"Chcę pobudzić ludzi do myślenia"
W październiku 2002 r. ukazała się kolejna płyta amerykańskiej wokalistki Tori Amos zatytułowana "Scarlet's Walk". Tym razem jest to swoista podróż po Ameryce, z wieloma głęboko osobistymi, jak i politycznymi wątkami. Jej narratorem jest tytułowa dziewczyna o imieniu Scarlet. Reprezentuje ona nie tylko Tori, ale i wszystkie współczesne kobiety. Na swojej drodze Scarlet poznaje świat, ale i odkrywa tajemnice własnej osobowości. To podróż utrzymana w klasycznym dla wokalistki stylu, co z pewnością zadowala jej wiernych fanów. Natomiast 24 stycznia 2003 roku Amos wystąpi w Polsce, na jedynym koncercie w poznańskiej "Arenie". Nie będzie to jej pierwsza wizyta w naszym kraju, choć po raz pierwszy zagra pełny koncert. O swoich wspomnieniach z poprzedniej wizyty w Polsce, przyszłości Ameryki, nowej płycie i córeczce, opowiedziała w wywiadzie udzielonym Maćkowi Rychlickiemu.
Witaj Tori! Jak się masz? Słyszałem, że wczoraj twoja córka szła do po raz pierwszy do przedszkola i miałaś z tego powodu niezłe zamieszanie! Czy dzisiaj historia się powtórzyła?
Nie, dzisiaj było już znacznie lepiej! (śmiech) Wiesz, razem z sąsiadami urządziliśmy coś na kształt 'latającego przedszkola', czyli każdego dnia grupę wszystkich naszych dzieci gości u siebie w domu inna matka. Wczoraj akurat była moja kolej i po domu kręciło się mnóstwo kolegów i koleżanek Tash [córka Tori - przyp. red.]. Co więcej, był to dla mnie również pierwszy dzień wywiadów, więc wyobraź sobie, co tu się działo. Wczoraj właśnie Tash była gospodynią całej imprezy, dzisiaj na szczęście wszystko odbywa się już u kogoś innego. Dodatkowo przeżyliśmy właśnie falę upałów. To znaczy, mnie osobiście to nie przeszkadza, na słońcu lubię się wygrzewać, jak - nie przymierzając - jaszczurka, ale parę osób w okolicy dostało udaru. Dzisiaj na szczęście leje i Tash jest znowu wesoła.
Nie mógłbym ci nie zadać następnego pytania - czy pamiętasz swój występ w Polsce w grudniu 2001 roku? Jak wspominasz ten pobyt?
Oczywiście, że pamiętam! Pamiętam jak Peter [Piotr Kaczkowski z radiowej Trójki, wieloletni przyjaciel Tori - przyp. red.] proponował mi już jakiś czas temu przyjazd do waszego kraju. Obiecałam mu, że to zrobię i to właśnie ze względu na naszą znajomość bardzo zależało mi na spełnieniu tej obietnicy. Mam słabość do przyjaciół i robię wszystko, żeby ich nie zawieźć. Pamiętam też fantastyczne kobiety z wytwórni Warner Music, które zajmowały się mną podczas całej wizyty. To była trochę niezręczna sytuacja, bo wcześniej już ogłosiłam, że ostatecznie rozstaję się z tą wytwórnią. To jeden z takich rozwodów, gdzie mąż cały czas nie chce cię stracić, ale od dawna już razem nie sypiacie. Co więcej, już nawet nie możesz na niego patrzeć! (śmiech) Czujesz się jak w klatce. Natomiast te kobiety, które miałam okazję poznać, okazały się przemiłe - zdążyłyśmy się przez tych wspólnych kilka godzin naprawdę zaprzyjaźnić! Sytuacja była więc jeszcze bardziej niezręczna. Uwierz mi, płakałam, kiedy musiałam się z nimi rozstawać. Wywarły na mnie takie wrażenie, że próbowałam spojrzeć na świat z ich perspektywy, poczuć się tak, jak one. I to, czego doświadczyłam zamieniłam w piosenkę. Zwróćcie uwagę, co się dzieje ze Scarlet z utworu "Scarlet's Walk", kiedy poznaje ona nowych ludzi. Wcześniej trzyma się swoich przekonań, swojej filozofii na życie - ale pod wpływem związków z ludźmi staje się zupełnie kimś innym.
Co sprawiło, że po tylu latach rozstałaś się w wytwórnią Warner?
Postaram się na to odpowiedzieć bardzo prosto, choć wiesz pewnie, że w każdym związku są sprawy, o których nie mówi się przy innych. Nagrywałam dla Warnera przez prawie 15 lat. Miałam w tej firmie wielu naprawdę bliskich przyjaciół, którzy jednak odeszli stamtąd na przestrzeni lat, niektórzy z nich nie mają dzisiaj nawet nic wspólnego z muzyką. Po jakimś czasie ja też zapragnęłam coś zmienić. Oczywiście, że żal mi było żegnać się z ludźmi, którzy tak wiele dla mnie znaczyli. Ale obok twoich przyjaciół są zawsze i ci, z którymi - nie bójmy się tego powiedzieć - nie mógłbyś spędzić ani chwili w jednym pomieszczeniu. Zaraz zaczęlibyście się kłócić, choćby o to, czy na ścianie siedzi mucha. Starasz się być sympatyczny, tolerancyjny, ale daj spokój, ile można?! A szefowie Epic Records zainteresowali się moimi piosenkami, które powstawały jeszcze wówczas, kiedy byłam w ciąży z Natashą. Namówili mnie, żebym nie bała się podjąć trudnej decyzji. Od razu między nami zaiskrzyło.
Wspomniałaś, że wydając poprzedni album "Strange Little Girls", miałaś już 'w inkubatorze' kilka nowych utworów. Czy nagrania z nowej płyty to właśnie tamte kompozycje, czy też zostały napisane specjalnie podczas sesji nagraniowej do "Scarlet's Walk"?
W tamtym okresie te piosenki zaczynały się dopiero rodzić, formować. Miałam w głowie pomysły na poszczególne fragmenty, ale nie próbowałam sklecać z nich jeszcze całych kompozycji. Większość z nich ukończyłam dopiero po powrocie z zeszłorocznej trasy koncertowej, już po tragicznych wydarzeniach z 11 września. Kiedy byłam w ciąży, nie wiedziałam jeszcze, jakie piosenki powstaną z tych fragmentów, nie wiedziałam, czym będą i jaka czeka je przyszłość. Nigdy wiadomo, co się może wydarzyć, a przecież piosenki są nierozerwalnie związane z naszą rzeczywistością. One czują, mają swoją świadomość - i nie mówię teraz tylko o swoich, ale generalnie o wszystkich kompozycjach. Pochodzą z tej 'drugiej strony', więc wiedzą nieraz więcej niż my sami. Może nawet potrafią przewidywać przyszłość? Nie mam pojęcia, skąd bierze się ta ich wiedza, ale jestem przekonana, że tak właśnie jest. Kiedy zaczęły nachodzić do mnie pod koniec trasy koncertowej, nagle okazało się, że tworzą jedną, sensowną całość. Zaczęły układać się w całą opowieść. Opowieść o podróży dziewczyny o imieniu Scarlet. Czasami byłam nią ja, czasami ktoś inny. Czasami jej dusza opuszczała ciało, wtapiała się w otoczenie i snuła opowieści jeszcze z zupełnie innej pozycji. W jednym utworze Scarlet jest na przykład krwią płynącą w ciele człowieka, który przechodzi obok niej. Ale wszystkie utwory okazały się ze sobą nierozerwalnie złączone, jak odcinki jakiejś powieści, więc musiały stworzyć swój własny, odrębny album. O interakcjach, które zmieniają nasze życie.
A jednak przeczytałem gdzieś słowa Neila Geilmana, który opisuje tę płytę jako album poświęcony przede wszystkim Ameryce.
To płyta o duszy Ameryki. O tym, czym to miejsce jest tak naprawdę. Lądzie, który kilkaset lat temu przeżył prawdziwą inwazję przybyszów z Europy, wprowadzających tam swoją kulturę, swoje rządy. A przecież żyli tam sobie ludzie, zamieszkujący te tereny od kilku tysięcy lat. Najpierw ich wzajemne kontakty były pokojowe, ale z biegiem czasu Europejczycy stawali się coraz bardziej władczy i zaborczy. Nie uważasz, że to trochę podobne do sytuacji Ameryki po 11 września? Zwrócili mi na to uwagę ludzie, których spotykałam podczas trasy, właśnie kiedy kończyłam pisać utwory na nową płytę. Brakowało słów, żeby opisać nasz stan, wszyscy przeżywali to przecież po raz pierwszy i tylko zadawali sobie takie pytania: Dlaczego to się stało? Dlaczego nam? Czym sobie na to 'zasłużyliśmy'? Pojawiło się tyle wątpliwości, które otworzyły oczy i umysły wielu Amerykanów. Powstała okazja, żeby wrócić do tamtych czasów i poznać duszę tego organizmu, w który wdarła się infekcja. Na zamachach ucierpiały najbardziej nie mury, domy czy poszczególni ludzie, lecz właśnie dusza Ameryki. Dusza, w którą tak wierzyli pradawni mieszkańcy tego kontynentu.
A gdybyś miała jednym słowem opisać Amerykę w dzisiejszych czasach?
Byłoby to chyba 'skrzyżowanie'. Sama musi zadecydować, jaki kierunek chce obrać. Postawić na rozumne rządy, czy dać się ponieść chciwości? Jedyna nadzieja, że młodzi ludzie, którzy na razie uczą się jeszcze w szkołach czy uniwersytetach, jak najszybciej odnajdą w sobie siłę i powołanie do opieki nad własnym krajem. Przecież obecnie o przyszłości decydują ci, których już nie będzie za paręnaście lat, kiedy pojawią się skutki obecnych zmian. Przed Ameryką stoi teraz naprawdę trudne zadanie - wychować i wyłonić spośród siebie przyszłych przywódców. Wiem, że na pewno już tu są. Że na którymś uniwersytecie uczą się właśnie następcy Martina Luthera Kinga. W Ameryce, ale i w Polsce, we Francji czy Senegalu. Wszędzie! Ale na razie jeszcze rosną, dojrzewają - i powinniśmy pielęgnować takie kwiaty. W przeciwnym razie na pewno nigdy się nie rozwiną. Co możemy robić dla nich teraz, w tej chwili? Głosować - to jeden ze sposobów wprowadzania zmian. Uświadamiać, że chociaż to trudne czasy, nie będą one jednak trwały wiecznie. W życiu młodych ludzi jest oczywiście czas na zabawę, rozrywkę, ale nie wolno im przespać swojego powołania. A 'nie spać', znaczy 'być aktywnym'. Takich obywateli potrzeba każdemu krajowi.
A więc piosenki na nowej płycie to też wskazówki i porady dla współczesnej Ameryki, czy raczej próba ukazania tego, jak wygląda lub wyglądała ona w przeszłości?
Nigdy nie odważyłabym przenieść na siebie tak odpowiedzialnej roli, jak doradzanie własnemu krajowi. Pisząc swoje utwory chcę tylko pobudzić ludzi do myślenia, rozmowy na dany temat, zmusić do pewnych refleksji. Otworzyć przed nimi możliwości, czy nawet wzbudzić nieznane dotąd uczucia. Wcześniej ja poszukiwałam, teraz wasza kolej. Z takim zamierzeniem usiadłam zresztą do tej płyty - nakierować ludzi na odkrywanie prawdy. W którymś momencie stało się to nawet moją obsesją: sumienie dobijało się do moich myśli i po każdej napisanej linijce pytało: Czy na pewno byłaś w niej szczera?
Nie da się ukryć, że nagrałaś coś na kształt koncepcyjnego albumu...
Właśnie tak to wszyscy określają, ale ja wolę mówić na to płytę podróż, opowieść. Dźwiękowa opowieść.
Jak czujesz się w takim razie, kiedy z całego albumu, powiązanych ze sobą rozdziałów ktoś wybiera na singla tylko jeden utwór? Promowanie całego krążka poszczególnymi singlami to już przyjęty zwyczaj, ale w przypadku płyty-powieści wyrywanie z kontekstu fragmentu nie jest dla ciebie pewnym okaleczaniem piosenki?
Wybieranie singli nie leży już w moich kompetencjach. Decyduje o tym wytwórnia płytowa. Jeden utwór nigdy nie będzie reprezentatywny dla płyty, niezależnie od tego, którego byśmy nie wybrali. To tylko jeden rozdział opowieści, mający zachęcić do poznania jej dalszego ciągu lub wcześniejszych dziejów. Trzeba o tym myśleć w ten sposób i wszystko jest już OK.
Czyli nie pozbawia to sensu całej koncepcji płyty?
Jeżeli ludzie słuchają w radiu jednego utworu, to już tylko od nich zależy, czy sięgną po resztę. Są rzeczy, nad którymi nie masz kontroli. Można żyć w świecie pełnym niedokończonych opowieści i nie zdawać sobie z tego sprawy, ale można też próbować poznać zakończenia niektórych z nich.
Album "A Scarlet's Walk" zawiera także internetowe niespodzianki?
Ta płyta po włożeniu jej do komputera staje się kluczem do drzwi prowadzących w zupełnie nowe, nieznane miejsca. Mapy i zdjęcia nagle ożyją, staną się trójwymiarowe i pozwolą wam towarzyszyć Scarlet w jej spacerze. To podróż, która pokaże wam też historię pierwszych poznanych plemion amerykańskich. Ludzi, którzy pierwsi wymyślili sobie ten ląd. Na tej stronie znajdują się też niepublikowane utwory, jakie powstały podczas sesji do tej płyty.
Jakie jest twoje studio nagraniowe? Czy trzymasz w nim jakieś przedmioty, które są dla Ciebie wyjątkowo inspirujące?
Za każdym razem wygląda to trochę inaczej. Ja w ogóle mam manię zbierania różnych rzeczy. Teraz w studio mam ze sobą zabawkowe instrumenty, jakie dostałam od przyjaciół: grzechotki, pałeczki, niewielki bębenek i inne cuda, służące do wybijania rytmu. Są ze mną tu od początku pracy nad tym projektem.
Czyli nie posiadasz żadnych tzw. uniwersalnych źródeł inspiracji? Wiele osób czuje się natchnionych na widok płynącej wody, czy bawiących się dzieci.
Może dlatego, że każda płyta i praca nad nią różni się od siebie, co jakiś czas inne rzeczy zaprzątają w różnym stopniu moją uwagę. Ni stąd ni zowąd pojawiają się pewne elementy, które nagle stanowią o całości każdego nowego dzieła. Stają się jego podstawą lub kręgosłupem. Nie sposób związać ich razem w jedną kategorię przedmiotów.
Porozmawiajmy teraz o pewnym paradoksie dotyczącym twojej twórczości. Parę lat temu prawdziwą lawinę informacji o Tori Amos można było znaleźć w prasie zajmującej się ciężką muzyką heavy-metalową, np. Metal Hammer czy Hit Parader. Pisano o tobie obok artykułów o Slayerze czy Sepulturze. A przecież nigdy stylistycznie nawet nie zbliżałaś się do podobnych klimatów. Czy zwróciłaś wówczas uwagę na wzmożone zainteresowanie twoją osobą przez fanów heavy-metalu? Próbowałaś to sobie jakoś wyjaśnić?
Wiesz, żyję w bardzo hermetycznym świecie. Nie czytam wielu magazynów, którym wcześniej udzielałam wywiadów. Często nawet nie wiem, że ktoś o mnie pisze. Ale nigdy nie ukrywałam swojego podziwu dla profesjonalizmu czy kunsztu muzyków grających, jak to nazwałeś, ciężką muzykę. Czego by o nich nie mówić, większość jest świetna w tym, co robi, często ma spore wykształcenie muzyczne - choć dla potrzeb swojego wizerunku nieraz nie wypada im się tym chwalić. Bycie muzykiem to coś, z czym rodzą się tylko wybrańcy. Może więc moja odpowiedź na to pytanie wyda ci się trochę dziwna, ale zawsze byłam w dobrych kontaktach z tymi kolesiami. Nie wiem dlaczego, chyba nie potrafię tego wyjaśnić. Może dlatego że razem gustujemy w dobrym winie?
?!
Zdziwiłbyś się, gdybyś poznał ich prywatnie. Na zewnątrz potrafią szokować, wprawiać w zakłopotanie, ale gdzieś z dala od kamer czy obiektywów, prowadzą swoje sekretne, tajemne życie. Są czuli, wrażliwi, zaczytują się literaturze, itd. itp. To, że społeczeństwo uważa ich za diabłów, książąt ciemności, czy inne absurdy, nie przeszkadza im też w byciu zwykłymi ludźmi. Ludzie chcą widzieć pewien image i często wychwytują tylko te działania artysty, które dany wizerunek potwierdzają, niż mu przeczą. A przecież człowiek nie składa się tylko z niego.
Jak bardzo urodzenie córeczki wpłynęło na twój sposób pracy? Czy teraz płyty nagrywasz dłużej, czy może przeciwnie - możesz im poświęcić znacznie mniej czasu?
Takie wydarzenie nie pozostaje bez konsekwencji. Oczywiście, że to mój dwuletni ?skarb? jest teraz w centrum mojego zainteresowania. Plan dnia - i w ogóle cały rozkład zajęć - obraca się wokół małej Tash i jej potrzeb. Nie możesz pozwolić sobie na to, żeby nie być przy niej, gdy cię potrzebuje. To zmienia bardzo wiele. Kiedyś zdarzało nam się spędzać w studiu całe noce, by później móc odespać je w ciągu dnia. Nie konstruowaliśmy mozolnie każdego dnia - po prostu byliśmy. Gdybyśmy wszystko planowali, może nawet nie byłoby jej tu dzisiaj. Ale teraz potrafimy zgrać pracę w studio w opieką nad Tash. Okazało się, że to nawet nie takie trudne. Chociaż niektórzy z naszej ekipy i tak nie potrafią wyjść ze studia przed świtem! Ale sam pewnie też znasz ludzi, których nie wyciągnie się z łóżka przed 13 czy 14. Znaleźliśmy jednak sposób, by zgrać się tak, aby każdy pracował o najlepszej dla siebie porze.
Czy na którejś z twoich płyt usłyszymy kiedyś Tash?
(śmiech) Zobaczymy. Wiesz, to wszystko zależy tylko od niej samej. Już wiele rozumie, jest na przykład wielką fanką Harry'ego Pottera. Jeżeli więc któregoś dnia zdecyduje, że chce śpiewać, to zaśpiewa. Jeżeli powie nie, to pewnie nic na ziemi jej do tego nie zmusi.
Dziękuję za rozmowę.