Threatin – wielki przekręt czy wielka prowokacja?
O jego koncertach, na których nikt się nie pojawił, już krążą legendy. Jered Threatin, samozwańcza gwiazda rocka, według obserwatorów całego wydarzenia skompromitował siebie i cały projekt, który tworzył w internecie. On sam jednak jest przekonany, że nabrał wszystkich.
Pochodzący z Los Angeles zespół Threatin wydaje się niczym nie odstawać od innych zespołów w sieci. Profil grupy śledzi 39 tys. osób, a na Youtube utwory formacji zdobyły po kilkadziesiąt tysięcy wyświetleń. Teledysk do "Living in Dying" zdobył natomiast ponad milion wyświetleń.
Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że Jered Threatin - serce i mózg całego projektu - aby zdobyć odpowiednią popularność, pompował sztucznie ruch w mediach społecznościowych, kupując fanów na Facebooku i wyświetlenia na Youtube.
O ile internet pozwala każdemu tworzyć sobie własny, wyimaginowany folwark, to rzeczywistość brutalnie weryfikuje zdobytą w taki sposób "sławę". I tu właśnie rozpoczyna się najciekawszy fragment naszej opowieści.
Jered Threatin za sprawą manipulacji przekonał promotorów i właścicieli klubów, że jego "Breaking The World Tour" wyprzedała się na pniu i że na jego koncerty tłumy będą walić drzwiami i oknami. Na potrzeby oszustwa stworzył fikcyjną agencję koncertową, fikcyjne projekty gadżetów i specjalne zapowiedzi.
Oczywiście szybko okazało się, że było zupełnie inaczej. Dla przykładu ze 180 osób, które miały podobno pojawić się na koncercie Threatin w Bristolu, nie przybył nikt. Podobnie było z kolejnymi zaplanowanymi wydarzeniami, na których sklecony na szybko zespół grał do pustych ścian.
"Co się stało z 291 osobami, które miały zakupić bilet i przyjść na ten koncert? Zjawiły się TRZY OSOBY. Proszę nie kłam na temat sprzedaży oraz nigdy więcej nie kontaktuj się z nami w sprawie koncertu" - napisał na Facebooku londyński klub The Underworld Camden.