na leszcza” nie naszła cię ochota na to, aby zająć się pisaniem muzyki do filmów?

Przyznam się, że tak mniej więcej od 18. roku życia mam na to ogromną ochotę. Natomiast jeszcze teraz nie czuję się na tyle silny, aby się podjąć tego zadania. Swego czasu byłem autorem muzyki do przedstawień, które wystawialiśmy z naszym teatrem i z tego co wiem, sprawdzała się ona całkiem nieźle. Czeka mnie jeszcze bardzo długa droga, zanim bez strachu będę mógł się podjąć tak wielkiego zadania, jak napisanie muzyki do filmu.

A może naszła cię ochota na studia aktorskie?

Nie wiem. Szczerze mówiąc na razie najważniejsza jest dla mnie matura, którą będę zdawał w maju. Później zobaczymy. Natomiast większość ludzi, którzy mają do czynienia z filmem, mówi jednak, że w Polsce kształci się głównie aktorów teatralnych, a to nie wystarcza, by zagrać w filmie. Później ci ludzie i tak muszą się uczyć wszystkiego od nowa, aby grać w filmie. Aby grać w filmach, szkoła teatralna nie jest mi potrzebna. Natomiast nie wiem, co się w moim życiu stanie z teatrem. Chciałbym do niego wrócić, ale ten teatr, który uprawiałem ze swoimi kolegami, miał raczej charakter alternatywny i stawiał bardziej na pomysł i naturalność, aniżeli na warsztat.

Czy Internet jest dla ciebie jakimś sposobem na promowanie własnej twórczości?

Nie powiem ani tak, ani nie. Akceptuję to, że Internet istnieje, sam też z niego korzystam jako skrzynki kontaktowej, albo możliwości poznania kogoś, myślę tu o IRCu. Poza tym jest to kopalnia wiedzy i pod tym względem bardzo go sobie cenię. Sieć stwarza jednak pewne niebezpieczeństwa. Nie siedzę w tym tak bardzo i nie mogę się na ten temat fachowo wypowiedzieć. W sumie bardziej jestem na tak, niż na nie.

Czy pomysł publikowania muzyki w Sieci przyjmujesz z aprobatą?

Jestem za tym, ale powinny być przy tym respektowane prawa autorskie. Zdaję sobie sprawę, że w Internecie krążą także moje nagrania i są to w sumie utwory pirackie, z których ludzie sobie za darmo korzystają.


Czy w takim razie piractwo już cię dotknęło?

Powiem tak - gdyby nie piraci, to moja pierwsza płyta osiągnęłaby na pewno status Złotej. Sprzedało się jej już nieco ponad 40 tysięcy, natomiast wiem, że piraci sprzedali jeśli nie połowę z tego, to nawet tyle samo. Jednak nie jest tak, że chodzę całymi dniami i się zamartwiam z tego powodu. Wiem, że sytuacja na rynku jest taka, a nie inna. Płyty są drogie. Ostatnio wszedłem do sklepu muzycznego i zobaczyłem ceny swoich płyt. Złapałem się za głowę, bo kto kupi moją płytę za 50 złotych, skoro pirat ma ją za 15 zł. Nie każdy może sobie na to pozwolić, tym bardziej, że za to ma trzy bilety do kina i gdybym musiał wybierać, to sam wybrałbym kino. Mam nadzieję, że to wszystko jakoś się zmieni. Nie wiem jednak, kto o tym decyduje i jak na razie jest to dla mnie kosmos.

Dziękuję za rozmowę

import rozrywka
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas